Paulinka walczy o życie
Trwa dramatyczna walka o życie sześcioletniej Pauliny Sroki, która została poszkodowana w wybuchu gazu w Dolędzinie (gmina Rudnik). – Dziecko ma rozległe oparzenia całego ciała i poparzone drogi oddechowe – mówi profesor Janusz Bohosiewicz ordynator oddziału chirurgii dziecięcej w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Do szpitali na Śląsku trafili także pozostali członkowie rodziny. W krytycznym stanie jest również babcia Pauliny. Do wybuchu doszło przez błąd dorosłych.
– Paliliśmy się. Od wybuchu wszystko co mieliśmy na sobie stanęło w ogniu. Wybiegłem na podwórko aby się samemu ugasić. Potem wróciłem po dzieci – wspomina Dawid Janosz, który stał nad butlą kiedy eksplodował gaz.
To miał być zwyczajny czwartek. Sześcioletnia Paulina wraz z mamą Ewą i bratem Przemkiem przyszli do babci Ewy na obiad. Mieszkali drzwi w drzwi na pierwszym piętrze starego popegeerowskiego budynku, więc nie mieli daleko. Zapiekanki babci Ewy należały do najlepszych pod słońcem. Nic dziwnego, że Paulina i Przemek nie mogli się doczekać. Babcia posypała jeszcze zapiekankę żółtym serem i wstawiła do piekarnika. Gazu było za mało. Dawid – brat Ewy, chciał zmienić butlę. Chwilę później powietrze w kuchni stanęło w ogniu.
Coś syczało
„Przyczyną pożaru było dotarcie gazu do stojącego w pobliżu pieca węglowego. W wyniku zapłonu gazu poszkodowanych zostało pięć osób. Cudem nie doszło do wybuchu butli” – brzmi chłodny komunikat straży pożarnej. Za tym kryje się jednak prawdziwy dramat. Dawid, który wymieniał butlę ma poparzoną twarz i nogę. Tylko tyle, choć stał nad butlą. Do dziś słabo słyszy. Reszta rodziny siedziała na ławeczce przy stole. Ich obrażenia są o wiele poważniejsze. – Słyszeliśmy, że coś syczy. Chyba zaczęliśmy kręcić w złą stronę zaworem. To była chwila – wspomina 23-letni Dawid Janosz, dotykając popalonej skórzy na policzkach. Chwilę po wybuchu Dawid wyskoczył na podwórko i zaczął gasić spodnie, które zaczęły płonąć – stąd te oparzenia na nodze. Chwilę później wrócił po dwuletniego Przemka.
Wyleciały szyby
Siła wybuchu była tak duża, że wyleciało okno w sąsiednim pokoju. Po wybuchu w mieszkaniu pojawił się pożar. Na szczęście wszystkim udało się w porę opuścić mieszkanie. – Myśleliśmy, że to meblościanka się gdzieś przewróciła. Tak walnęło. To był straszny widok. Na Przemku jeszcze paliło się ubranie. Sześcioletnia Paulina szła sama, w szoku. Do nikogo się nie odzywała. Gdybyśmy blisko nie mieszkali, nigdy nie pomyślelibyśmy, że to blondyneczka. Tak włosy spalone miała – mówi sąsiadka z parteru. Za dziećmi z mieszkania wyszła mama i babcia dzieci – obie z poważnymi poparzeniami. Po karetkę dzwonił Dawid, jeszcze w szoku. – Na miejsce początkowo wysłano jedną karetkę, ale gdy ratownicy zobaczyli w jakim stanie jest rodzina skierowaliśmy na miejsce kolejne ambulansy – relacjonuje akcję ratunkową Piotr Sokołowski, kierownik pogotowia. W najgorszym stanie była 6-letnia Paulina. Jeszcze w Dolędzinie lekarz zadecydował o wezwaniu pod szpital helikoptera. Po dziesięciu minutach śmigłowiec już lądował przy Gamowskiej w Raciborzu.
Dzieci w ciężkim stanie
– Zadecydowaliśmy o przewiezieniu dzieci do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Dziewczynka poleciała śmigłowcem a jej brat został przetransportowany karetką – mówi Włodzimierz Kącik, zastępca dyrektora raciborskiego szpitala. Matce i babci dzieci mogli pomóc tylko lekarze z Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. – Stan starszej z kobiet jest również ciężki. Ma poparzone drogi oddechowe – mówi Stanisław Gamrot, ordynator raciborskiej chirurgii. W Raciborzu pozostał jedynie 23-letni Dawid. W całym zdarzeniu najwięcej szczęścia miał dziadek dzieci – Benedykt Janosz, który wyszedł na moment przed wybuchem na strych. – Gdybym wrócił dosłownie 10 sekund szybciej też bym się palił – mówi drżącym głosem starszy mężczyzna. Kiedy wybuchł gaz był na korytarzu, kilka kroków od drzwi wejściowych.
Trzy szpitale
Z pomocą panu Benedyktowi przyszła rodzina. Przyjechali z zagranicy. W roboczych kombinezonach próbują doprowadzić mieszkanie do stanu używalności. Kiedyś wrócą tu poparzeni domownicy, którzy będą wymagać długiej rehabilitacji. – Nie wiem skąd weźmiemy na to wszystko pieniądze. Potrzebne będą i lekarstwa, maści na oparzenia i zwykłe przedmioty. W pierwszej kolejności musimy okna wstawić, bo zima przecież idzie – mówi pan Benedykt. Sprawą interesuje się również raciborska prokuratura. Choć do tragedii doszło przypadkiem, śledczy muszą wyjaśnić wszystkie okoliczności. – Sprawdzamy czy nie doszło tu do sprowadzenia zdarzenia, które zagrażało życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach – mówi prokurator Franciszek Makulik. Rodzina Janoszów nie ma teraz do tego głowy. – Moja żona i Paulinka leżą w krytycznym stanie w szpitalu. Jeździmy pomiędzy trzema szpitalami. Ktoś to musi wszystko ogarnąć – mówi Benedykt Janosz stojąc bezradnie w spalonej kuchni. W czwartek temperatura w kuchni była tak wysoka, że potopiła się lodówka i wszystkie plastikowe przedmioty w kuchni. Tylko zapiekanka stoi w przedpokoju już trzeci dzień. Zupełnie surowa.
Adrian Czarnota