Poza horyzontem świata widzialnego
Fascynacja przyrodą w połączeniu z wnikliwą obserwacją zjawisk estetycznych w niej występujących sprawia, że uchwycone obiektywem aparatu dr Gabrieli Habrom-Rokosz obrazy są niepowtarzalne. Nierzadko ukazują świat, którego nie dostrzegamy „gołym okiem”. Co więcej, swymi spostrzeżeniami dzieli się z młodzieżą Liceum Plastycznego ZSO nr 1 i studentami raciborskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej, w której jest wykładowcą.
– Co sprawiło, że sięgnęła pani po aparat, który w pani rękach jest narzędziem do odkrywania innej niż codzienna rzeczywistości?
– Wychowana w szacunku do przyrody, a przede wszystkim wierze katolickiej, na mój ogląd świata wpływ mają przede wszystkim wartości ponadczasowe, tj. wiara, nadzieja i miłość. Dokąd sięgam pamięcią uczono mnie poznawać świat – ludzi, zjawiska przyrodnicze, detale, doświadczanie poprzez obserwację środowiska naturalnego, w którym miałam szczęście się wychowywać. Spacerując godzinami ścieżkami Eichendorffa, nie potrafiłam być obojętna na piękno przyrody, tworzącej harmonijne kompozycje barwnych płaszczyzn. Jestem raciborzanką od trzech pokoleń, ale dzieciństwo spędziłam w Grzegorzowicach i Sławikowie. Stamtąd pochodzą moi rodzice. Połączyła ich malownicza dolina, która dla mnie stała się niezgłębionym źródłem inspiracji, a jednocześnie swego rodzaju symbolem przeszłości. Początkowo nie rozumiałam dlaczego tak mnie intryguje, nie pozwala spojrzeć, czy przejść obojętnie. Dziś już wiem, że to miejsce wyjątkowe, nie tylko estetycznie, ale również niezwykłe historycznie. Na dnie tej rozległej doliny, pomiędzy Sławikowem a Grzegorzowicami odkryłam źródełko, które nie dawało mi spokoju. Wykonałam tam mnóstwo fotografii o różnych porach dnia i roku. Jak się później okazało, jest to miejsce tragiczne, naznaczone krwią niewinnych ludzi, rozstrzelanych w czasie wojny. Sposób wychowania, ludzie, którzy mnie otaczali od najmłodszych lat oraz cudowna przyroda ziemi raciborskiej sprawiły, że postanowiłam rejestrować pewne drobne, ale bardzo istotne dla mnie chwile, przeżycia, fakty.
– Powstające zdjęcia są więc konsekwencją pani obserwacji?
– Tak, początkowo zdumienia, a następnie próby analizy obserwowanego wycinka rzeczywistości, który mnie tak zainteresował. Zdobywane w ten sposób doświadczenia z czasem stawały się coraz bardziej świadomym działaniem. Istotą fotografii jest umiejętność patrzenia, z pokorą, wnikliwie, nieobojętnie. Całe moje dzieciństwo było taką wspaniałą szkołą obserwacji, w zgodzie z naturą. Zachwyt tym, co odkryłam powodował, że już jako dziecko chciałam to wszystko przekazać innym. Tworzyłam więc zielniki, które nazwałam „moim pięknem”. Ta kontrolowana obserwacja spowodowała, że dziś widzę więcej, bardziej szczegółowo. Kiedy już nie nadążałam zbierać, rysować, zasuszać i kleić, rodzice kupili mi aparat fotograficzny. Był to bardzo dobry, jak na tamte czasy, średnioformatowy polski Druh. Moim drugim światem stała się łazienka, gdzie sama wywoływałam i powiększałam zdjęcia, w niczym nie pozwalając sobie pomóc. Robiłam więc intuicyjnie to, co robi dziś wytrawny fotografik, który zanim coś sfotografuje najpierw obserwuje, szkicuje i wykonuje storyboardy.
– Zamiłowanie do fotografii miało wpływ na pani późniejsze życiowe decyzje?
– Przy wyborze średniej szkoły miałam dylemat, musiałam wybrać pomiędzy biologią, a sztuką. Zdecydowałam się na I LO i profil biologiczno-chemiczny. Jednocześnie pielęgnowałam również twórczość plastyczną, tak bardzo istotną dla mnie, że jako przedmiot maturalny wybrałam historię sztuki. Zamiłowanie do rysunku, malarstwa, grafiki i fotografiki zdystansowało próbę zmierzenia się z architekturą wnętrz. Uznałam, jednak, że lepsze dla mnie byłoby projektowanie graficzne. Zdobyłam tytuł specjalisty ds. organizacji reklamy. Dyplom obejmował trzy interesujące mnie dyscypliny: rysunek, grafikę i fotografię, które wykorzystałam w autorskim projekcie kalendarza astrologicznego. Solidnego rzemiosła nauczyłam się natomiast, jako stypendystka w dekoratorni PSS Społem pod fachowych kierownictwem Henryka Gorzołki. Dziś nie mam problemu z liternictwem, cięciem, warsztatem, technologią.
– A co z fotografią?
– Wtedy już wiedziałam, że pozostanę jej wierna. Poza tym tkwił we mnie również duch pedagogiczny. Wszystko to, co zaobserwowałam i gromadziłam przez lata ciągle komuś przekazywałam: rodzicom, nauczycielom, rówieśnikom. Dlatego też, gdy dyrektor nowo utworzonego MDK śp. Józef Oleszek, zaproponował mi prowadzenie pracowni plastycznej, nie zastanawiałam się ani chwili. W błyskawicznym tempie poszerzyłam wykształcenie w raciborskim SN o uprawnienia pedagogiczne i rozpoczęłam przygodę dydaktyka. Studia kontynuowałam na Uniwersytecie Śląskim w Cieszynie na kierunku wychowanie plastyczne. Biorąc pod uwagę moje doświadczenie oraz stosunek do przyrody postanowiłam pójść drogą czeskiego pedagoga – Jana Amosa Komeńsky’ego i uczyć dzieci oraz młodzież drogą obserwacji i działań twórczych w środowisku przyrodniczym. Moje wcześniejsze doświadczenia przełożyłam na aktywny warsztat metodyczny i tak pracuję do dziś. Pierwszego Druha zastąpiły kolejne coraz doskonalsze aparaty fotograficzne, najpierw kilka Zenithów, potem elektroniczne lustrzanki, m.in. Minolta 600 Si, a następnie Cannony. Tym ostatnim najważniejszym – choć do dziś robię zdjęcia topową małoobrazkową „Jedynką” Cannona – jest Pentax 67. To nim wykonałam część pracy doktorskiej na wydziale radia i telewizji w Katowicach.
– Wyspecjalizowała się pani w fotografii przyrody.
– Zajęłam się w pełni tym rodzajem fotografii pod kątem dokumentalnym. Nie przetwarzam swoich zdjęć, ale rejestruję zjawiska związane z barwą światła, detale, struktury, które mi odpowiadają pod względem estetycznym. Zawsze wybieram tylko jeden konkretny kadr, szczególne źródło inspiracji. Na decyzję o jego wyborze składa się jednak bardzo długi okres poszukiwań i obserwacji. Najważniejsza jest jednak dla mnie estetyka: barwa światła i faktura fotografowanego obiektu, które muszą się idealnie komponować z moją wrażliwością i odzwierciedlać takie emocjami, które dają oczekiwany efekt fotograficzny. Kreuje się wtedy obraz bardziej malarski niż fotograficzny. Zawsze też wybieram klasyczną fotografię, zapisaną na przezroczystej błonie, bo tam już nic nie da się poprawić. Tym właśnie jest prawda w fotografii, którą preferuję.
– Zrobiła pani wiele wyjątkowych ujęć.
– Głównym źródłem, które sprawia, że odczuwam potrzebę zarejestrowania obrazu jest światło. Nieraz jest to chwila, moment fotograficzny – powstaje jeden kadr, dzieło przypadku. Powstaje dokładnie to, co tworzy obraz pełen harmonii i głębi wyrazu. Innym razem to proces obserwacji tego samego obiektu trwający kilkanaście lat. Takim niezwykłym odkryciem był ślad na korze pinii w czeskim Arboretum Novy Dvur niedaleko Opawy. Zauważyłam go niemal w ostatnim momencie w słabnącym świetle słońca. Musiałam się zatrzymać i zarejestrować to niezwykłe zjawisko. Ślad jest szczególny, gdyż oglądającym go na wystawie kojarzy się z konkretnym obrazem: ukrzyżowanego Chrystusa, motyla o rozpostartych skrzydłach, a nawet otwartego serca. Znak na drzewie obserwuję już 18 lat. Ostatnie zdjęcia zrobiłam w 2008 r. i mam zamiar dalej śledzić to niezwykłe zjawisko. Obserwowane formy w ostatnim czasie są jeszcze doskonalsze. Przy zmieniającym się świetle i bogactwie barw, zjawisko projekcji wpływa na wyobraźnię. Znajomy franciszkanin, o. Adrian, kiedy zobaczył fotografię zapytał, gdzie znalazłam tak przepiękny wizerunek Matki Boskiej klęczącej u krzyża.
– Czym jest dla pani fotografia?
– Fotografia to mowa światła, lustro rzeczywistości, obraz wrażliwości, efekt umiejętnej obserwacji. To droga poszukiwań twórczych, na której zaznaczane są pewne ślady upływającego czasu. Pozwala rejestrować przestrzeń, wykraczającą poza możliwości wzroku obserwatora, a tym samym kreować nową rzeczywistość na bazie historycznego już momentu fotograficznego. Próbując ciekawie zamknąć przewód doktorski, poszukiwałam subtelnych barw światła, tworzących malarskie kompozycje. W pewnej chwili wyjątkowe światło ukazało mi je na parapecie okna. „Moje piękno”, skrupulatnie gromadzone przez wiele lat oświetlone zostało niecodziennym światłem zachodzącego słońca, uwypuklając ciekawą formę. Wyjęłam statyw, Pentaxa i w dziesięć minut wykonałam dziesięć kadrów. Po wywołaniu wszystkie oddawały dokładnie te emocje, które przeżywałam. Ciekawe okazały się również dla mojego promotora prof. Aleksandra Żakowicza, który tym akcentem postanowił zamknąć mój przewód doktorski. Pięć lat natomiast trwał projekt proekologiczny związany z obserwacją żab i środowiska wodnego. Mocno ćwiczyłam umysł i percepcję wzrokową, aby utrwalić zjawisko przebicia światła przez powierzchnię wody. Moje bohaterki były idealne, choć wymagały pokory, cierpliwości i ciągłej obserwacji.
Istnieją więc projekty wieloletnie, projekty składające się z dziesięciu klatek, ale także będące pojedynczym zdjęciem. Takie wykonałam na wyspie Norderney – otoczonej żywiołem huczącej wody, nękanej sztormami. Powstał tam jeden szczególny kadr, w centrum którego znalazły się: sucha znaleziona na wydmach roślina, oszlifowany przez morze kawałek drewna i perłowo-błękitna muszla, uchwycone w wyjątkowym świetle tuż przed burzą.
– Pani udało się połączyć swą pasję z życiem zawodowym. W dzisiejszych czasach sztuka również fotografowania nie jest najlepszym wyborem dla młodych ludzi, którzy muszą odnaleźć się w technokratycznym świecie biznesu.
– Do każdego zadania podchodzę bardzo poważnie. Sztuka fotografowania pomaga mi i utwierdza w przekonaniu o jej ponadczasowej wartości. Nie zmieniam swoich zasad, przekonań oraz wypracowanych i sprawdzonych metod, tych preferujących doświadczenie nad teorią. Przyznaję, coraz trudniej mi z tym żyć. Świat jest dziś wirtualny, preferuje tu i teraz. Rozwój technologii niestety nie idzie w parze ze świadomością jej przeznaczenia i możliwości. Żyjemy w czasach nadprodukcji obrazu. Tendencji do bylejakości.
Jestem przekonana, że nauczyciel musi być osobą o szczególnych predyspozycjach, z powołania, ponieważ kształtuje wrażliwość, charakter, a nawet osobowość drugiego człowieka. Na ile potrafię, staram się moje wartości i doświadczenia przekazać młodzieży. Praca dydaktyka wymaga ustawicznego dokształcania i poświęcenia. Trzeba długiego czasu, aby doświadczyć efektów tej szczególnej misji. Wielokrotnie jest to jedynie walka z „wiatrakami”. Zdarza się jednak, że po latach otrzymuję takie wiadomości: „Czas spędzony w MDK nie był stracony. Jestem architektem. Dziękuję. Pozdrawiam Wojtek”. To rekompensuje niepowodzenia w tej pracy, daje poczucie, że są ludzie, dla których ważne jest to, co wspólnie robimy. Tak przecież powstało Studenckie Koło Naukowe Fotografii Artystycznej „Foton”, które tworzy zespół indywidualności oddanych fotografii. Ta specyficzna rodzina o wyjątkowo rotacyjnym charakterze za kilka miesięcy obchodzić będzie jubileusz 10-lecia.
Ewa Osiecka