Lenk: Przed drugą turą chciałem się wycofać
Z prezydentem Raciborza Mirosławem Lenkiem rozmawiamy o zastąpieniu Tadeusza Wojnara, „Raciborskim betonie” i planach współpracy z Robertem Myśliwym. Wywiad przeprowadzili Mariusz Weidner i Paweł Okulowski.
– Dopiero początek kadencji, a już pan stracił na rzecz starostwa jednego z bardziej doświadczonych podwładnych Marka Kurpisa. Jak pan zapełni tę lukę? To przecież istotny wydział urzędu, wydatki na oświatę dominują w budżecie miasta.
– Każdy ma prawo do budowania swej pozycji w samorządzie i pan Kurpis akcentował od pewnego czasu, że interesuje go praca w zarządzie powiatu. Spodziewałem się takiej sytuacji. Poszukam następcy w konkursie, w ciągu dwóch miesięcy sprawa powinna być rozstrzygnięta. Konkurs będzie zewnętrzny, choć nie zamykam drogi awansu przed obecnymi urzędnikami. Dzisiaj nie widzę na tym stanowisku dyrektora którejś ze szkół, choć tego nie wykluczam. Kierować wydziałem może też ekonomista, inżynier czy prawnik. Postawię na osobę młodą, chciałbym w edukacji świeżego spojrzenia. Do czasu wyboru naczelnika wydziałem kieruje Teresa Piasecka.
– Jak teraz funkcjonuje koalicja rządząca, jaka jest rola lidera Tadeusza Wojnara? Na sesji był, a nowa koalicja miała na pierwszej sesji problemy z komunikacją.
– Liderem koalicji mającej większość w radzie jestem ja. Nie palę mostów, z Tadeuszem Wojnarem nadal się przyjaźnię. Z jego dobrych rad chętnie skorzystam, złych nie przyjmę od nikogo. Narodziny nowej koalicji były trudne, przyznaję. Jest mniejsza niż w poprzedniej kadencji i musimy liczyć się z resztą rady. Chcemy współpracować, głosy z lewej strony są równie ważne co moich radnych. Wierzę, że głosowania będą racjonalne i służyły miastu. To będzie inny styl rządzenia Raciborzem niż dotychczas.
– A skąd ten nowy podział miejsc na sali? Zupełnie na odwrót niż 4 lata temu.
– Tylko 8 członków rady pracowało w niej wcześniej. Reszta to nowicjusze. Wyznaczono im miejsca, tak było łatwiej dla wszystkich. Chciałem usiąść w otoczeniu swoich radnych tak jest mi wygodniej bo mam z nimi pełną komunikację. Wcześniej liderem większości był przewodniczący rady i chciał mieć radnych bliżej siebie.
– Ostatnia kampania oparła się w dużej mierze na internecie widać, że mieszkańcy traktują ten kanał przekazu informacji jako szczególnie istotny. Co pańskim zdaniem powinien zmienić urząd w zakresie aktywności internetowej? Jak Miasto powinno być aktywne w portalach społecznościowych, bo teraz korzysta z nich mało albo wcale?
– Nie wiem jaki procent wyborców sugerował się tym, co podawał internet, ale na pewno większy niż 4 lata temu. Zyskiwali na tym zwłaszcza moi młodsi kontrkandydaci, niemal wychowani na internecie. Miasto jest w internecie, ale nie jest tam aktywne. Musimy stworzyć mechanizmy, które pozwolą na prowadzenie dyskusji z mieszkańcami. Planuję zmiany w tym zakresie, tym muszą zająć się służby urzędu odpowiedzialne za promocję i medialny przekaz. Już rozmawiam o tym ze specjalistami, w pierwszym półroczu zmiany muszą nastąpić.
– To wydaje się niezbędne w nowej rzeczywistości. Przykład kariery „Raciborskiego betonu” jak określono w internecie nową przystań kajakową nad Odrą obnażył braki magistratu na tym polu. Do dziś nie ma reakcji samorządu. Dlaczego?
– Zgadzam się. Zanim zdążyliśmy się wypowiedzieć, zostaliśmy obśmiani. To przecież dopiero środek do realizacji dużego celu. Widać za to dużą kreatywność krytyków np. przy wizualizacji przystani z łodzią podwodną. Zastanawiam się czy nie ogłosić konkursu dla internautów na najbardziej „odjechany” pomysł wykorzystania nadodrzańskiego obiektu. Może z takich wizji urodzi się coś do realizacji? A wracając do konkretów to przystań musi być z betonu bo inaczej by spłynęła z Odrą. Kto pamięta poziom rzeki z 2010 roku wie o czym mówię. Wierzę, że miasto świetnie wykorzysta ten obiekt. Proszę by zaczekać do pierwszego spływu kajakowego, a zwłaszcza do Pływadła. Wtedy przekonamy się co naprawdę mamy. Aktualnie inicjujemy prace nad aranżacją przystani, magistratowi pomogą studenci architektury z PWSZ.
– Na kim zawiódł się pan w trakcie tej kampanii?
– Najbardziej zawiodłem się na sobie. Bo zlekceważyłem jednego z kandydatów. Nie doceniłem siły internetu. Sam jestem sobie winien. Bo miałem podpowiedzi z różnych stron, by na tym polu być aktywniejszym. Wierzyłem, że skromniejsza kampania będzie nawet moim atutem. Mój sposób myślenia poniósł porażkę. Na paru osobach faktycznie się zawiodłem, ale nazwisk nie wymienię. Nie spodziewałem się, że staną przeciwko mnie. Ale też otrzymałem wsparcie od ludzi, po których bym tego się nie spodziewał. Nie prosiłem ich, a mi pomogli. To bardzo cenne dla mnie doświadczenie.
– Dawid Wacławczyk, pański konkurent, tuż po wyborach ocenił, że wczołgał się pan na prezydencki fotel. Jak pan odebrał takie mocne słowa?
– To było bardzo nieeleganckie, nie będę się nad tym rozwodził. Rywal mógł dobrać inne słowa by złożyć mi gratulacje. Z takimi spotkałem się po raz pierwszy. Znam gorycz porażki, ale nie posunąłbym się do takiego zachowania względem przeciwnika politycznego.
– Krzysztof Kowalewski i Jerzy Kwaśny – ich głów domagali się pańscy konkurenci w kampanii wyborczej. Pan zapowiada zmiany na kluczowych pozycjach w samorządzie. Z kim zamierza się pożegnać?
– Dziś tego nie powiem. Zmiany dokonają się w pewnym okresie czasu, zapowiedziałem pół roku. Jeśli kogoś pożegnam, to nie z powodu żądań opozycji. Ja decyduję się na pewne kroki, bo zaniechałem pewnych działań wcześniej. Kończy się okres współpracy z niektórymi ludźmi, powody są różne, od zbliżającej się emerytury po złą kondycję jednostki. Będę kierował się przesłankami merytorycznymi. Na pewno czeka mnie sporo decyzji personalnych. Nie za dużo w samym urzędzie, będą one dotyczyć przede wszystkim jednostek gminy.
– Nowy starosta Ryszard Winiarski uważa, że w urzędzie potrzeba zmian w podejściu do petenta i do tego będzie dążył na placu Okrzei i namawiał pana do reform w tym kierunku. Zgadza się pan z taką obserwacją partnera z samorządu?
– Planuję reformy w organizacji pracy i podejściu do klienta. Urząd musi być rozliczany z jakości i efektów pracy. Uwagi pana starosty są cenne, wynikają z jego doświadczeń jako przedsiębiorcy w relacjach z urzędami. Wysłucham go, będziemy razem wprowadzać potrzebne zmiany.
– Czy powiat i miasto planują w tej kadencji jakieś wspólne przedsięwzięcia? Np. połączenie PZD i PRD? Albo PK z PKS?
– To jest możliwe, trzeba te pomysły poddać ocenie. Co się tylko opłaci samorządom należy wprowadzić. Oszczędności przydadzą się i nam i starostwu. Widzę też potencjał do współpracy przy relacjach urzędu z agencją na Zamku. Chcemy zbudować system wsparcia dla biznesu adresowany do miasta, ale docelowo powinien on dotyczyć również gmin powiatu.
– Poparli pana wcześniejsi krytycy poczynań władzy – Robert Myśliwy i Marek Rapnicki. W jakich relacjach znajdują się panowie teraz? Plotkuje się, że pan Myśliwy będzie z panem współpracował na dłużej.
– Bardzo bym tego chciał. Rozmawiam z nim o sprawach miasta już od dwóch lat. Na regularnych spotkaniach. To młody człowiek, popularny w Raciborzu. Ma potencjał społeczny i polityczny. Z Markiem Rapnickim nasze relacje były zwykle szorstkie, choć znamy się długie lata. Wsparcia z jego strony się nie spodziewałem. To była duża pomoc, pochodząca z twardego skrzydła prawicy. Bardzo wysoko cenię sobie jego postawę podczas wyborów. Plotki o korzyściach kadrowych dla niego rozwiewam stanowczo. On nie przyjąłby takiej propozycji z uwagi na przekonania jakie reprezentuje.
– Czy trzecia kadencja będzie pańską ostatnią?
– Nie zdeklaruję już niczego w kwestii przyszłości samorządowej. To wszystko się okaże. Na razie fakty są takie, że wygrałem wybory i to z najlepszym wynikiem w swojej karierze. Choć przyznam, że po I turze czułem się przegrany. Nawet zastanawiałem się czy warto kontynuować ubieganie się o urząd prezydenta. Konkurencja wydawała się trudna. Pokonałem ją, wyborcy mi znów zaufali.
– Tym zaufaniem zobowiązali do szeregu działań obiecanych zwłaszcza w ostatniej fazie kampanii. Dużo tych wyzwań, nadal pan wierzy, że wszystkim podoła?
– Zdeklarowałem wiele i zrobię wszystko by cele zrealizować. Po roku pracy nad tymi zadaniami powinienem wiedzieć czy widzę szansę na ich skuteczną realizację a w związku z tym moją dalszą obecność w samorządzie. Chciałbym też mieć pewność, już jako raciborzanin, że następcy obecnej generacji władzy, będą wartościowi i wniosą to co zapowiadają. Bo w rzeczywistości bywa z tym różnie. Kto nie chce II wiceprzewodniczącego w radzie nie wystawia kandydata na to stanowisko. A klub Nasze Miasto to zrobił. To schizofremia polityczna. Jeśli chciał się dzielić władzą, ale odrzucił ofertę przed II turą i dopiero na 5 minut przed rozstrzygnięciami zaczął mówić o swoich oczekiwaniach to zrobił to za późno.
– Jak widzi pan przyszłość dla obecnej koalicji w Raciborzu? Widzi już następców? Bo wielu samorządowców z pańskiego zaplecza to powoli seniorzy.
– Chcę się przekonać czy potrafię dotrzeć do młodych mieszkańców Raciborza. Czy umiem skupić nową generację wokół siebie. Jeśli nie, to nie widzę sensu angażować się w samorząd. Miasto jest dla ludzi, a nie dla mnie, a prezydent jest dla społeczności. Każdy kto nie znajdzie wspólnego języka z ludźmi nie będzie potrafił zostać ich reprezentantem. W tych wyborach Racibórz postawił na coś co można „obliczyć”. Nie ryzykował, wybrał rozsądnie. Dla mnie walka wyborcza była lekcją co należy próbować w mieście zmienić. Jeżeli nie uda mi się wprowadzić tych zmian, wiem, że będę musiał odejść.
– Znany politolog, raciborzanin Marek Migalski twierdzi, że brakuje już panu energii, a przez ostatnie lata skupił się pan na zarządzaniu miastem zamiast na jego rozwoju. To uważa za przyczynę pańskich problemów w wyborach. Co pan myśli o takiej diagnozie?
– Sądzę, że pan Migalski za mało mnie zna. We mnie energia kipi. Tyle, że ja jej nie spożytkowałem. I tu się zgodzę z politologiem. Gdybym postawił na nowoczesny sposób prowadzenia kampanii zarówno w komunikacji z wyborcami jak i samego produktu jakim byłem to moja energia byłaby widoczna. Zrobiliśmy w mieście więcej niż mogliśmy pokazać. Wynik mojej rywalki pokazał jak ważne są takie elementy w kampanii. Prowadziła ją grupa profesjonalistów, ja działałem prawie sam. Wracając do opinii Migalskiego, to chętnie bym z nim porozmawiał, a wierzę, że przekonałby się, że energii mi nie brak.
– Biega pan jeszcze? Złośliwi wytykają, że częściej widzieli pana na treningu niż w urzędzie. Zmieni pan te proporcje?
– Według mnie to nieporozumienie. Nie biegałem przez całą kampanię. 28 września doznałem kontuzji i nadal ją leczę. Biegałem w czasie wolnym, po pracy. Spotkać mnie można było, ale wieczorem. Nawet kiedy zdarzało się biegać po godz. 16.00 to po takim treningu wracałem jeszcze do pracy. Ale to wyjątki. Żałuję, że nie mogę już biegać, bo tak wyrzucałem z siebie stres. Głowę opuszczały problemy i złe emocje. Jeżeli zdrowie pozwoli, będę biegał nadal. Może już nie tak intensywnie. Jeśli nie bieganie to pływanie. Kupuję karnet na nowy okres i będę zimą korzystał z H2Ostróg.
– Dziękujemy za rozmowę