Koronę już miał więc wskoczył do dżungli
Triathlon – Dyscyplina ma coraz większe wzięcie w Raciborzu
Zaczynał od biegania po parku, a teraz celuje w zawody „Iron Man”. Raciborzanin Marek Kurpis udowodnił, że po czterdziestce można jeszcze wiele osiągnąć w dyscyplinach, które wymagają żelaznych płuc i kondycji twardziela. – Już tak mam, że stawiam na ekstremalne cele – uśmiecha się 45-latek.
Przygody z bieganiem nie byłoby, gdyby nie żartobliwy zakład jaki Marek Kurpis zawarł ze szwagrem. Ten chciał zrzucić parę kilo i namówił go na biegową rywalizację. Wyzwanie zostało podjęte. Kurpis zaczął od startu w raciborskim, majowym biegu na 10 km i stopniowo zaczął zmieniać się w maratończyka. Na „40-tkę” ukończył pierwszy maraton z wynikiem 4:44, a w latach 2012 – 2013 zdobył prestiżową Koronę Maratonów zaliczając 5 startów w największych imprezach w Polsce. I tak daleko mu do teścia, Janusza Mendyka, który przebiegł najsłynniejszy maraton świata w Nowym Jorku i zaliczał już dystanse po 100 km.
Po tym jak M. Kurpis „założył” maratońską koronę, w jego życiu otworzył się nowy etap, dużo bardziej wymagający od organizmu. – Parę razy rozmawiałem o bieganiu z Piotrem Palczewskim. Dzielił się wrażeniami z zawodów triathlonowych. Jego opowieści zaczęły mnie pasjonować, a kolega zachęcał bym sam spróbował – mówi raciborzanin.
Swoich możliwości w bieganiu był świadom, ale jazda na rowerze i pływanie stanowiły dodatkowe wyzwanie. Na dwóch kółkach już dłuższy czas nie jeździł, a w rolę ratownika wodnego wcielał się dobrych parę lat wstecz. Trzeba było odświeżyć te umiejętości. Pomogła Ewa Lewandowska ze szkoły sportowej, gdzie ma pod opieką triathlonistów.
Próby treningowe zaczęły się w styczniu. Wypadły pomyślnie, a Palczewski kibicował i podpowiadał. – Podobało mi się urozmaicenie, że nie tylko biegam ale też jeżdżę i pływam. Pojawił się jednak problem z posiłkami, musiałem zmienić dietę, jeść częściej i więcej – wyznaje Kurpis. Podniósł mu się za to poziom odporności – odkąd trenuje prawie w ogóle nie chorował.
Do konfrontacji w Pszczynie, gdzie odbywały się zawody sprintu triathlonowego (450 m do przepłynięcia, 20 km rowerem, 5 km w biegu) podszedł za namową Lewandowskiej. Ta twierdziła, że potrzebny mu jest start w imprezie by się sprawdzić. Powiodło się – na mecie był po godzinie i 19 minutach. Rodzina, a zwłaszcza żona Joanna, córka Jagoda i syn Kuba kibicowali z niepokojem o zdrowie męża i ojca, ale efekt końcowy pozwolił poważnie pomyśleć o zawodach wyższego szczebla.
W Krakowie raciborzanin rywalizował na dystansie olimpijskim (1500 m pływanie, 40 km rower, 10 km bieg). – W wodzie była prawdziwa dżungla! Ponad 300 osób płynęło razem – emocjonuje się Kurpis. Zamierzał „złamać” czas ukończenia na poziomie 3 godzin. Skończył w drugiej setce uczestników i na 45 urodziny sprezentował sobie kolejną „życiówkę” 2:54. Najlepszy wynik w maratonie osiągnął we Wrocławiu w 2013 r. – 4:13.
Czy triathlon może w Raciborzu zbliżyć się popularnością do biegania? Kiedy Kurpis zaczynał truchtać, osób w leginsach i adidasach było jak na lekarstwo. Dziś biega masa raciborzan z prezydentem miasta na czele, jest tu wielu maratończyków i uczestników imprez biegowych. – To jest droższy sport. Strój biegacza i jego buty są zdecydowanie tańsze niż sprzęt do triathlonu. Pianka do pływania i rower wymagają sporych nakładów. Ale obserwuję, że przybywa zainteresowanych, np. ze mną startował w obu imprezach ze świetnymi wynikami raciborzanin Paweł Klinik, też maratończyk. Może zrobi się moda na triathlon, bo to świetny sport. Ja skupiam się na następnym celu, czyli „półajronie” (1900 pływanie, 90 km rower i 21 km bieg) – podsumowuje triathlonista z Raciborza.
Mariusz Weidner