1700 metrów historii
Szukają tu swoich korzeni mieszkańcy Niemiec, Nowej Zelandii, Australii i Brazylii. 140 tysięcy dokumentów to spory kawałek historii naszego regionu, nad którym pieczę sprawuje trzech historyków – archiwistów. Tylko oni wiedzą jak poruszać się w gąszczu papierów, które przeżyły mimo wojen, pożarów, powodzi i ludzkiej bezmyślności.
Dobre matki kupują Nowiny
W budynku przy ulicy Solnej, gdzie do 1973 roku mieścił się klasztor sióstr elżbietanek, czuć ducha historii. Za drewnianymi drzwiami mieści się prawie 1700 metrów bieżących akt, które przed wojną gromadzone były m.in. w ratuszu miejskim. – Część z nich udało się uratować dzięki urzędnikom, którzy przed zbliżającym się frontem zdążyli je wywieźć do Opawy – tłumaczy kierownik raciborskiego oddziału Archiwum Państwowego w Katowicach Krzysztof Langer, oprowadzając nas po budynku. Panuje tu przyjemny chłód i idealna cisza sprzyjająca pracy nad dokumentami. Prawie połowę z nich stanowią akta miasta Raciborza i akta sądu raciborskiego. Jest też spora dokumentacja fotograficzna, kartograficzna i techniczna oraz ponad sto dokumentów pergaminowych i papierowych. – Możemy też sprowadzać mikrofilmy z dowolnego archiwum w Polsce. Korzystający musi tylko pokryć koszty ich przesłania – dodaje pan Krzysztof prezentując przeglądarkę do mikrofilmów, w którą wyposażona jest pracownia naukowa.
W znajdującej się na parterze podręcznej bibliotece Wojciech Mitręga odnajduje dla nas egzemplarze „Nowin Raciborskich”. Podobnie jak ponad połowa zasobu zostały one zalane podczas powodzi w 1997 roku, gdy archiwum mieściło się jeszcze na Ostrogu. Razem z innymi dokumentami trafiły potem do pracowni konserwatorskiej w Katowicach, gdzie zostały osuszone i odgrzybione, by następnie wrócić do Raciborza. Do numeru z wtorku 22 grudnia 1914 roku dołączono bezpłatny dodatek „Rolnik”. Pismo dla ludu polsko-katolickiego, jak donosi podtytuł, ukazywało się trzy razy w tygodniu. Przy zamówieniu kwartalnym na poczcie lub u agentów kosztowało 1,20 marek, a z dostawą do domu 1,44 mk. Na okładce znalazł się artykuł zatytułowany Matka na straży ogniska domowego, w którym autor uderza w czułe, patriotyczne tony: „Kochane Rodaczki! (…) Niech nie zabraknie w domach naszych polsko-katolickiej gazety. (…) Troskliwa i zapobiegliwa matka i gospodyni potrafi zarządzić się tak, że te kilka trojaków na gazetę zostanie (...) Czytając gazetę polską uszlachetnimy serca nasze; gdy dajemy ją do czytania dzieciom naszym, pomoże ona tym dzieciom w nauce czytania, która nigdy w domach naszych ustać nie powinna”. Obok głównego tekstu wyjaśnienie jak zaprenumerować pismo: „Kto zapisuje Nowiny Raciborskie na poczcie lub u listowego niech powie krótko tak: Bitte Zeitung Nowiny Raciborskie aus Ratibor für das erste Quartal 1915”. Oglądamy dodatek świąteczny, który wydano 24 grudnia 1914 roku i gazetę z 25 października 1920 roku (kosztuje już 4 marki 5 fenigów), którą w całości poświęcono sytuacji przed plebiscytem. Wszystkie egzemplarze Nowin trafiają potem do bezkwasowych pudeł kartonowych, które chronią papier przed kruszeniem się. – Codziennie w pomieszczeniach archiwum prowadzony jest rejestr temperatury i wilgotności, która powinna mieć od 50 – 60 procent. Jeśli te parametry są przekroczone, sprowadzamy z Katowic specjalny sprzęt do osuszania powietrza – tłumaczy kierownik. Jeszcze w tym roku w oknach zostaną zamontowane rolety, które zabezpieczą dodatkowo zbiory przed nadmiarem słońca.
Volkslisty nie dla każdego
Udajemy się na pierwsze piętro, gdzie większość znajdujących się tu zasobów stanowią akta Komory Książęcej, które w latach 50. odnaleziono w leśniczówce na Łęgu. – Najstarszym dokumentem w naszych zbiorach jest akt sprzedaży wsi Brzezie z 1383 roku wystawiony przez księcia Jana Opawsko-Raciborskiego. Pergamin jest XIV-wieczny. Zachowała się pieczęć lakowa księcia z rycerzem na koniu – pokazuje Krzysztof Langer. Ciekawostką jest ręcznie szyty lniany woreczek do przechowywania pieczęci. Inną perełką wśród zasobów archiwum jest XVI-wieczny dokument z 1593 roku, w którym rada miasta Raciborza zatwierdza przywilej cechu piekarzy. Na dobrze zachowanej pieczęci w drewnianym otoku widać herb miasta: orzeł z półkolem.
Materiały archiwalne z zespołu Komory Książęcej okazały się pomocne w staraniach o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego księżnej i przeoryszy dominikanek raciborskich Eufemii, zwanej Ofką. – Zawierają odpisy dokumentów dotyczących działalności dominikanek raciborskich, co zostało rzetelnie przebadane przez postulatora procesu księdza Grzegorza Kublina – wyjaśnia Krzysztof Langer.
Pierwszy wpis w księdze urzędu stanu cywilnego pochodzi z 5 października 1874 roku. Wtedy odnotowano narodziny Berty Augusty, córki Augusty z domu Hermann i Oskara Schinke, która przyszła na świat w Raciborzu. W tej chwili raciborskie archiwum ma w posiadaniu wszystkie księgi, które powstały do 1913 roku włącznie. Resztę sukcesywnie przekazują USC, które muszą przechowywać je u siebie do 100 lat.
Szuflady szaf kartograficznych kryją w sobie przede wszystkim mapy geodezyjne pochodzące z dawnego kraiku hulczyńskiego. Przed I wojną światową stanowił on południową część powiatu raciborskiego, a w lutym 1920 roku, w ramach traktatu wersalskiego, został przekazany Czechosłowacji. – Zdarza się, że ludzie sami przynoszą do nas archiwalia. Tak było w przypadku uchodźcy z Francji, który przekazał nam dokumentację fotograficzną dotyczącą obozu jenieckiego dla żołnierzy niemieckich, który znajdował się niedaleko ZEW-u, a w którym przebywał jego ojciec – mówi Wojciech Mitręga i ze specjalnych szuflad wyciąga archiwalne zdjęcia. – Każde z nich jest odpowiednio opisane i przechowywane osobno w bezkwasowej kopercie sprowadzanej z pracowni konserwatorskiej w Katowicach. Na każdym przybijamy też pieczątkę naszego oddziału archiwum, które ma numer 18. A wszystko po to, by w każdej chwili udowodnić, że dany dokument jest naszą własnością – wyjaśnia pan Wojciech.
W sali na drugim piętrze, gdzie kiedyś mieściła się kaplica klasztorna, dziś organizuje się konferencje naukowe i wernisaże. W korytarzu znajdują się szafy, kryjące akta gruntowe sądu raciborskiego, które można by porównać do dzisiejszych ksiąg wieczystych. – Co roku korzysta z nich przynajmniej kilkanaście osób, które dzięki tym zapisom mogą uporządkować sprawy związane z aktami własności działek lub nieruchomości. Robimy potem z tych dokumentów kopie i uwierzytelniamy ich zgodność z oryginałem – tłumaczy Krzysztof Langer i dodaje, że jedynymi archiwaliami, do których jest ograniczony dostęp są tzw. volkslisty, w których można znaleźć nazwiska osób, wpisanych na niemieckie listy narodowościowe, wprowadzone we wrześniu 1940 roku. – Chodzi o ochronę danych osobowych ludzi znajdujących się na tych listach. Udostępniamy je jedynie tym, którzy mogą udowodnić pokrewieństwo z poszukiwaną osobą. Tych list nie można kserować, ani fotografować. Tylko my wydajemy ich kopie zainteresowanym, zasłaniając pozostałe nazwiska – dodaje.
Papier wszystko wytrzyma
Dla historyka stały dostęp do wielu unikalnych dokumentów stanowi nie lada gratkę. – Natknąłem się niedawno przypadkiem na listę osób pochowanych na cmentarzu żołnierzy radzieckich w Raciborzu. Są na niej imiona, nazwiska i stopnie wojskowe około 250 ludzi – mówi Krzysztof Langer i dodaje, że inną ciekawostką, którą znalazł w raciborskich archiwaliach były dokumenty świadczące o tym, że miedziany dach pałacu w Sławikowie został po wojnie ściągnięty i przeznaczony na inne cele z nakazu Arki Bożka. – Napisałem też kiedyś artykuł do periodyku „Szkice Archiwalne” o antagonizmach między Syrynią a gminą Lubomia, do której chciano ją włączyć w latach 20. XX wieku. Mieszkańcy pisali w tej sprawie listy i petycje do urzędu gminy – dodaje. Z kolei pan Wojciech znalazł swoje korzenie aż do 1874 roku. Wtedy właśnie powstały w Niemczech urzędy stanu cywilnego. Wcześniej zapiski o urodzeniach, małżeństwach i zgonach prowadzone były wyłącznie w księgach parafialnych. – Dalej musiałbym więc szukać w Archiwum Archidiecezjalnym w Katowicach – dodaje.
Raciborskiemu oddziałowi Archiwum Państwowego w Katowicach podlega powiat rybnicki, raciborski i miasto Żory. – Jesteśmy z jednej strony jednostką naukową a z drugiej urzędem wydającym wszelkiego typu dokumenty. Mamy pod sobą 62 jednostki, wśród których są urzędy gmin, archiwa zakładowe i wiele instytucji, które kontrolujemy – mówi kierownik. Materiały, które są przez nie wytwarzane i zakwalifikowane zostały do kategorii A (np. protokoły z posiedzeń organów kolegialnych, księgi stanu cywilnego, akta sądowe) po 25 latach od ich wytworzenia przekazywane są do archiwum na Solnej. – Opiniujemy też wnioski na brakowania, czyli niszczenie dokumentacji. W tym roku wydaliśmy już 90 takich decyzji – dodaje. Coraz więcej urzędów i instytucji prowadzi już cyfrową archiwizację dokumentów. – Papier, który jest w naszych zasobach przetrwał 500 lat i jest w doskonałym stanie. Czy taki okres będą mogły wytrzymać nowoczesne nośniki danych, tego nie jesteśmy w stanie teraz przewidzieć – podsumowuje kierownik Krzysztof Langer.
Tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Jerzy Oślizły