Wierzę, Panie,...ale przymnóż mi wiary!
Ks. Jan Szywalski przedstawia.
Benedykt XVI pozostawił po sobie, jakby w testamencie Rok wiary. W naszych kościołach są wyłożone księgi Pisma św., Katechizmu Kościoła, Dekretów Soborowych. Przy nich często zapalona świeczka – symbol czujności. „Bądźcie światłem świata...Tak niech świeci światłość wasza przed ludźmi, aby widzieli dobre czyny wasze i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie”.
Wiara? Co to jest wiara? Czy to nie prywatna sprawa? Rzeczywiście, rzadko dziś mówimy o wierze.
Wspominam pewne spotkanie z ks. biskupem Alfonsem Nossolem, przed laty, na plebanii farnego kościoła w Raciborzu . Proboszczem jeszcze był ks. Pieczka. Byli obecni świeccy uczestnicy, chyba Rada parafialna. Doktor Konzal, sławny ongiś ortopeda raciborski, poruszył temat wiary. Chodziło o procent wierzących i niewierzących. Ks. biskup wypowiedział wtedy mądre spostrzeżenie: „Wszyscy ludzie są wierzący, nie ma niewierzących. Jedni wierzą, że Bóg jest, inni wierzą, że Boga nie ma”. Uzasadnił następnie szerzej to twierdzeniem, że są pewne prawdy, te najgłębsze i najbardziej istotne – jak istnienie Boga, początek świata, sens życia, czy jest życie po życiu – które wymykają się zmysłom i badawczym aparatom i które przyjmujemy na wiarę. Mniej rozstrzyga tu rozum, więcej wola. Decydujemy się więc: „Ja uważam, że Bóg istnieje”, albo „według mnie świat jest wieczny i nie potrzebuje Stworzyciela, nie ma Boga”. Podobnie: „będę istniał zawsze, wprawdzie umrę, ale moje „ja” jest wieczne, Bóg stworzył moją duszę nieśmiertelną”, lub odwrotnie: „śmierć to koniec, czeka mnie absolutna pustka, czarna dziura, nie mam tu żadnych złudzeń: zatopię się w nicość”. Dla jednej i drugiej strony są argumenty za i przeciw, wahamy się, w końcu przyjmujemy jedną opcję na wiarę jako swoją. „Wiara jest poręką tych dóbr, których nie widzimy” – mówi autor Listu do Hebrajczyków (Hebr 11,1). „Zdecydowałem się, przyjąłem za prawdę, koniec i kropka, amen”.
Jednakowoż decyzję można zmienić, nie zawsze przez nowe argumenty; czasem powoduje nami bunt skierowany przeciw Bogu i przekreślamy Go. Spotkało nas bowiem nieszczęście, a „Bóg, jeśli by był nie powinien doń dopuścić, więc Go nie ma”. Znowu inny odszedł od żony, odczuwa wyrzuty sumienia – przekreśla Boga i ma spokój. Dla innego argumentem zmiany światopoglądowej jest spotkanie z człowiekiem, który mu zaimponował. „On, taki mądry i wykształcony, wierzy w Boga” więc i ja pod wpływem jego autorytetu przyjmuję Jego istnienie. Wielu znowu ateistów rodzi konflikty z duchowieństwem czy z Kościołem.
Obok zdecydowanych teistów czy ateistów jest spora grupa sceptyków mówiących: „czy ja wiem....wierzyć czy nie wierzyć w Boga? Szukam i nie znajduję przekonywujących argumentów”.
Liczni są w dzisiejszym społeczeństwie wierzący wybiórczo: „Wierzę w Boga ale w Kościół nie; wierzę w niebo ale w piekło nie, wierzę w nieśmiertelność duszy ale nie w ciała zmartwychwstanie”. Opowiadano mi kiedyś w formie żartu, że nawrócony komunista miał potwierdzić swą wiarę w bóstwo Jezusa i że mocą Bożą działał cuda. „Tak – mówi – wierzę, że Jezus przemienił wodę w wino, ale nie wierzę, by ono było dobre; wierzę, że rozmnożył chleb dla tysięcy ludzi, ale, nie żeby się najedli; wierzę, że Jezus chodził po wodzie, ale nie wierzę, żeby tam było głęboko”. Ściśle biorąc katolikiem jest ten „który przyjmuje wszystko, co Bóg objawił, a Kościół do wierzenia podaje”. Wiara nie powinna być wybiórcza. Bywa tak jednak często, bo wiara łączy się z dalekonośnymi konsekwencjami dla życia: jeżeli wierzę w Boga, to muszę żyć tak, jak On zaleca, jeżeli wierzę w Jezusa Chrystusa, to przyjmuję Jego bogate ale też wymagające nauczanie, jeżeli wierzę w duszę nieśmiertelną, to nie mogę żyć tylko dla doczesności, ale muszę patrzyć aż do wieczności; jeżeli wierzę w niebo to akceptuję również piekło; wiedząc również, że droga do nieba jest wąska, pod górkę i wymagająca wyrzeczeń.
Najwięcej jest dziś ludzi o postawie zupełnej obojętności wobec spraw tyczących wiary. „Problemy te nic a nic mnie nie obchodzą. Mam inne zmartwienia”.
Kiedyś na nauce przedślubnej zadałem narzeczonemu rutynowe pytanie: „Czy jest pan wierzącym i praktykującym?”
„Praktykującym nie bardzo” – poskrobał się niepewnie po głowie.
„A wierzący?’ – badałem dalej.
„Czy ja wiem... niech ksiądz pisze tak”.
Przyciskałem jednak dalej: „Tak, czy nie?”
Chwilę wykręcał się od jasnej odpowiedzi, wreszcie z wyraźną irytacją przyznał: „Co ksiądz mnie męczy? Szczerze mówiąc w tej chwili myślę więcej o zepsutym gaźniku mojego auta niż o Bogu. Po co ta filozofia?” Jest to dość powszechna postawa w dzisiejszym społeczeństwie.
Tymczasem, gdy ktoś przestanie być filozofem, traci jeden z głównych przymiotów człowieczeństwa. Od początku istnienia ludzkości człowiek był filozofem i teologiem i stawiał sobie pytania: po co żyję? skąd wyszedłem? dokąd zdążam? jaki jest początek wszystkiego? Dziś tempo życia, potrzeby doczesne, płytkie rozrywki zabijają głębsze myślenie.
Po co mi jednak wiara w Boga? Co mi daje? Oparcie! „Wierzący w Boga nigdy nie jest sam” – mówi Benedykt XVI. Nie jest samotny, jest z nim zawsze Bóg.
Wiara określa także jasno drogę życia. Wiadomo nam wtedy co jest dobre a co złe. Przykazania Boże są proste i jednoznaczne. Jezusowe przykazania miłości zaś są ich pozytywnym uzupełnieniem i uszlachetnieniem. Nie chodzi bowiem tylko o same zakazy, ale też o pozytywne zaangażowanie się dla chwały Bożej i dobra bliźniego: „Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca swego … a bliźniego swego jak siebie samego”. Nauczycielski urząd Kościoła swoim autorytetem daje dodatkową wykładnię Bożych nakazów. Nie podlegają modnym trendom, chwilowym tendencjom, ludzkim ideologiom, chronią od zboczeń, które dziś często uważa się za normalne – jednym słowem strzegą od „relatywizmu moralnego” który Benedykt XVI uważa za jedną z najgroźniejszych pułapek świeckiej kultury bez Boga.
W laicyzowanych Niemczech na urodzinach mojego przyjaciela, wierzącego i zaangażowanego w życiu tamtejszej parafii przemawiał jego syn, naukowiec – chemik. Składając życzenia będące wzruszającą laudatią dla ojca między innymi powiedział: „Co zawsze najbardziej u ciebie podziwiałem, tato, i czego ci zazdroszczę, to twoja głęboka wiara”. On sam wtopiony w środowisko areligijne utracił wiarę, lub stał się agnostykiem. Razem z wiarą utracił busolę życia, rozpadła się jego młoda rodzina i znikła radość życia. Strzeżmy wiary; jest darem i łaską.