Pielęgniarki myślą o strajku. Porozumienia z dyrekcją brak
Po pikiecie pod starostwem przygotowano dla personelu szpitala nową propozycję finansową. Starostwo byłoby w stanie dać im na rękę ok. 640 zł w 4 ratach. Pielęgniarki nie zgodziły się.
Słynny już protest kilkudziesięciu pań z Gamowskiej i rozmowa z Adamem Hajdukiem pod jego gabinetem zaowocowały sięgnięciem głębiej do budżetu powiatu i znalezieniem pieniędzy dla protestujących. Byłaby to kwota 300 tys. zł do podziału – 10 razy więcej niż pierwotnie oferowano buntującemu się personelowi. Pielęgniarki dostałyby na rękę po ok. 640 zł (800 zł brutto) ale w 4 ratach. – Jak powiedział nam starosta Hajduk, po ostatniej transzy mogłybyśmy rozpocząć nowy spór zbiorowy dotyczący naszej sytuacji finansowej – przekazuje Małgorzata Lenart stojąca na czele protestujących kobiet.
Pielęgniarkom od początku toczonego sporu chodziło o podwyżkę comiesięcznych pensji. Starostwo ma dla nich jednorazowe kwoty i wspólnie z dyrekcją tłumaczy, że jakiekolwiek ruchy w górę w ich wypłatach doprowadzą do zachwiania kondycji finansowej lecznicy. Personel szpitalny argumentuje, że zarabia za mało w stosunku do wypłat lekarzy i wobec stażu pracy w służbie zdrowia.
W sytuacji gdzie dyrekcja i pielęgniarki rozmijają się w oczekiwaniach realny staje się strajk na Gamowskiej. To ostateczne rozwiązanie ale w tej sprawie zarządzono referendum. Głosować może 628 osób zatrudnionych w szpitalu na umowę o pracę. Po 19.30 we wtorek 2 grudnia decyzja w sprawie zaostrzenia sporu zbiorowego związku zawodowego pielęgniarek i położonych z dyrekcją będzie znana. – Mówimy o strajku ostrzegawczym, ale nie wykluczamy odejścia od łóżek pacjentów – nadmienia M. Lenart.
Dyrektor szpitala Ryszard Rudnik twierdzi, że lecznica jest gotowa na taki kryzys. Może nie w 100% ale nawet w sytuacji strajku będzie w stanie zapewnić funkcjonowanie jednostki. – Wiążą nas zobowiązania kontraktowe, szpital musi wypełniać swoje zadania – tłumaczy szef. Przestrzega pielęgniarki przed radykalizacją działań i podaje za przykład placówkę z Tych, która mimo niezłej kondycji finansowej na skutek żądań podwyżek dla personelu „wpadła w tarapaty”.
– Nie mamy wyjścia. Nikt z nami nie rozmawia. Sytuacja wymaga rozwiązań systemowych i z tego co wiem nie dotyczy tylko naszego szpitala. W sąsiedztwie i w całej Polsce rodzi się coraz więcej sporów zbiorowych – zaznacza Małgorzata Lenart.
(ma.w)