Prawdziwy „łowca nagród”
Ikony raciborskiego sportu: Jan Deńca.
W nogach ma dziesiątki tysięcy przebiegniętych kilometrów. Ukończył 10 maratonów i kilkanaście półmaratonów, a zawodów na krótszych dystansach, w których brał udział już nawet nie liczy. Najpopularniejszy biegacz w naszym powiecie – Jan Deńca, mimo kilkuset zdobytych w swojej karierze pucharów i medali, nie zwalnia tępa i już planuje kolejne starty.
Rocznie Deńca bierze udział w ponad 30 zawodach, co łącznie z treningami daje dystans 4400 pokonanych kilometrów. W ciągu kilkunastoletniej kariery zgromadził kilkaset trofeów, których kolekcja zdobi wnętrze jego domu w Rudniku. – To tylko ich cześć, reszta niestety się tutaj nie zmieściła. Podobnie jest z medalami – wskazuje na półki, na których znajduje się nieco ponad dwieście pucharów.
Sprinterskie początki
Urodził się 13 kwietnia 1953 roku w Raciborzu, jednak całe życie spędził w Rudniku, w którym rozpoczął edukację. Po ukończeniu szkoły podstawowej wybrał naukę w Technikum Mechaniczno-Odlewniczym w położonym nieopodal Opola Ozimku. – W tamtym czasie zacząłem trenować biegi sprinterskie w MKSie Opole, który później rozwiązano i wspólnie z kolegami trafiliśmy do Odry Opole. Tam istniała prężna sekcja lekkoatletyczna, która walczyła o awans do I ligi. Początkowo pod okiem Józefa Nowakowskiego biegałem na 100 i 200 metrów, ale po jakimś czasie postanowiłem spróbować swoich sił na 400 metrów i to właśnie na tym dystansie w 1973 roku uzyskałem pierwszą klasę sportową w Ogólnopolskiej Olimpiadzie Akademickiej w Warszawie na stadionie Skry – wspomina Deńca. Miejscem, w którym pan Jan w pełni zaistniał jako sportowiec było Studium Nauczycielskie, w którym przyszły maratończyk studiował wychowanie fizyczne ze specjalizacją nauczycielską. – Uczyłem się u boku świetnych zawodników takich jak bracia Jan i Piotr Praskowie, śp. Antoni Jureczko czy Ludwik Kuczera. Pierwsze zawodnicze szlify zdobywałem pod okiem – wówczas doktora, a teraz profesora – Joachima Raczka, który jako pierwszy ukierunkował mnie na nieco dłuższe biegi. Moimi koronnymi dystansami były te na 400 i 800 metrów, natomiast nie za bardzo pasowały mi trasy półtorakilometrowe – nie kryje Jan Deńca, którego z profesorem Raczkiem los zetknął ponownie dwadzieścia pięć lat później na Politechnice Opolskiej. – Wszystko za sprawą tego, że w wieku 45 lat postanowiłem rozpocząć studia na kierunku trenerskim. Promotorem mojej pracy magisterskiej był właśnie Joachim Raczek. Na wydziale byłem niezwykłym przypadkiem, ponieważ jako jeden z nielicznych studentów zaocznych zdecydowałem się na magisterium i to jeszcze w takim wieku – uśmiecha się nauczyciel. Studia te nie były dla niego koniecznością, lecz niezwykłą przygodą i próbą sprawdzenia się. Jan Deńca miał już bowiem doświadczenie w pracy z dziećmi i młodzieżą, ponieważ zaraz po obronieniu pracy dyplomowej w raciborskim SN-ie rozpoczął karierę nauczycielską w Szkole Podstawowej w Szonowicach. Po ukończeniu Studium Nauczycielskiego – mimo świetnych wyników w zawodach biegowych – z powodu śmierci ojca, pan Jan zaprzestał treningów. – Gdy rozpocząłem pracę w „podstawówce” jedyną aktywnością, której się poddawałem był codzienny, dziesięciokilometrowy bieg z domu do pracy – mówi.
Na naukę nigdy nie jest za późno
Deńca po zdobyciu dyplomu stronił jednak od intensywnych treningów biegowych. Nie brał także udziału w zawodach. Wszystko zmieniło się, gdy w wieku 46 lat, spotkał znajomego z czasów studiów – Gdy mnie zobaczył, zdziwił się, że tak się zmieniłem. Miałem dużą nadwagę, dlatego zaproponował mi wspólne bieganie. Po jakimś czasie rzucił propozycję, abyśmy wzięli udział w maratonie. Wtedy myślałem, że to nie dla mnie ale po roku regularnych treningów z dobrym czasem – 3 godzin i 8 minut – przebiegłem odbywający się w Kędzierzynie - Koźlu, odrzański maraton. Byłem jednak tak wykończony, że obiecałem sobie, że już nigdy nie dam się przekonać do startu w takiej imprezie. Ale jak ktoś kiedyś powiedział: raz maraton, zawsze maraton. Tak też było w moim przypadku, ponieważ wystartowałem w kolejnym, tym razem warszawskim maratonie, w którym w klasyfikacji generalnej znalazłem się na znakomitym 35. miejscu. Najważniejsze było jednak to, że znacząco poprawiłem swój czas, bo w stolicy pokonanie 42 kilometrów zajęło mi 2:45:57 – uśmiecha się Deńca, który jak na razie w swoim dorobku ma zaliczonych dziesięć dystansów maratońskich. – Najbardziej – niestety nie z powodów czysto sportowych – utkwił mi w pamięci maraton w Budapeszcie w 2004 roku. Dzień przed wyjazdem na Węgry, otrzymałem zwolnienie z pracy w Urzędzie Gminy w Rudniku. To był dla mnie dramat, a przez całą trasę nie myślałem o niczym innym. Mimo to wygrałem swoją kategorię wiekową, ale w tych okolicznościach był to gorzki tryumf – nie kryje Deńca i dodaje: – Miło wspominam maraton lęborski, gdy zdobyłem mistrzostwo Polski oraz bieg z Dortmundu do Essen, kiedy to będąc na trzydziestym kilometrze i mając doskonały czas, postanowiłem przyspieszyć, a była to niestety zła decyzja. Z każdym kolejnym kilometrem opadałem z sił. Właśnie wtedy przypomniałem sobie maksymę, że maraton rozpoczyna się dopiero po 30 kilometrze. Pamiętam, jak w Budapeszcie kilkaset metrów po pokonaniu tego dystansu zeszło ze mnie powietrze, dlatego coś w tym musi być. Pan Jan, oprócz niemieckich, czeskich oraz węgierskich biegów, mierzył się także z trasami w Polsce. Startował między innymi w Poznaniu, Krakowie oraz we Wrocławiu. – Przyjąłem zasadę, że nie biegam dwa razy w tym samym miejscu. Nigdy też nie przystępuję do maratonu, aby wyłącznie go zaliczyć. Ważniejszy od przebiegnięcia całej trasy jest dla mnie czas w jakim ją pokonałem, miejsce i prestiż zawodów oraz styl, który w czasie nich zaprezentuję. Jeżeli te wszystkie wymagania spełnię na wysokim poziomie, dopiero wtedy jestem w pełni usatysfakcjonowany – tłumaczy i podkreśla: – Czasami żałuję, że kiedyś zaprzestałem treningów, przez co straciłem ponad dwadzieścia lat. Czasu się jednak nie cofnie, a ja wychodzę z założenia, że trzeba cieszyć się tym co jest teraz. Mam nadal wolę walki i wielkie ambicje, a to jest najważniejsze. Marzeniem nauczyciela jest start w maratonie berlińskim. – Być może będę mieć okazję wystąpić w Niemczech w przyszłym roku. Myślę, że to byłoby wspaniałe zwieńczenie mojej kariery. Jak na razie w najbliższych planach mam Maraton Orlen w Warszawie, półmaraton w Krakowie oraz kilka krótszych biegów na terenie naszego kraju, a także w Czechach – zdradza. – W tym roku wchodzę w nową kategorię wiekową, ponieważ kończę sześćdziesiąt lat. Z tego powodu chciałbym wykorzystać ten rok do maksimum. Kiedyś zapoczątkowałem sobie taką tradycję, że w dniu swoich urodzin, będę robić tyle pompek ile lat właśnie kończę. Z roku na rok muszę więc być o tę jedną pompkę sprawniejszy, a to wymaga dwunastomiesięcznej pracy nad sobą – dodaje.
Wszystko na sto procent
Jeżeli po zmroku na ulicach Rudnika oraz sąsiednich wiosek zobaczycie mężczyznę w trykocie, odblaskowej kamizelce i z lampką na czole to z pewności będzie nim Jan Deńca. – Mam tak rozplanowany dzień, że bieganiu poświęcam się dopiero po pracy, a w okresie jesienno-zimowym bardzo szybko robi się ciemno, stąd takie wyposażenie. Moją dewizą jest też to, że aby być dobrym biegaczem nie należy jedynie biegać, ale także dbać o ogólny rozwój fizyczny. Dlatego staram się wykształcać pewne cechy sprawnościowe jak zwinność, szybkość i gibkość poprzez częste wypady na siłownię, basen czy gry zespołowe. Kiedyś nawet – przez osiem lat – wspólnie z kolegami w każdy wtorek od godziny 5.00 intensywnie pływałem. W okolicy mówiono przez to na nas delfiny – śmieje się Deńca, który od czasów młodości uważa, że zajęcia z pływania powinny obowiązkowo odbywać się w każdej szkole. – W starożytności mówiono, że analfabetą jest ten kto nie potrafi: czytać, pisać i właśnie pływać, a ja pod tym stwierdzeniem się podpisuję. Od kilku już lat, dzięki temu, że stoję na czele gminnego referatu oświaty, kultury i sportu mam możliwość wpływania na to, aby lekcje na basenie znalazły zastosowanie, w każdej placówce – podkreśla. W swoim zawodowym życiu, oprócz pracy nauczycielskiej, Deńca brał także udział w życiu politycznym. Choć od wielu lat w urzędzie gminy zajmuje się głównie koordynowaniem oraz organizowaniem sportowego życia w Rudniku i okolicy, to dawniej przez dwie kadencje piastował stanowisko zastępcy wójta. – Świetne jest to, że dzięki temu przy pomocy swoich współpracowników mogę kreować sportowy krajobraz naszej gminy. Nie byłbym sobą gdybym nie zachęcał – szczególnie młodych ludzi – do uprawiania sportu. Wychodząc naprzeciw ich oczekiwaniom co roku organizujemy kilka masowych imprez jak na przykład rudnicki bieg, w którym zawsze uczestniczy ponad 600 osób oraz widowiskowy bieg na łyżworolkach Modzurów – Pawłów – wymienia pedagog, który aby poświęcić się pracy na rzecz gminy, zrezygnował półtorej roku temu z posady nauczyciela. – Stwierdziłem, że mam na głowie za dużo obowiązków, a jestem osobą, która zawsze wykonuje swoje zadania na sto procent. Kieruję się słowami prezydenta Roosevelta: Jeżeli cokolwiek robisz to rób to tak, jakby cały świat na ciebie patrzył – cytuje Jan Deńca.
Kolekcjoner sukcesów
– W moim mniemaniu zdobyłem prawie wszystko, co sobie kiedyś zaplanowałem. Zostałem mistrzem Polski w kategorii 45-latków, w biegach przełajowych w Ciechanowie oraz jako pięćdziesięciolatek, zająłem pierwsze miejsce w maratonie w Lęborku. Do szczęścia brakuje mi jedynie wygranej w półmaratonie odbywającym się w Murowanej Goślinie i nie ukrywam, że w tym roku mogę osiągnąć swój cel. Natomiast w pełni spełnionym biegaczem byłbym w momencie, gdyby stanął na podium mistrzostw Europy, które w tym roku organizowane są w czeskich Upicach – przyznaje sportowiec. Deńca tłumaczy, że dzięki temu, że tak wiele już osiągnął, może pozwolić sobie na branie udziału wyłącznie w prestiżowych i znanych zawodach. – Zawsze byłem „łowcą nagród” i nigdy się z tym nie kryłem. Myślę jednak, że startowanie w imprezach sportowych nie może być jedynym sposobem na życie, ponieważ – mimo tego, że nagród jest wiele – to są one bardzo symboliczne. Mimo tego, zawsze mówiłem, że jeżeli poświęcam całe swoje serce bieganiu to oprócz satysfakcji muszę coś z tego mieć – tłumaczy. – Czy porażki mnie zniechęcają? Raczej analizuję ich przyczynę i dzięki temu uczę się na błędach. Mam też tę satysfakcję, że robię coś dla siebie i mogę zdobywać nowe doświadczenie. Sport pomógł mi się zmobilizować do ciężkiej i systematycznej pracy. Stałem się też solidny, konsekwentny oraz gotowy na znoszenie wielu niewygód jakie spotykają każdego z nas. Bardzo cieszy mnie też to, że dzięki licznym sukcesom stałem się dla niektórych osób autorytetem. Miłe jest to, że często jestem proszony o porady dotyczące biegania – mówi z rozbrajającym uśmiechem Deńca. Z pozoru, rytm życia, który stosuje, wydaje się dla wielu ludzi prosty. Tak jednak nie jest, ponieważ godzenie przez lata obowiązków zawodowych, hobby oraz prowadzenie domu i poświęcanie czasu rodzinie wymaga niesamowitego samozaparcia. Dzięki wrodzonej systematyczności Jan Deńca znajduje także czas na inne swoje pasje. W wolnych chwilach uwielbia usiąść w fotelu z książką – Tylko nie taką z gatunku fantasy – wtrąca. Ostatnio zaczytuje się głównie w powieściach Bogusława Wołoszańskiego. Poza tym nauczyciel lubi rozwiązywać krzyżówki, a także jest zakochany w programie Tadeusza Sznuka, „Jeden z dziesięciu”. Z radością oddaje się pisaniu felietonów sportowych, które swoje miejsce znajdują na łamach gminnego biuletynu oraz tworzy autorską serię artykułów dotyczącą historii zimowych i letnich igrzysk olimpijskich nazwaną „Igrzyska olimpijskie w pigułce”. Oprócz licznych zainteresowań, numerem jeden na zawsze pozostanie bieganie. Czy wyobraża sobie życie bez niego? – Wiele osób pyta mnie, kiedy dam sobie z tym spokój. Ja sam tego nie wiem, ale jednego jestem pewny: nigdy całkowicie nie rozstanę się z aktywnością ruchową. Wyobrażam sobie siebie za kilka lat w taki sposób, że na zawody nie będę jechać już po zwycięstwo, lecz tylko po to aby świetnie się bawić. To musi być piękne uczucie – nie spinać się, nie biec po wynik, ale po prostu biec aby być szczęśliwym – kończy jedna z ikon raciborskiego sportu.
Wojciech Kowalczyk