Stolica mnie nie skusiła
O tęsknocie za Kresami, ulubionym „dziecku” i początkach odbudowy Zamku Piastowskiego z Wojciechem Nazarko rozmawia Ewa Osiecka.
– W Raciborzu wszyscy kojarzą pana ze sportem. Jak się zaczęła ta przygoda?
– Wszystko miało swój początek we Wrocławiu, gdzie ukończyłem szkołę podstawową i średnią. Początkowo uprawiałem prawie wszystko, włącznie z piłką nożną, koszykówką, hokejem i boksem. Bawiłem się w sport, ale nie byłem zainteresowany żadną konkretną dyscypliną, ponieważ uważałem, że sport jest przygodą a nie patentem na życie. Kiedy mój przyjaciel i jednocześnie rekordzista Polski w stylu motylkowym Aleksander Stankiewicz zaprosił mnie na basen, gdzie trenował, na pół wieku związałem się ze Szkolnym Związkiem Sportowym. Byłem zawodnikiem Juvenii i Śląska Wrocław – mistrza Polski w piłce wodnej. Stąd też później zaczerpnąłem pomysł założenia sekcji pływackiej w Raciborzu.
– Skąd więc pomysł, by zamiast wf wybrać studia techniczne?
– We wrocławskim technikum ukończyłem kierunek mechaniczny. Pod wpływem matki wybrałem studia pedagogiczne techniczne w Opolu. Studiując, nabyłem jednak patenty sędziego pływania, podjąłem pracę w kuratorium, prowadziłem zajęcia na pływalni z młodzieżą i dorosłymi. Sam też pływałem i grałem w piłkę wodną. Kiedy inspektor raciborskiej oświaty Eugeniusz Grzeszczuk oprócz pracy obiecał mi w Raciborzu mieszkanie, przeprowadziłem się tu razem z żoną.
– Nie żal było panu opuszczać Wrocław?
– Żal, szczególnie, kiedy przyszło mam początkowo pomieszkiwać w akademiku. Brak obiecanego mieszkania spowodował chęć powrotu do Wrocławia, gdzie mogłem od zaraz podjąć pracę. Racibórz jednak spodobał nam się, więc szkoda było wyjeżdżać. Rozpoczęliśmy z małżonką pracę w szkole, ja uczyłem zajęć technicznych, wychowania plastycznego, matematyki, wf i pływania w klasach pływackich w Szkole Podstawowej nr 11. Byli tu wspaniali kierownicy – Andrzej Latoń, świetny organizator, nauczyciel przedmiotów ścisłych i śp. Stanisław Jarecki – wspaniały pedagog, pasjonat sportu, którzy wspierali działalność sportową. W podjęciu decyzji o pozostaniu w mieście pomógł mi ówczesny szef sportu Oswald Kołodziej, świadomy, że w Raciborzu brakuje nauczycieli wychowania technicznego oraz trenerów pływania. „Potrzebujemy Pana” stwierdził i zaproponował nam małe, ale ładne mieszkanko przy ul. Różyckiego.
– Jak wyglądały te pierwsze lata?
– W „Jedenastce” zorganizowałem m.in. pierwszą pracownię techniczną oraz jedną z pierwszych klas pływackich w Polsce. Pasja i miłość do sportu zaczęła zwyciężać. Skończyłem wyższe studia na AWF we Wrocławiu, studia trenerskie na AWF w Warszawie i studia organizacji i zarządzania w Opolu. Gdy tylko w raciborskiej Unii rozwiązano sekcję pływania założyłem Międzyszkolny Klub Sportowy „Victoria” Racibórz, gdyż nazwy „Sokół” – ze względów oczywistych – nie mogłem jeszcze wtedy wykorzystać. Świetnie rozwijający się klub pływacki szybko zdobywał wysokie notowania w Polsce, dzięki czemu w późniejszym czasie powstała w Raciborzu pierwsza w Polsce Szkoła Mistrzostwa Sportowego, która do dziś jest moim ulubionym „dzieckiem”. Prof. Joachim Raczek, ówczesny dyrektor Centrum Doskonalenia Nauczycieli zaproponował mi funkcję najpierw kierownika obiektów sportowych, a później dyrektora administracyjnego i powierzył remont pływalni oraz innych obiektów sportowych uczelni. W efekcie udało mi się stworzyć z 5-torowej pływalni 6-torową, a organizowane tam m.in. mistrzostwa Polski były wyróżnieniem dla Raciborza. Po awansie prof. Joachima Raczka na stanowisko rektora AWF w Katowicach, przez ponad dwa lata zarządzałem CDN do czasu kolejnej reorganizacji. Nie zgodziłem się natomiast na objęcie stanowiska dyrektora powstającego wtenczas ponownie Studium Nauczycielskiego i przyjęcia proponowanej funkcji dyrektora w podobnej do Centrum Doskonalenia Nauczycieli placówce pod Warszawą.
– Jak udało się też panu skonsolidować „sokołów” ziemi raciborskiej?
– W momencie utworzenia kompleksu trzech sal w nowym budynku przy ul. Klasztornej postanowiłem, że powstanie tam również Klub Olimpijczyka „Sokół”, którego mi brakowało. Dziś 25 lat jego działalności wyznacza galeria ponad 250 znanych ludzi ze świata nauki, olimpijczyków, medalistów mistrzostw świata i Europy, którzy są honorowymi członkami klubu. Powstał też skwer olimpijczyków uwieczniający sławy sportu ziemi raciborskiej. Mało kto wie, że w środowisku raciborskim wychowało się ponad dwudziestu olimpijczyków, a każdy z nich to inna ciekawa historia. Zaczynaliśmy swą działalność w 1987 r. jako 11. klub w Polsce. W tej chwili klubów i szkół noszących nazwę olimpijczyków jest w kraju ok. 300. Dzięki pomocy władz starostwa i miasta oraz wielu wspaniałych działaczy i organizacji klub może prowadzić swoją statutową działalność promując ruch olimpijski i sokoli, a także piękną i skomplikowaną historię regionu ziemi raciborskiej. Obecnie Klubem Olimpijczyka i Towarzystwem Gimnastycznym „Sokół” kierują dwa ściśle współpracujące i spotykające się raz w miesiącu zarządy. Nie ma tu żadnego etatu, cała praca jest wykonywana społecznie, podobnie jak i społeczny charakter ma moja funkcja prezesa tych organizacji.
– Kiedy został pan wiceprezydentem sport musiał zejść na drugi plan?
– Rozpoczynając pracę w urzędzie miasta zapoznałem się z listą spraw niemożliwych do załatwienia, na której obok dwóch domów kultury do remontu, planowanej budowy szpitala oraz sali gimnastycznej w Studziennej, znajdował się Zamek Piastowski. Przełomowym momentem było porozumienie podpisane pomiędzy miastem a kościołem. Wybrano mnie na przewodniczącego zespołu koordynacyjnego odbudowy Zamku Piastowskiego. Często spotykałem się na plebanii z ks. prałatem Stefanem Pieczką, który był motorem napędowym odbudowy określanej mianem perły gotyku kaplicy, a przy okazji i zamku. Najważniejsze, że udało się nam wtedy wyprowadzić z zabytku archiwum, utworzyć młodzieżową spółdzielnię, która zajmowała się bieżącymi remontami oraz współpracą z naukowcami, m.in. PKZ w Łodzi, Politechniki Śląskiej w Gliwicach i AGH w Krakowie. Wykonana została też inwentaryzacja, dokumentacja, przypomnieliśmy historię obiektu, przeprowadzono jego palowanie oraz założono repery.
– Skąd taki zapał do ratowania zabytków?
– Emocjonalnie związany jestem z Kresami, pomimo że wraz z rodzicami musiałem je opuścić, gdy miałem zaledwie dwa lata. Lwów, w którym się urodziłem – bliski głównie z opowiadań rodziców, rodowitych lwowian – poznałem dopiero mając 50 lat. Przekaz ten jednak był tak silny, że miasto wydawało mi się bardzo znajome. Zwiedzając Lwów wiedziałem, co to jest Wysoki Zamek i skąd skakał Marusarz, byłem świadomy, że właśnie tam powstał „Sokół”. Do dziś pozostał żal jednak za tym, co gdzieś tam na Kresach pozostało.
– Czy udało się zrealizować plany dotyczące zamku?
– Dziś patrzę na zamek trochę z zazdrością, że nam nie udało się go odbudować. Jednak jest i satysfakcja, że jakąś tam cegiełkę w tę odbudowę wnieśli również moi współpracownicy i poprzednicy, którzy wcześniej też próbowali ratować ten zabytkowy XIII-wieczny obiekt historycznie związany z ziemią raciborską. Zawsze powtarzam, że nic nie jest moją wyłączną zasługą, ale wielu osób, które chciały ze mną współpracować. Miałem szczęście, że na mojej zawodowej i społecznej drodze spotkałem tylu wspaniałych ludzi.