Czy będzie kara dla zwyrodnialca?
We wnykach sarny mogą konać godzinami, a ich młode w bólach płaczą jak małe dzieci. Lisy potrafią sobie odgryźć nogę, która wpadła w pętlę, by się wyrwać śmierci. Jelenie czy dziki mogą jedynie na nią czekać w niewyobrażalnych mękach. O tym do jakich haniebnych czynów dopuszczał się względem zwierzyny leśnej kłusownik z Szonowic pisze Adrian Czarnota. Załącza szokujące zdjęcia i przytacza mrożące krew w żyłach opowieści myśliwych.
Myśliwi schwytali kłusownika
Wprawnej ręki Januszowi O. pozazdrościłby niejeden z myśliwych. Zakrwawione skóry saren, które w czwartek policjanci znaleźli w jego domu w Szonowicach zdjęte były z podręcznikową wręcz dokładnością. We wnyki założone przez Januszka wpadało tyle zwierząt, że kłusownik często nie nadążał z ich podejmowaniem. Padłe zwierzęta z drucianych pętli wyciągali myśliwi.
Zabijał latami
Janusz O., nazywany przez mieszkańców pegeerowskich zabudowań saperem albo Januszkiem, na stałe wpisał się w krajobraz podrudnickich pól i lasów. Najłatwiej było spotkać go o świcie lub zmierzchu, kiedy we mgle włóczył się po zagajnikach. Wbrew pozorom nie chodził bez celu. Z charakterystycznym workiem na ramieniu lub ciągniętym wózkiem udawał się na obchód sideł. Z tym samym wózkiem w środę myśliwi zawieźli go na komendę przy Bosackiej w Raciborzu. – Przez lata ten kłusownik był naszym koszmarem, a my byliśmy bezsilni – przyznaje Mieczysław Nowacki, prezes Koła Łowieckiego nr 1 Łoś w Raciborzu. – Bóg jeden wie ile zwierząt wymordował przez ten czas. Nie przepuszczał zwierzętom nawet podczas okresu ochronnego kiedy nosiły płód czy odchowywały młode – dodaje.
To bestialstwo
Koło łowieckie Łoś gospodaruje na trzech obwodach. Jeden z nich – obwód 165 obejmuje gminę Rudnik – w sumie 7,5 tysiąca hektarów. Problemy myśliwych zaczęły się lata temu na tzw. klinie – obszarze leśnym w kształcie trójkąta. Kłusownicy upodobali sobie ten rejon, bo był oddalony stosunkowo niedaleko od ich domów. Próbowali kopać maskowane doły z kolcami w dnie, jednak wyspecjalizowali się w stosowaniu tzw. wnyków. – Zwierzęta mają w lesie swoje ścieżki, tzw. weksle, którymi się poruszają. Wprawne oko potrafi je wypatrzeć w leśnej roślinności. Niestety, widzą je poza myśliwymi również kłusownicy. Właśnie w takich miejscach umieszczają wnyki, czyli pętle z drutu. Taka pętla, przymocowana jedną stroną do drzewa, a drugą rozwieszona pomiędzy gałązkami, jest niewidoczna dla zwierząt. Zwierze idąc swoim szlakiem nieświadome wkłada w nie głowę lub nogę. Sarna lub inne zwierzę szarpie się a z każdym ruchem pętla zaciska się jeszcze bardziej – tłumaczy myśliwy. – Myśliwych można lubić lub nie, jednak zwierzyna ginie w sposób humanitarny bez męczenia się. W takim wnyku, sarna może konać godzinami. Lisy potrafią sobie odgryźć nogę, tzw. stawkę, która wpadła w pętlę. Sarny, jelenie czy dziki mogą jedynie czekać na śmierć w niewyobrażalnych mękach – tłumaczy prezes koła Łoś.
Płakała jak dziecko
18 grudnia strażnik łowiecki Piotr Sudek znalazł we wnykach dwie sarny. – Oddalone były od siebie o kilkanaście metrów. Nie wiem ile czasu spędziły we wnykach. Młoda koza, czyli samica sarny piszczała jak małe dziecko. Udało mi się ją wyplątać z drutu i uratować. Koziołek niestety padł na moich oczach. Najprawdopodobniej od stresu jaki spotęgował widok człowieka – mówi strażnik. Dzień później dziesięciu myśliwych z samego rana urządziło obławę na kłusowników połączoną ze zbieraniem zastawionych wnyków. Na polu rzepaku wypatrzyli Janusza O. – Podjechałem i zapytałem co tu robi. Odpowiedział, że szuka w lesie... złomu. Zapytałem do czego chce go zbierać. Wskazał ukryty w pobliżu wózek. Na nim drutem przytwierdzony był wiklinowy kosz. To był ten sam drut, w którym dzień wcześniej znalazłem uwięzione zwierzęta. Cały wózek obryzgany był farbą, czyli krwią zwierząt – mówi Piotr Sudek.
W końcu się udało
Myśliwi zapakowali wózek na pakę samochodu i z właścicielem zawieźli na komendę policji. Podczas przeszukania domu Janusza O. policjanci znaleźli głowy i skóry zwierząt oraz materiały służące do produkcji wnyków. – Potwierdzam, że zatrzymaliśmy taką osobę. Obecnie prowadzone są z nim czynności – mówił nam w piątek podkomisarz Mirosław Szymański z Komendy Powiatowej Policji w Raciborzu. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, Janusz O. przyznał się do kłusownictwa i wkrótce stanie przed sądem. – Wierzymy, że sąd wnikliwie rozpatrując sprawę przykładnie ukarze tego zwyrodnialca. Przez lata pastwił się nad zwierzętami, które godzinami dusiły się we wnykach. Chyba nie nadążał z oprawianiem zwierzyny, bo często znajdowaliśmy już rozłożone ciała zwierząt z pętlą na szyi. Smutne jest również to, że był zbyt na mięso z tego procederu zarówno na rynku lokalnym jak i za granicą, do czego się przyznał Janusz O. – mówi Mieczysław Nowacki. Jak twierdzi prezes z koła Łoś, myśliwi jak i mieszkańcy wsi Szonowice, Ponięcice i Rudnik, gdzie był znany Janusz O. z ciekawością i niepokojem czekają na finał sprawy w sadzie i na wyrok jaki otrzyma. – W większości spraw za kłusownictwo, jak śledzimy w prasie zapadają wyroki niewspółmiernie niskie do popełnionych czynów. Bardzo wierzymy, że wydany przez sąd surowy wyrok dla tego zwyrodnialca będzie również przestrogą dla innych, jak również poprawi odbiór społeczny w postrzeganiu kar za kłusownictwo w naszym regionie – dodaje Nowacki.
Adrian Czarnota