Misjonarz na równiku
Wśród rebeliantów były 14-15-letnie dzieci – żołnierze, z których słynie Afryka. Często w za dużych mundurach, boso, z karabinem na sznurku. Zobaczyć takich ludzi, to wielkie przeżycie – mówi o swych wrażeniach z okresu rebelii misjonarz ojciec Piotr Handziuk SVD, werbista z Raciborza, który przed 25 laty wyjechał na misję do położonego na równiku Konga.
Życie z dala od domu i rodziny, w samym środku Afryki, przez długi czas w buszu, gdzie – jak czasem może się wydawać – ludzie pozbawieni cywilizacji są bliżej natury i Boga. Takie wyzwanie podjął ojciec Piotr Handziuk SVD, werbista z Raciborza, który przed 25 laty wyjechał na misję do położonego na równiku Konga. O swoim pobycie na Czarnym Lądzie opowiadał podczas spotkania z seniorami raciborskiego koła Centrum w Klubie Olimpijczyka „Sokół”.
– Po raz pierwszy wyjechałem do Konga w 1988 r., jeszcze jako kleryk. Dziś w tym kraju niewielu jest Polaków, głównie nasi misjonarze. Zamknięta została nawet polska ambasada – relacjonuje.
Pracuje 500 km od Kinszasy, w parafii w małym miasteczku. Wcześniej jednak przez 15 lat przebywał w buszu, w środku lasu tropikalnego, gdzie nie ma energii elektrycznej, ani dróg. Aby dotrzeć do niektórych wiosek, trzeba było pokonać nawet 30-kilometrowe bezdroża. Jedynym środkiem transportu, gdy w Kongo panowała lepsza sytuacja polityczno-ekonomiczna był jeep, a czasem, gdy wybudowano małe lotniska – nieduże samoloty.
Obecna jego parafia jest niewielka, w odróżnieniu od poprzednich, na których przebywał do 2002 r. Jedna z nich liczyła nawet 60 wiosek rozmieszczonych na przestrzeni 300 km.
– Mogłem do nich zaglądać raz, dwa razy w roku. Moje wyprawy trwały wtedy nawet trzy tygodnie i nie zawsze podróżowałem samochodem. Czasem trzeba było iść pieszo, a czasem mieszkańcy wiosek przypływali po nas łódkami – wspomina.
Kraj w sercu Afryki
Kongo to dawna kolonia belgijska. Po uzyskaniu niepodległości w 1961 r., zmieniło nazwę na Zair i nosiło ją aż do przewrotu politycznego w 1997 r. Potem wróciło do starej nazwy – Demokratyczna Republika Konga.
– Dziś istnieją dwa Konga – demokratyczne, dawna kolonia francuska, a po drugiej stronie rzeki Kongo jest dawne Kongo belgijskie. Demokratyczna Republika Konga to potężny kraj, sześć razy większy od Polski. Nie wiadomo jednak ile faktycznie jest tam ludności, ile dzieci się rodzi, ile osób umiera, bo nikt nie prowadzi statystyk. Jedynie wiarygodne są księgi parafialne. Szacuje się, że w Kongo żyje ponad 60 mln ludzi – opowiada misjonarz.
Językiem urzędowym jest język francuski, oprócz tego w zależności od regionów używane są języki narodowe m.in.: kingwana, lingala, suahili. Poza tym jest tam 200 dialektów. W pracy pastoralnej raciborski misjonarz używa języka francuskiego i jednego z dwóch języków narodowych. Poza stolicą Kinszasa, liczącą ok. 10 mln mieszkańców, ludzie żyją w Kongo w sposób prymitywny. Stały prąd jest tylko w kilku miastach – w większej części państwa nie ma elektryfikacji ani dróg.
– Ten duży i bogaty kraj jest źle zarządzany. Ludzie rozpieszczeni zostali przez Pana Boga. Nasz klimat zmusza nas, aby przewidzieć na przyszłość, np. ile trzeba zasiać zboża, by wystarczyło dla człowieka i zwierząt. Tam o każdej porze dnia i roku można wyjść i znaleźć coś do jedzenia. Kongijczycy zadowalają się więc tym co jest, wkładając minimum wysiłku w pracę. Trudno więc zmienić im swoje życie na lepsze – przyznaje ks. Piotr Handziuk.
Niebezpieczna misja
W Kongo toczy się też nieustannie bratobójcza wojna. W latach 90. na skutek przewrotu, obalony został prezydent Mobutu – największy dyktator owych czasów, który przez 33 lata rządził krajem.
– W czasie tej wojny byłem na parafii, przez którą przechodził front. Parafia został splądrowana i zniszczona. Trudno było wytłumaczyć ludziom, którzy przeszli setki kilometrów pieszo, że mieszka tu „biały”, który nic nie posiada. Dla nich „biały” wydaje się być zawsze majętny. Wśród rebeliantów były 14-15-letnie dzieci – żołnierze, z których słynie Afryka. Często w za dużych mundurach, boso, z karabinem na sznurku. Zobaczyć takich ludzi, to wielkie przeżycie – mówi o swych wrażeniach z okresu rebelii misjonarz.
Wspomina też święta wielkanocne w 1997 r., kiedy musiał przerwać wielkoczwartkową mszę i ukryć się w lesie.
– Ludzie miejscowi byli bardzo solidarni. Z oddalonych o 30 km wiosek przynosili nam jedzenie. Pomimo, że społeczności składały się z różnych wyznań, wszyscy się organizowali, by nas żywić. Ogólnie Kongijczycy są pokojowo nastawieni, jednak podburzani i wykorzystywani stają się skorzy do walki. Kryzys polityczno-ekonomiczny jest powodem biedy i nieszczęść, które niesie za sobą wojna, choć w ostatnich latach w Kongo jest spokojniej. Sytuacja ustabilizowała się, pojawia się też coraz więcej międzynarodowych organizacji charytatywnych – dzieli się swymi spostrzeżeniami z pobytu ojciec werbista.
Największym bogactwem Konga są dzieci. Istnieje tam tradycja wielożeństwa, rodziny są więc wielodzietne. Jednak tylko ok. 30 proc. dzieci ma dostęp do szkół, za które trzeba płacić. Dzieci cały czas pracują. Jeśli rodzice idą na pole lub na połów ryb, to na najstarszych spoczywa obowiązek zajmowania się młodszym rodzeństwem.
W stanie krytycznym jest opieka medyczna. Nie ma ubezpieczeń, więc kto nie ma pieniędzy, ten się nie leczy. Szpitale są tylko w większych miastach. W wioskach natomiast funkcjonują małe ośrodki zdrowia, głównie prowadzone przez pielęgniarzy. Śmiertelność jest bardzo wysoka zarówno wśród dzieci, jak i dorosłych.
Żywy kościół
– Jako pozostałość po Belgach, w Kongo dominującą religią jest katolicyzm. Wielu swych wyznawców ma też kościół kimbangistów, utworzony w latach 60. przez miejscowego proroka. To właściwe dla Konga wyznanie jest bardzo silne. Oprócz tego powszechne są wierzenia animistyczne. Na Kongijczykach żerują też wszystkie możliwe sekty z całego świata. W samej Kinszasie jest kilka tysięcy sekt. Pod płaszczykiem kościoła często prowadzą nielegalną działalność, jak np. przemyt diamentów, broni, narkotyków. Afrykańczycy ze swej natury są ludźmi religijnymi, każdy na swój sposób wierzy w Pana Boga oddając mu cześć – przyznaje ksiądz.
Podkreśla też, że kościół kongijski jest bardzo żywy i przede wszystkim w rękach ludzi świeckich. Polaków, podobnie jak i misjonarzy z Europy, którzy chcą pracować w Afryce, jest niewielu, coraz więcej jest natomiast powołań miejscowych. Ojciec Piotr Handziuk przypomniał też, że misjonarze żyją z ofiar na misje. Z tych pieniędzy również on może np. kupić bilet, by raz na trzy lata przylecieć na trzymiesięczny urlop zwykle do domu.
(ewa)