Mam 90 lat i pamiętam front wschodni
Pogrzebień. Konrad Iksal urodził się 90 lat temu w Pogrzebieniu.
5 października obchodził huczne urodziny, na których zebrała się cała jego rodzina, czwórka dzieci, 11 wnucząt i 11 prawnucząt. Otrzymał prezent od Grzegorza Niestroja, wójta gminy oraz Roberta Wróblewskiego, miejscowego proboszcza. Jubilat opowiedział nam o swojej historii, która mrozi krew w żyłach. Konrad Iksal spędził pięć lat na froncie drugiej wojny światowej, większość czasu na Wschodzie.
Zanim przyszła wojna, młody Konrad uczył się murarstwa i prowadzenia gospodarstwa pod okiem swojego ojca. Kiedy Niemcy zaczęli wcielać w swoje szeregi miejscowych, brat Konrada odmówił podpisania volkslisty. Czuł się Polakiem, za co trafił to do Oświęcimia, gdzie zginął. – Mnie przymusowo wcielono do armii. Przez cztery lata walczyłem na Wschodzie z Rosjanami. Tam śmierć towarzyszyła mi na każdym kroku. Pamiętam przelatujące koło nosa pociski, widziałem okrutną śmierć moich kolegów – wspomina 90-latek. Czasami o życiu decydowało kto gdzie siedział w samochodzie. Najciężej było pod Leningradem. – Stamtąd tylko 50 kilometrów do Finlandii, czasami myślałem żeby uciec – mówi Konrad Iksal.
Powrót do domu
Kiedy razem z wycofującymi się niemieckimi wojskami przedzierał się przez nieznane tereny Ukrainy, dotarłszy do Niemiec trafił do niewoli. Złapali go amerykanie, którzy żołnierzy niemieckich wysyłali do pracy w zależności od umiejętności. 25-letni Konrad określił się jako gospodarz. W ten sposób, podobnie jak trzech innych Polaków, trafił na niemiecką wieś. Szybko postanowili stamtąd uciec. – Musieliśmy przekroczyć trzy granice, wszędzie było pełno wojska. Szliśmy lasami próbując uniknąć spotkania z Rosjanami – opowiada. Gdy trafili do pierwszego miasta udali się w stronę dworca. Kierowali się w stronę ojczyzny. – W pociągu był pijany oficer NKWD, który terroryzował pasażerów. Zrywał im zegarki, zabierał kosztowności. Kiedy pociąg ruszył, mój kompan wypchnął go za drzwi – mówi Konrad Iksal. W trakcie podróży pewien mongoł poczęstował uciekinierów zupą. Wygłodniali wypili mu jej cały gar. Powoli zbliżali się do Polski.
W Głogowie Polacy wpadli w ręce czerwonoarmisty. Puścił ich wolno, ale wcześniej wszystkich okradł. Następnie pomogli im polscy maszyniści, którzy ukryli całą czwórkę w parowozie jadącym w głąb kraju. Gdy dotarli do Wrocławia otrzymali wsparcie z Czerwonego Krzyża. Stąd, pociągiem ruszyli do Opola gdzie się wszyscy rozjechali w swoje strony. Konrad Iksal wieczorem przyjechał do Raciborza. Tu panowała godzina policyjna i wpadł w ręce wojskowych. Noc przenocował w piwnicy przystosowanej na areszt. Rano komendant, po sprawdzeniu dokumentów uciekiniera wypuścił go do domu. – To była niedziela 29 lipca 1945 roku. W Pogrzebieniu, tylko z mojej ulicy zginęło na wojnie 11 chłopaków. Nikt się nie spodziewał, że wrócę do domu. To była niespodzianka – podsumowuje swoją wojenną zawieruchę. Z samych Niemiec wracał dwa tygodnie.
Nie piję i nie palę
Po wojnie Konrad Iksal szybko wpadł w sidła miłości. Wspólnie z żoną prowadzili gospodarstwo w rodzinnym domu jego rodziców. Mieszkaniec Pogrzebienia pracował następnie przez 15 lat w Zakładach Chemicznych na Brzeziu po czym przeszedł na rentę i z powrotem zajął się gospodarstwem. – Nie wiem co decyduje o długim życiu. Ja nigdy nie paliłem papierosów i nie przepadałem za alkoholem. Lubiłem sobie za to dobrze pojeść – uśmiecha się Konrad Iksal, który swoją pamięcią i sprawnością umysłu zawstydziłby niejednego młodzieniaszka.
Na przyjęciu urodzinowym wszyscy zebrani życzyli jubilatowi 100 lat, my życzymy 120.
(woj)