Podpalacz mieszka z nami
Beata Cieślik nie chce pokazywać twarzy. Od tygodnia jej rodzina jest na językach całej Kobyli. – Podpalono nasze gospodarstwo. Najgorsze jest to, że zrobił to ktoś z naszej rodziny – mówi kobieta. Podpalacz, Eugeniusz A. nie pójdzie póki co siedzieć. Na rozprawę będzie czekał w domu, tym samym, którego omal nie spalił.
Łucja Cieślik długo nie zapomni czwartkowego popołudnia, 6 stycznia. Tego dnia jej zamroczony alkoholem mąż podłożył ogień pod gospodarstwo. Podpalił stodołę, tę samą co 21 lat wcześniej.
Tego dnia Eugeniusz A., 61-letni rencista pił od rana. Około godziny 13.00 chciał wejść do domu przy ulicy Willowej. Jego żona Łucja widząc w jakim jest stanie zabarykadowała się w środku razem z dziećmi. – Groził, że jeśli go nie wpuszczę do środka, to pożałuję. Poszedł za dom, wtedy jeszcze nie wiedziałam co tam robił – mówi przejęta kobieta. Okna w domu Cieślików wychodzą na ulicę i podwórko z chlewikiem. Od strony stodoły jest tylko niewielkie okno na poddaszu. Rodzina dopiero po trzydziestu minutach zorientowała się, że płoną zabudowania. – Usłyszeliśmy trzaski z podwórka. Początkowo myślałam, że to ktoś strzela petardami, a to był odgłos strzelającego eternitu. Córka uspokajała mnie, że to na pewno ktoś rąbie drzewo. Kiedy wyszliśmy przed dom, zamarliśmy z przerażenia. Cała stodoła stała w ogniu – pani Łucja do tej pory z trudem łapie oddech, gdy o tym opowiada.
To robota podpalacza
Na Willową zadysponowano zastępy z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej z Raciborza, zaalarmowano również jednostki OSP z całej gminy. – Strażakom udało się uratować oddalony o kilka metrów od stodoły dom. Spaleniu uległa drewniana konstrukcja stodoły oraz zgromadzone wewnątrz sprzęty. Od początku nie było wątpliwości, że to podpalenie – mówi Stefan Kaptur, dowódca JRG Państwowej Straży Państwowej w Raciborzu. – W środku były nasze meble, rowery, deski i masa innych sprzętów – mówi Beata Cieślik, córka pani Łucji. Podczas gdy strażacy zabezpieczali pogorzelisko, patrole policji szukały Eugeniusza O. Pod jednym ze sklepów, pijącego piwo, wypatrzył go patrol drogówki. Mężczyzna już na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie mocno nietrzeźwej osoby. Na policyjnym alkomacie wydmuchał 2,64 promila. Przez całą następną dobę trzeźwiał w policyjnych pomieszczeniach dla zatrzymanych. W piątek stanął przed obliczem prokuratora.
Grozi mu pięć lat
– Podejrzany przyznał się do podpalenia stodoły. Postawiliśmy mu zarzut z artykułu 282 Kodeksu karnego. Będzie odpowiadał za zniszczenie mienia, za co grozi mu do pięciu lat więzienia. Nie zastosowano wobec niego tymczasowego aresztu, tylko dozór policyjny – mówi prokurator Franciszek Makulik z Prokuratury Rejonowej w Raciborzu. – Jesteśmy załamani tą sytuacją. On już nie pierwszy raz podpalił tę stodołę. 21 lat temu też w złości podłożył ogień. Nie zgłosiłam tego wówczas na policję. Powiedzieliśmy, że to mokre siano się samo zapaliło. Nie wiedziałam, że zrobi to drugi raz. Mógł spalić mnie i dzieci – mówi ze łzami pani Łucja Cieślik.
Adrian Czarnota