Kleryk na rowerze dotarł do Rzymu
Radosław Łacek jest raciborzaninem, obecnie klerykiem w opolskim seminarium duchownym. – Pomysł na samotną pielgrzymkę rowerem do Rzymu zrodził się już w tamtym roku. Chcieliśmy z jeszcze jednym klerykiem pojechać na rowerach na Litwę i Łotwę, ale nie do końca się udało. Tam postanowiłem jednak, że pojadę do Rzymu. Czemu tam? Bo to stolica chrzescijaństwa, katolicyzmu – opowiada kleryk. Przygotowania do wyprawy trwały prawie rok. Kilka razy w tygodniu odbywał godzinne przejażdżki rowerowe. Udało się też pozyskać trzech sponsorów, którzy pomogli w skompletowaniu sprzętu. Niezbędna była też praca z mapą. Sprawdzając trasę w internecie obliczył, że wyniesie ona 1400 km. Zrobił 1709 km. – Planowałem dojechać do Rzymu w dwa tygodnie. Udało się dotrzeć szybciej, w 12 dni – mówi z dumą.
Nocleg w galerii
Samotna wyprawa dostarczyła mu niezapomnianych wrażeń i przygód. Nie miał zarezerwowanych wcześniej noclegów, jedyną pomoc stanowiło zaświadczenie z seminarium, że odbywa pielgrzymkę. – Na wszelki wypadek woziłem ze sobą namiot, przygotowany do noclegu „na dziko”, jeśli nic nie uda się znaleźć. Po pokonaniu 150 km nie chce się go już rozkładać. Na szczęście ani razu nie musiałem – mówi pielgrzym. Pierwszej nocy spał u księdza Polaka pod Ołomuńcem. W Klagenfurcie ksiądz, do którego się udał, w ogóle nie chciał do niego zejść. – Było już po 23.00. Chodziłem po mieście i szukałem noclegu. Spotkałem człowieka, który prowadził galerię sztuki i tam mnie przenocował. To był jedyny raz, gdy spałem u ludzi niezwiązanych z duchowieństwem – wspomina.
U biednych mnichów
Nocował m.in. u brodatych mnichów, którzy nie jedzą mięsa, a życie spędzają na medytacji. – Straszna u nich bieda, a jeszcze obcego przyjęli i nakarmili – podkreśla. Ciepło wspomina też wizytę u franciszkanów na północy Włoch, którzy przyjęli go jak swojego. Z kolei w innym włoskim miasteczku proboszcz nie miał miejsca u siebie, ale za wszelką cenę chciał pomóc pielgrzymowi, więc opłacił mu noc w hotelu. Inny ksiądz odstąpił mu swoją sypialnię, sam śpiąc w składziku. – Praktycznie każdy nocleg to osobna historia – mówi pielgrzym.
Kryzys w Alpach
Były też trudne momenty. – W Alpach było ciężko. Było kilka kryzysów, gdy kończyła mi się woda, a w pobliżu nie było żadnego sklepu. Nie miałem też górskich przełożeń w rowerze. Zdarzyła mi się też jedna wywrotka, tir mnie wywrócił na pobocze. Na szczęście nie było krytycznych sytuacji, jak przebicie opony czy zerwanie łańcucha. Bałam się na początku, że coś się stanie, co uniemożliwi mi dalszą jazdę, ale jak już przekroczyłem granicę czesko-austriacką, uwierzyłem, że to możliwe – opowiada.
Inna kultura
Radosław Łacek podróżując przez Czechy, Austrię i Włochy postanowił odwiedzić kilka ważnych miejsc, np. sanktuarium Mariazell, księstwo San Marino, Asyż. Do Wenecji nie można było wjechać na rowerze. – W głowie miałem jednak główny cel, czyli Rzym. W końcu to jednak była pielgrzymka. Udało się – cieszy się pielgrzym. Podkreśla, że na Zachodzie jest zupełnie inna kultura jazdy. – W Austrii kierowcy omijają rowerzystów drugim pasem. Robi się korek, a oni czekają. Jest też dużo więcej rowerzystów. Jeżdżą też ludzie starsi, nie brakuje osób na rolkach. Drogi rowerowe pokryte są głównie asfaltem, to duże ułatwienie. Po drodze jest więcej zajazdów, budek z napojami itp. U nas tego jeszcze nie ma – przyznaje.
Starczy minimum odwagi
Radosław Łacek radzi tym, którzy myślą o podobnej wyprawie, aby wybrali sobie miejsce, które będzie motywowało. – Dla mnie to był Rzym – siedziba papieża. Może gdyby to było inne miejsce, w którymś kryzysie bym odpuścił. Na pewno warto też poszukać jakiegoś kompana. Mnie się to nie udało. Dużo osób odradzało mi ten wyjazd. Ciężko mi było prosić przyjaciół, aby pojechali z kumplem na dwa tygodnie, bo mają swoje rodziny. Dużo osób jeździ rowerem, ale nie tak intensywnie, to jednak duże obciążenie dla organizmu. Ale nie żałuję, choć nie wiem, czy drugi raz wybrałbym się w tę samą trasę – mówi kleryk. Teraz marzy mu się podróż do Ars we Francji albo do Santiago de Compostela w Hiszpanii. – Nie jestem kolarzem czy podróżnikiem. Chcę być księdzem. Taka wyprawa to odskocznia, chwila relaksu. Na razie musze odpocząć. Za jakiś czas, w wolnej chwili zacznę główkować nad następnym wyjazdem. Jeśli ktoś marzy o takiej wyprawie, to wystarczy chcieć. Trzeba mieć to minimum odwagi, żeby wyruszyć, a zawsze można zawrócić. Ten wyjazd dużo mnie nauczył. Choćby tej otwartości na drugiego człowieka, jakiej sam doświadczyłem – mówi Radosław Łacek.
(e.Ż)