Od produkcji ołówków po elektrody
Po wprowadzeniu w magiczny świat „Czarnej Budy”, przejdźmy teraz do skrótowego omówienia chronologii rozwoju i – jak niektórzy sugerują – obecnego upadku tego zakładu.
Ciekawą sprawą jest, że zakład powstał i rozwinął się na bazie surowców i technologii produkcji ołówków, znanych od czasów Josefa Hardtmutha, który w 1792 r. założył pierwszą fabrykę w Wiedniu. Josef Hartmuth był jednocześnie wynalazcą technologii prasowania pręcików (później elektrod) z mieszaniny grafitu i proszków ceramicznych.
Z drugiej strony zakład zawdzięcza swe istnienie ówczesnemu rozwojowi elektrotechniki, a ściślej wykorzystaniu prądu elektrycznego, któremu przemysłowego rozpędu nadała firma Siemens z pruskiego Berlina.
Wielki wynalazca Josef Hardtmuth otrzymał od cesarza austriackiego za swe zasługi tytuł szlachecki „Edler Herr” „szlachetny Pan”. Jest to szczebel na ówczesnej drabinie tytułów, na której następują Freiherr, Ritter, Baron i Herzog.
Otóż buty wędrowne parzyły braci Fritza i Moritza Edle von Hartmuth wnuków Josefa, którzy przybyli z Wiednia zachęceni osobliwym położeniem i rozwojem Raciborza ze stacją kolejową mającą bezpośrednie połączenie z Wiedniem i Berlinem. Wykupili na Płoni 17 ha gruntu, wybudowali wytwórnię i zarejestrowali ją 7 października 1895 r. w Berlinie pod nazwą Aktiengesellschaft für Fabrikation von Kohlenstiften, jako jedną z najstarszych tego typu we świecie. Od kwietnia 1896 r. ruszyła produkcja elektrod węglowych do lamp łukowych. Pierwszym dyrektorem był wiedeńczyk Adolf Radschopf. Elektrody te wypalano w piecach opalanych bezpośrednio węglem kamiennym. Otwory w piecach zamurowano, a od tej pierwszej piecowni pochodzi do dziś używana potocznie nazwa całego zakładu – „Czarna Buda”.
Jednak jedna część stosowanej technologii nie sprawdziła się w skali przemysłowej. Dochodzi do poważnej straty kapitału zakładowego i bracia Hartmuth wycofują się. Firma zmienia nazwę na Planiawerke Aktiengesellschaft für Kohlenfabrikation. Do Zarządu spółki wchodzi następny Europejczyk, którego „palą” buty podróżne, specjalista szwedzki John Rudolph, który rozwija produkcję szczotek węglowych do maszyn elektrycznych, a po I wojnie światowej dołącza i rozwija tę produkcję emigrant z Rosji baron von Stackelberg.
Elektrody do lamp, wytwarzano pod nazwą „Silesia”. Fabryka następnie rozszerza swój profil produkcyjny na wyroby wielkotonażowe – elektrody do produkcji karbidu, stali i żelazostopów oraz anody do produkcji aluminium. Z czasem zakłady stają się w wielu wyrobach światowym monopolistą lub największym producentem.
W 1916 r. następuje fuzja z największym producentem paków i smół firmą Rütgers i zakład przyjmuje nazwę Rütgerswerke Abteilung Planiawerke AG.
Szczególnego rozpędu zakład uzyskuje w 1928 r. po fuzji koncernów Siemens i Rütgers tworzących spółkę Siemens Planiawerke Aktiengesellschaft fur Kohlenfabrikate, w skrócie SIPLA. Do niej należą zakłady w Raciborzu, w Meitingen k. Augsburga, Lichtenberg w Berlinie oraz udziały we włoskich fabrykach w Narni i Ascoli Piceno. Przewodniczącym Rady Nadzorczej zostaje aż do swej śmierci w 1941 r. słynny przemysłowiec z dynastii Siemensów, Karl Friedrich von Siemens. Pod jego rządami Siemens – Plania w Raciborzu wzrasta do rangi największego producenta wyrobów z węgla uszlachetnionego w Europie, wytwarzając ponad 60 tys. t wyrobów rocznie. Ważne jest przy tym, iż są to wyroby w 100% wypalone, kiedy na największą powojenną produkcję z 1965 r. (70 tys. t) połowa przypada na nisko przetworzone masy elektrodowe. Tak wysoką produkcję Niemcy osiągnęli przy końcu wojny, zatrudniając robotników przymusowych, głównie rosyjskich jeńców wojennych.
Zachowały się stare zdjęcia fabryki, bez dat z których pochodzą.
Wskutek działań wojennych 60% zakładu została zniszczona, a duża część urządzeń wywieźli Rosjanie.
Znaleźli się jednak następni z „parzącymi” (na zdj.) wędrownymi butami, którzy pod kierunkiem pierwszego powojennego dyrektora naczelnego mgr inż. Karola Nowaka już 24 czerwca 1945 r. rozpoczęli odbudowę zakładu pod nazwą „Fabryka Elektrod Węglowych „Plania”. Oczywiście samo uruchomianie było możliwe przede wszystkim dzięki niższemu i średniemu dozorowi z byłej poniemieckiej fabryki. Wyższy dozór wyemigrował pod koniec wojny i osiadł później przede wszystkim w Meitingen k. Augsburga, a kierownika laboratorium kontroli jakości dr Hoffmanna spotkałem w 1969 r. w Steg w Austrii, gdzie założył obok dużego państwowego zakładu elektrodowego swój prywatny zakład produkcji materiałów szczotkowych.
O dalszy rozwój fabryki starali się już wspólnie „krzoki” i „pnioki”, tzn. przybysze, którzy szybko wrośli w ten zakład i tubylcy z dziada pradziada. Historyczne zdjęcie pierwszych pracowników, szczególnie zasłużonych dla zakładu i pierwszych czterech powojennych dyrektorów (do czasu obchodu 100 lecia zakładu w 1995 r.) pokazują kolejne zdjęcia.
Eksport bodźcem rozwoju zakładu
Prężny rozwój ZEW precyzują w jakiś sposób cyfry o zatrudnieniu oraz o wielkości produkcji tonażowej. Nie wgłębiając się w omawianie rozwoju i asortymentów produkcyjnych, warto się skupić nad eksportem i jego zmianami, ponieważ to miało wówczas decydujący wpływ na prawie wszystko, co było związane z zakładem.
Pamiętamy, jaki istniał, i to z konieczności, fetyszyzm środków dewizowych – dolara, marki i szwajcarskiego franka. Ten co miał dewizy „to był ktoś”. Rząd zmuszony sytuacją geopolityczną i ekonomiczną kraju, stwarzał szereg bodźców zakładom eksportującym swe wyroby do krajów strefy dolarowej tzw. krajów KK. Z tym wiązały się zaszczyty i przede wszystkim pieniądze – premie dla kierownictwa i załogi. Z tzw. odpisów dewizowych powstały środki na rozwój i zakup nowoczesnej aparatury. Była to pokusa, której nikt z nas się nie opierał. Eksport do krajów KK i podążanie za tym co modne było motorem napędowym całej działalności. Brakowało wizjonerstwa i chęci specjalizowania się w grupie wyrobów, w których mieliśmy największe doświadczenia i możliwości rozwoju w warunkach wolnego rynku. Nikt jednak nie mógł wówczas przewidzieć, iż runie cały system polityczny i wprowadzona zostanie gospodarka wolnorynkowa. I stało się to, co się stać musiało. Najpierw koncern zachodni przyłączył do siebie zakład siostrzany, naszą córkę zrodzoną w 1965 r. – Nowosądeckie Zakłady Elektrowęglowe, a następnie w 2000 r. zakład raciborski.
Rozwój czy upadek ZEW?
Koncern ten, utworzony w 1992 r. w fuzji dwóch potentatów elektrodowych, których parzyły buty wędrowne – ze Stanów Zjednoczonych – Great Lasek Carbon i Niemiec – SIGRI (Siemens Griesheim) przekształcił się w spółkę europejską o nazwie GLC Carbon SE, z siedzibą we Wiesbaden – obecnie zatrudniającą 6,5 tys. pracowników w 46 fabrykach, z czego 13 w Ameryce Płn., 9 w Azji i 24 w Europie. Łączna wartość produkcji zakładów koncernu przekracza 1,5 mld euro rocznie.
Na tle powyższych danych, zakład raciborski SGL Carbon Polska zatrudnieniem, wartością produkcji, a przede wszystkim tonażem wydaje się należeć do grupy największych zakładów koncernu. Jednocześnie funkcję monopolisty i producenta wszystkiego po trochu, jakby wielu z nas sobie by tego życzyło, nie dało się oczywiście ze względów ekonomicznych utrzymać w warunkach wolnej konkurencji.
Natomiast zasadne wydaje się pytanie – czy ranga i wielkość zakładu w koncernie nie mogłaby być dzisiaj wyższa, czy nie dałoby się uratować większej liczby miejsc pracy, gdyby przykładowo już 50 lat temu posłuchano ówczesnego dyrektora inż. Kosta, który radził specjalizować się przede wszystkim w wykładzinach i elektrodach węglowych.
Jak dalej potoczą się losy zakładu? Myślę – w oparciu tego co ostatnio mogliśmy przeczytać w prasie lokalnej, iż jeżeli koncern SGL Carbon zaciąga milionowe kredyty na oczyszczanie spalin z raciborskich pieców kręgowych – to dobry znak.
Dalsze losy trudno przewidzieć. Czy kolejni przybysze w parzących wędrownych butach przyniosą rozwój, czy upadek. Zobaczymy.
Josef Gonschior były gł. inżynier ds. rozwoju ZEW Racibórz