Migalski: nie głosowałem, bo nie było na kogo
Wywiad nowin: Rozmawiamy z wywodzącym się z Raciborza doktorem politologii, medialnym ekspertem od polityki i byłym europosłem – dr Markiem Migalskim.
– Wrócił pan do Raciborza po zakończonej karierze politycznej w Parlamencie Europejskim. Kim jest Marek Migalski dziś?
– Odszedłem z polityki. Jestem już politykiem emerytowanym. Co miałem zrobić, to zrobiłem. Aktualnie pracuję na wydziale nauk społecznych Uniwersytetu Śląskiego, jestem też publicystą „Rzeczpospolitej”, pisuję na portalu 300polityka.pl i bywam komentatorem politycznym w mediach elektronicznych. To jest moje życie na dziś.
– Rozmawiamy tuż po wyborach samorządowych, które w Raciborzu przyniosły niewiele zmia: prezydent ten sam, rada miasta mu sprzyja. Na kogo pan głosował?
– Obserwowałem ostatnie wybory z poczuciem, że nie wiem kogo mam wybrać. Ostatecznie nie poszedłem głosować, ani w pierwszej ani w drugiej turze, czyli postąpiłem tak, jak większość raciborzan. Nie znalazłem dla siebie oferty. Liczyłem, że przekona mnie debata radiowa w Vanessie. Usłyszałem Mirosława Lenka – doświadczonego, kompetentnego, ale bez energii i Annę Ronin – energiczną, ale bez wiedzy i doświadczenia. Zostałem więc w dniu głosowania w domu.
– Debatę i wybory wygrał Lenk. Jak pan podsumuje taki rezultat?
– Wybory pokazały, że oferta polityczna jest w Raciborzu jeszcze węższa niż na rynku polityki ogólnokrajowej. To mnie zaskoczyło. Przyniosły one poważny sygnał alarmowy dla wybranego prezydenta, bo prawie połowa aktywnych wyborców nie chciała jego rządów. Ale to Lenk wygrał i nawet gdyby zwyciężył jednym głosem to należą mu się gratulacje.
– Wybory w latach ubiegłych opierały się na kandydatach, którzy coś wcześniej robili i osiągnęli. Pierwszy raz w mieście pojawił się ktoś szerzej wcześniej nieznany. I to okazał się jego atut. Czy to normalne?
– Świadczy to o jednym, o zmęczeniu ludzi dotychczasowymi włodarzami miast. Proszę spojrzeć na przykłady Krzanowic i Kuźni Raciborskiej, gdzie przegrali długoletni burmistrzowie. Wyborcy szukali na ich miejsce kogokolwiek głosując przeciw urzędującej władzy.
– Te dwie gminy czekają lepsze czy gorsze czasy?
– Nie ma tu sensownej odpowiedzi. „Nowy” to nie jest zaleta ani wada. Każdy kiedyś był „nowy”. Do funkcji z wyboru albo się dorasta albo nie. Dorastaniem jest sprawowanie urzędów.
– Nowi chcą być dobrymi gospodarzami. Ale czy to wystarczy? Prosta droga i równy chodnik to dzisiaj za mało dla wyborców. Żądają od władzy więcej. Jak temu sprostać, zwłaszcza w Raciborzu?
– Tego typu miasto jak Racibórz, wcale nie takie małe, zasługuje na kogoś więcej niż dobry gospodarz. Jesteśmy jednym ze 106 miast, w których szefem miasta jest prezydent, a nie burmistrz. To zobowiązuje. W małej gminie głównym problemem jest dopięcie budżetu. Tam nie ma co wymyślać. Im jednak ośrodek jest większy, tym bardziej rośnie potencjał ludzki i włodarz miasta ma obowiązek inspiracji ogółu czy pewnych środowisk. Bo z miastem jest jak z wulkanem. Albo energia pójdzie w górę z inicjatywami i eksplozją pomysłów albo włodarzowi przyjdzie siedzieć na takim wulkanie i czekać na erupcję negatywnych zjawisk.
– Do którego modelu działania dziś jest bliżej Raciborzowi?
– Odnoszę wrażenie, że Mirosław Lenk nie wykorzystał potencjału raciborzan, nie odkorkował energii, jaka drzemie w tym mieście. Prezydent spełnił podstawowy wymóg sprawowania władzy: przyzwoicie rządził Raciborzem. Tego nikt mu nie odbierze. Ale nie ma też czym się pochwalić. Jak widać, prowadzenie miasta w taki sposób, bez długofalowej wizji z trudem się obroniło.
– To jakiej oferty oczekiwałby pan od lepszego niż Lenk kandydata na prezydenta?
– Ostatnie 5 lat spędziłem pracując i mieszkając w Brukseli. Zwiedziłem cały kontynent i kawałek świata. Widziałem jak energetyczne potrafią być miasta. Idąc ulicą czułem, że miasto pulsuje: ludźmi, instytucjami, firmami, wydarzeniami, festiwalami itd. Ale weźmy jako przykład nieduże polskie miasto, czyli Cieszyn i słynny, już historyczny tamże festiwal filmowy Nowe Horyzonty. Przyciągał ludzi z całego świata. Miasto miało markę. To jest przykład, że udało się coś wielkiego w małym ośrodku. Przez tydzień to była co roku stolica Polski. Korzystali na tym wszyscy – restauratorzy, hotelarze, sprzedawcy, ale także zwykli mieszkańcy Cieszyna.
– A co jeśli w Raciborzu nie ma tak kreatywnego lidera, który chce pracować w samorządzie?
– Jeżeli sam nie może być kreatorem to powinien otoczyć się ludźmi, którzy mu w tym pomogą. Ale musi mieć odwagę współpracować z lepszymi, mądrzejszymi od siebie. Bo będzie czerpał z ich wiedzy. Nie wolno bać się lepszych od siebie. Trzeba się nimi otaczać.
– Jakie cechy powinien posiadać taki mocny kandydat?
– Wiek nie ma znaczenia, mają je: mądrość, dojarzałość intelektualna i wykształcenie oraz wiedza. Musi być pewne doświadczenie: w samorządzie i w zarządzaniu ludźmi. To drugie bym rozszerzył, bo trzeba się z ludźmi umieć dogadać. Zdolność obserwacji świata i kopiowania dobrych wzorców na lokalny grunt też bardzo się przyda. Należy myśleć w szerokich kategoriach, sprawdzać nowości.
– W zasadzie wymienił pan cechy określające Dawida Wacławczyka, który osiągnął dopiero trzeci wynik w ostatnich wyborach.
– Moim zdaniem miał bardzo dobry wynik. Przegrał drugie miejsce nieznacznie. Udowodnił, że potrafi zjednoczyć prawicę. To jego sukces. Tylko że zabrakło mu szczęścia. Ostatnie wybory w Raciborzu można więc podsumować tak – panu Lenkowi brakuje energii, pani Ronin doświadczenia, a panu Wacławczykowi szczęścia. Choć każde z nich może być dumne z tego, jak wiele osób do siebie przekonało.
– A Marek Migalski mógłby zostać prezydentem Raciborza?
– Przyznam, że byłem namawiany na start w tegorocznych wyborach. Miałbym zaplecze kilkunastu osób, które widziały we mnie swego lidera. Przez chwilę się zastanawiałem. Uznałem jednak, że obecnie byłoby to nie w porządku wobec raciborzan. Od spraw miasta przez ostatnie 5 lat mocno się odsunąłem. Byłem aktywny w Brukseli, Polsce i na Śląsku, ale nie w Raciborzu. Muszę nauczyć się miasta na nowo. Powoli zaczynam wyrabiać sobie zdanie na różne lokalne tematy. Będę uważnie obserwował to, co dzieje się w moim mieście. To mogę obiecać.
– Czy to oznacza, że na poważnie rozważa pan walkę o prezydencki fotel za 4 lata?
– Nie wykluczam tego, tak jak nikt z raciborzan nie powinien tego wykluczać wobec siebie. Problemem naszego miasta jest to, że od 20 lat lokalna polityka, z małymi wyjątkami, wciąż ogranicza się prawie do tych samych osób. Może czas, by i inni mieli szansę na zaangażowanie się w życie naszej społeczności. Mam parę atutów, z których inni mogą skorzystać. Przez swoją obecność w mediach jestem w stanie informować o sukcesach Raciborza całą medialną Polskę. A to Raciborzowi jest potrzebne. Dobra marka miasta przełoży się na pieniądze, inwestycje i korzyści. Z połową najważniejszych polityków w Polsce jestem na „ty”. Wiem do jakich drzwi zapukać w Brukseli. Z takimi kwalifikacjami i zapoznaniem się z problemami miasta uważam, że miasto powinno ze mnie skorzystać, a mój start w wyborach za 4 lata nie byłby bezczelnością z mojej strony. Choć na dziś zbyt wcześnie na jakiekolwiek decyzje.
Rozmawiał Mariusz Weidner