Cały Kościół jest misyjny
Ks. Jan Szywalski przedstawia.
„Ochrzczeni zobowiązani są do wyznawania przed ludźmi wiary, którą otrzymali od Boga za pośrednictwem Kościoła i uczestnictwa w apostolskiej i misyjnej działalności Ludu Bożego” mówi Katechizm Kość. Katolickiego 1270.
Siedzi naprzeciw mnie Joanna Łupicka, zwana popularnie Asią. Znamy się z pielgrzymek pieszych do Częstochowy i ze spotkań młodzieżowych. Zawsze chętna do pomocy, nawet do dźwigania ciężkich tub głośnikowych, gdy akurat brakuje do tego chłopców. I zawsze pogodna i uśmiechnięta. W przeddzień Zesłania Ducha Świętego, 7 czerwca, byłem świadkiem, jak ks. bp Andrzej Czaja zawiesił jej na szyi krzyż misyjny, wysyłając ją w imieniu naszej diecezji opolskiej szerzyć Królestwo Boże. Niezwyczajna to misjonarka, nie ma habitu zakonnego, jest laikiem, ale czuje się do tego zadania powołana i przygotowana. 7 sierpnia ma odlecieć do Południowej Ameryki, do Peru.
– Z ciężkim bagażem? – pytam.
– Wolno mi zabrać 20 kg – śmieje się – i 10 kg podręcznego bagażu. Chcę się grubo ubrać; co mam na sobie, to moje.
– Dokąd dokładnie?
– Lecę do Peru. Miejscem przeznaczenia jest Pampas Tayacaja, miasteczko ok. 10 tysięczne. Do parafii należy jeszcze 50 wiosek, rozrzuconych po górach. Jedna z najbiedniejszych części kraju.
– Teren jest górzysty?
– To przecież w Andach. Pampas Tayacaja leży 3.270 m nad poziomem morza. Inne miejscowości są czasami jeszcze wyżej. Dojść do niektórych punktów jest niezwykle trudno. Drogi niebezpieczne: wąskie, na zboczach gór, w porze deszczowej prawie nieprzejezdne.
– Na tej wysokości już jest rzadkie powietrze. Możesz się poczuć słabą.
– Myślę, że się z Bożą pomocą zaadaptuję. Zwiedzał to miejsce ks. bp Czaja i mówi, że się czuł dobrze. Ludzie miejscowi nieustannie żują liście coca, to im pomaga, podobnie jak nam kawa.
– Wiem, że nie brakuje Ci energii i żywotności. Masz już określone zadanie?
– Mam pomagać misjonarzom tej parafii. Podlegam jurysdykcyjnie miejscowemu biskupowi. Mój ks. proboszcz jest z Polski, z tarnowskiej diecezji, ma do pomocy dwóch wikarych, jeden z nich z naszej diecezji. Poprzednio był tam proboszczem ks. Pocześniok pochodzący z diecezji opolskiej, ale wrócił do Polski po 12 latach. Wiem, że proboszcz chce mi powierzyć dzieci komunijne. Jest ich ok. 400. Są podzielone na liczne grupy, którymi zajmują się katechiści i animatorzy. Moim zadaniem jest koordynacja całej katechezy: urządzenie spotykań katechetów i przeprowadzenie wizytacji, mam starać się o materiały nauczania. Sama również mam prowadzić grupę dzieci, tych, które nie mają religii w szkole. Drugie moje zadanie jest podobne, tyle, że dotyczy przygotowania do bierzmowania. Młodzieży tej jest również ok. 400 osób i znowu mam czuwać nad całą pracę z nimi. Do tego mam jeszcze prowadzić młodzieżowe grupy animacji misyjnej, w niedziele zaś mam udzielać nauki przedślubnej. Często chcą zawrzeć małżeństwo osoby nieochrzczone, więc trzeba je przygotować do wszystkich sakramentów. Mam prowadzić sklepik z dewocjonaliami, czasami być w kancelarii, towarzyszyć ekipie misyjnej na wyjazdach w teren i... nie wiem co jeszcze. Do tych obowiązków wprowadzać mnie ma osoba zajmująca się tym obecnie, ale od grudnia mam sobie sama dać radę; wtedy zaczyna się w Peru nowy rok szkolny.
– Będziesz musiała żuć cocę, by wszystkiemu podołać, albo pić ich kawę, która bodajże jest tam najlepsza i najmocniejsza na świecie.
– Sądzę, że gdy Pan Bóg powołuje kogoś do jakiegoś dzieła, doda mu też siły i łaski. Od lat szukałam mojej drogi życia i powoli dojrzewało powołanie misyjne. Przeżyłam w mojej parafii kilka prymicji. Młodzi ludzie oddawali swe życie Bogu. Bez miłości do Niego nie byłoby to możliwe. Życie niby miałam uporządkowane: zawód, mieszkanie, ale zrozumiałam, że moja droga to misje.
– Masz odpowiednie wykształcenie do tego trudnego zadania?
– Ukończyłam poradnictwo rodzinne na teologicznym wydziale Uniwersytetu Opolskiego, mam przygotowanie pedagogiczne za sobą, znam się też na rachunkowości – to wszystko może się przydać. Od września ubiegłego roku uczestniczyłam w dziewięciomiesięcznym przygotowaniu do pracy misyjnej w Centrum Fundacji Misyjnej w Warszawie. Był to czas rozpoznania powołania misyjnego. Byli tam kapłani, były siostry zakonne, ale było nas też kilka osób świeckich. W całości grupa liczyła 35 osób. Były spotkania z misjonarzami, były wykłady o odmiennościach kulturowych; ale było też dużo czasu na modlitwę i rozważania. Wreszcie w Gnieźnie 4 maja otrzymaliśmy krzyże misyjne, wręczone nam przez nuncjusza apostolskiego Celestino Migliore. Z naszej diecezji otrzymało je trzech: ks. Przemysław Skupień wikary z Opola, pani Małgorzata Siwiec, również z Opola, i ja.
– A kilka dni później gest ten powtórzył nasz bp Andrzej Czaja w Raciborzu w kościele N. Serca PJ.
– Okazją było czuwanie nocne w wigilię Zesłania Ducha Świętego. Przy ołtarzu stali obok ks. biskupa mój proboszcz ks. Adam Rogalski, referent misyjny ks. Stanisław Klein, księża z Centrum Misyjnego i kilku innych kapłanów. Była obecna moja matka i brat, byli przyjaciele z grupy Odnowy „Magnificat” oraz uczestnicy czuwania wigilijnego przed Zesłaniem Ducha Św.
– Twoim polem misyjnej pracy będzie Peru, a dla innych?
– Ks. Przemysław pojedzie do Boliwii, pani Małgorzata również.
– Jaki język musisz opanować?
– W Peru urzędowym językiem jest hiszpański. Uczyłam się go w Warszawie bardzo intensywnie: 16 godzin tygodniowo. Myślę, że umiem się nim porozumieć, jednak będę się musiała jeszcze uczyć języka queczua, tym, którym mówią Inkowie; ale to już na miejscu.
– Jak możemy was wspomagać?
– Niezastąpioną pomocą jest modlitwa. W internecie pod www.misje.pl można dowiedzieć się więcej. Między innymi możliwa jest duchowa adopcja biednego dziecka z terenów misyjnych, albo nawet kleryka przygotowującego się do kapłaństwa. W parafii N. Serca PJ zbiera się w każdy pierwszy czwartek miesiąca przed kościołem ofiary dla kleryka Martina z Kamerunu.
– Niech ci Bóg błogosławi.