Jan Kluska – Wybory to gra w niewiadome
- Czy potraficie (potrafimy) się obronić przed złymi wzorami, płynącymi od przywódców różnych partii i partyjek? Czy sianie nienawiści, dzielenie ludzi na dobrych i niedobrych Polaków, na oziębłych i gorących katolików sprawdzi się w gminach - pisze były radny.
Jeszcze nie we wszystkich gminach powiatu rozkręciła się obywatelska wymiana poglądów, związana z kampanią wyborczą do władz samorządowych. Zanim się rozwinie i rozgrzeje, osiągając swój szczyt, chciałbym jako były radny (jedna kadencja w okresie PRL i jedna w wolnej Polsce), obserwator naszego życia społecznego i politycznego, przestrzec wszystkich członków komitetów wyborczych, kandydatów do władz samorządowych wszystkich szczebli administracyjnych przed zjawiskiem, które już się dało zaobserwować tu i ówdzie.
A co widzę? Zamiast wskazywania dróg wyjścia z niedobrych czy trudnych sytuacji w gminach, sposobów rozwiązania istotnych problemów, niektórzy „gminni politycy” i działacze samorządowi wzbudzają złość i nienawiść wyborców do swoich konkurentów. Straszą mieszkańców, grają na negatywnych emocjach. Uważają takie działania za bardziej skuteczne od wykazywania zawiłości współczesnego świata, od stawiania pozytywnych przykładów i wzorów. Dochodzi nawet do tego, że wskazuje się publicystów i dziennikarzy zawodowych lub obywatelskich jako czarne owce, jedynie winne błędów, nieprawidłowości lub zapóźnień w gminie. Wchodząc na lokalne portale internetowe, zwłaszcza na forum internautów, można się przerazić. I wnet dojść do wniosku i uogólnienia: „Nikt ci tyle nie naubliża, ile przestraszony o utratę władzy, dyskutujący anonimowo, samorządowiec.” Więc za wszelką cenę nie dopuszczajmy do „dyskusji” anonimowych w sprawach istotnych dla rozwoju gminy.
Czy potraficie (potrafimy) się obronić przed złymi wzorami, płynącymi od przywódców różnych partii i partyjek? Czy sianie nienawiści, dzielenie ludzi na dobrych i niedobrych Polaków, na oziębłych i gorących katolików sprawdzi się w gminach jako sposób na utrzymanie lub zdobycie samorządowych stołków? Czy warto przeciwdziałać złym, „warszawskim” metodom? Czy je akceptować, choćby tylko przez powolne przyzwalanie?
Przegrani byli, są i będą we wszystkich wyborach. Bo to jest gra w niewiadome. Osobiście znam młodego i aktywnego z wyższym wykształceniem, który przegrał z osobą całkowicie nieobecną w gronie aktywnych, przedstawicielką średniego personelu medycznego. Żeby było ciekawiej, obydwoje uzyskali tę samą liczbę głosów. Pani wygrała, bo miała większą siłę kandydatów w swoim komitecie. Tak stanowi regulamin.
Przegrałem i ja przed kilkoma laty, bo szefowa naszego koła emerytów uparła się, że w walce o dwa mandaty w naszym okręgu powinno być trzech seniorów. Ale kandydowała także trójka młodszych i choć był dla seniorów dobry układ głosów, to nikt z emerytów nie zdobył mandatu. I to też dobry przykład do wcześniejszego liczenia szans i możliwości.
Ja, w dwa miesiące po przegranej „podniosłem z ulicy” lokalny miesięcznik, który porzucili młodzi wygrani, bo stał się im już zbędny. Przecież wygrali. Redagowałem z innymi chętnymi tak długo, jak starczyło zdrowia. Efekty tej służby dla miasta jak i moje zadowolenie osobiste, wyżej cenię jak pracę radnego. Nie wszyscy przegrani muszą i mogą czynić, co ja. Ale zajęć użytecznych jest w gminach, w organizacjach wystarczająco dużo. I nie oczekujcie aż ktoś po waszej przegranej zapyta: Już nic nie zrobisz dla gminy bez diety radnego?
I jeszcze jedna przestroga. W Internecie trafiłem na „odkrycie”: Nikt ci tyle nie da, ile polityk i samorządowiec – obieca!