Historia pewnego jubileuszu
Znaleźli się na linii frontu. Kilka osób trafiła kula. Przytuliła dzieci i schowała się za świerkiem. Wspomnienia II wojny światowej wciąż są przed oczami Róży Mazurek.
We wtorek, 8 lutego pani Róża Mazurek skończyła 90 lat. Od pięciu lat mieszka u córki Małgorzaty w Rudach. Wcześniej, 21 lat sama zajmowała się domem w raciborskiej dzielnicy Stara Wieś. Pomimo 90 lat jej pamięć zadziwia ostrością. Pani Róża opowiedziała nam o czasach II wojny światowej, gdy musiała uciekać ze swojej małej ojczyzny – Gaszowic.
– W Gaszowicach się urodziłam, miałam gospodarstwo, dwa hektary pola, krowy, byka, świnie. Mój mąż poszedł na wojnę walczyć po stronie Niemców. Ja zostałam sama z dwójką małych synów. Pomagali mi bracia – opowiada pani Róża. Wspólnie z braćmi prowadzili gospodarstwo. Pomagała im ich matka, która mieszkała wioskę obok. Do mamy chodzili po chleb.
Kazali uciekać
– Kiedy w 1944 roku wojska rosyjskie zbliżały się ze wschodu, nie mieliśmy pewności czy przypadkiem, idąc do mamy, nie przekraczamy linii frontu. W oddali było słychać wybuchy armat i strzały – mówi jubilatka. Na drugi dzień do domu pani Róży przyszło dwóch esesmanów. Powiedzieli, że za pół godziny wszyscy mają opuścić gospodarstwo. – Zabrałam dzieci. Brat zdążył tylko wziąć krowę i ruszyliśmy w stronę domu mojej mamy – wspomina. Gospodarstwo pani Róży było nieco oddalone od wioski, mieściło się na polanie przy samym lesie. W Gaszowicach mówili na ich rodzinę – pustelnicy. – Gdy szliśmy przez Gaszowice wszystkie domy były opuszczone. Było słychać strzały. Przyspieszyliśmy kroku – opowiada Róża Mazurek. Gdy doszli do domu matki znów trafili na wojsko. Znów kazali im uciekać.
Polana zasłana ciałami
Już razem z matką i innymi mieszkańcami okolic zmierzali przez las do Zwonowic w stronę Rud. – Szliśmy dużą grupą. W pewnym momencie znaleźliśmy się na linii ognia. Niemcy ostrzeliwali zbliżających się Rosjan. Kilka osób trafiły kule. Ja przytuliłam dzieci i schowałam się za świerkiem – mówi ocalała. Grupa weszła głębiej w las. Tuż przed Rudami, na leśnej polanie zastali wstrząsający widok. – Na całej polanie leżały ciała zabitych żołnierzy niemieckich. Gdy doszliśmy do Rud, tu też nikogo już nie było – wspomina. Zaniepokojeni szli dalej, w stronę Stanicy. Róża Mazurek z dwójką dzieci, bracia z krową, matka i inni. O godzinie 22.00 doszli do Stanicy. Tu zastali cywilów. – Pewien gospodarz nas przyjął. Pierwsze dni spędziliśmy wszyscy razem. Wszyscy patrzyli na naszą krowę. Chcieli ją zabić na mięso. Ja jednak się nie zgodziłam, bo krowa była dojna i mieliśmy mleko dla wszystkich dzieci – wspomina pani Róża.
Po jakimś czasie wszyscy się rozeszli. W Stanicy były opuszczone domy, które ludzie pozajmowali. Tak uciekinierzy z Gaszowic i okolic przezimowali. – O przejściu frontu dowiedzieliśmy się z gazet. Postanowiliśmy wrócić do domu – tak Róża Mazurek kończy opowieść o wojnie. Dodaje, że w międzyczasie działo się wiele innych historii i zawsze może o nich opowiedzieć.
Nie ma recepty
Po wojnie mąż pani Róży wrócił do domu. Urodzili im się jeszcze jeden syn i córka. Do 65 roku życia prowadziła gospodarstwo w Gaszowicach. Potem przeprowadziła się do domu wnuczki na Starej Wsi. – Te czasy wspominam dobrze. Miałam ogródek i dobrych sąsiadów. Pamiętam też Malcharczyka, to był fajny chłop – mówi jubilatka. Z czasem gdy zdrowie coraz bardziej zaczęło dokuczać, przeprowadziła się do córki w Rudach. – Tu też mi się podoba bo jestem przy córce – uśmiecha się.
Czy jest jakaś recepta na długie życie? – Nigdy o tym nie myślałam. Tak samo nie myślę, że mam 90 lat. Gdzie te lata? Wszystko przeszło – odpowiada z zadumą.
Róża Mazurek nadal sztrykuje (robi na drutach) dla całej rodziny czapki, skarpety, szaliki. Lubi czytać książki, zarówno romanse jak te kościelne. Czasem ogląda telewizję. Ma 8 wnuków i 11 prawnuków.
(woj)