Wigilia Rafała
ks. Jan Szywalski przedstawia
„Dziecię się nam narodziło,
Syn został nam dany” (Iz 9,5)
Poznałem Rafała w szkole dla niesłyszących. W czwartki jest dzień spowiedzi, uczniowie mogą się spowiadać w małym pokoiku danym do dyspozycji przez kierownictwo internatu. Czasem przychodził Rafał, wtedy uczeń zawodówki, szeroko uśmiechnięty i zawsze dobrze przygotowany.
Rafał uczęszczał do szkoły dla niesłyszących, choć miał resztki słuchu, bo dosyć wyraźnie mówił i łatwo go było zrozumieć. Podstawówkę ukończył w swojej wsi razem ze słyszącymi dziećmi. Nauczyciele znali go, dzieci w klasie było mało, więc można się było nim zająć osobno. Miał miłe usposobienie, dlatego także wśród dzieci znalazł swe miejsce. W niektórych zabawach zatracał się, gdy na przykład grali w chowanego nie słyszał, gdy szukający zawołał „już!” i za późno się krył, albo odwrotnie, siedział zbyt długo w swej kryjówce, bo nie słyszał, że zabawa się skończyła. Przy piłce nożnej nie zawsze się orientował, gdzie jest piłka, bo tracił ją z oczu, a nie słyszał gdzie uderzała o ziemię.
Rodzice mieli gospodarstwo, kilkanaście hektarów. Wtedy uprawiali wszystko: zboże, ziemniaki, buraki; mieli krowy i świnie oraz dwa konie. Obecnie gospodarstwo jest specjalistyczne, nastawione na hodowlę świń. Nie ma też koni, są traktory.
Życiowe progi zaczęły się dla niego, gdy skończył szkołę podstawową i miejscowe gimnazjum. Matka zawiozła go do Raciborza, chciała go dać do zawodówki na rolnictwo. Nie przyjęto go. Brak słuchu zaczął być barierą. Zresztą – powiedziano matce – jest w Raciborzu szkoła dla niesłyszących, tam też uczą zawodu, tam jest jego miejsce. Przyjęto go, choć nie na rolnictwo, ale na stolarstwo; ważne jednak było, że będzie miał kiedyś w ręku papier ukończenia szkoły ponadpodstawowej.
Do Raciborza dojeżdżał autobusem, miał ze swej wsi około 20 kilometrów. Popołudniu był w domu potrzebny na polu, albo w chlewie. Lubił to; był wyrośnięty, silny i kochał zwierzęta. W zimie jednak przebywał w internacie przy szkole głuchych i tylko w piątki przyjeżdżał do domu. Nie ma w zimie roboty na polu, w chlewie radzili sobie bez niego, on zaś mógł nadrobić zaległości w nauce.
Gdy skończył szkołę przyszedł cios: umarła matka. To ona go najlepiej rozumiała, ona się o niego starała i torowała mu drogi w życiu. Ojciec osamotniony szukał pocieszenia u kolegów w barze, zaczął popijać, stał się małomówny i zamknięty w sobie, po śląsku „zmierzły”.
Gospodarstwo miał w zasadzie objąć starszy brat Rafała, ten jednak miał za sobą technikum mechaniczne i nie ciągnęło go do ziemi i chlewa. Poszukał pracy w Niemczech, coraz rzadziej przyjeżdżał do domu, aż w końcu spotkał tam swojską dziewczynę, ożenił się i po weselu wyjechał na stałe.
Rafał pracował jak koń. Jednak mimo tego gospodarstwo zaczęło podupadać. Rafał był ambitny, nie chciał się poddać. W miesiącach zimowych jeździł do Niemiec do pracy. Dokładał do gospodarstwa, koniecznie chciał je ocalić. Zaczął gospodarstwo modernizować. Zgodnie z nowym trendem postawił na specjalizację, na hodowlę świń. Unowocześnił chlewy, sprowadzał rasowe maciory i uczył się fachowo je karmić. Ojciec jeszcze rządził, trochę pomagał, ale duszy przy tym w nim nie było.
Rafał nadal utrzymywał kontakty z kolegami ze szkoły głuchych. Czasami spotykali się w małym gronie, albo razem jechali na zabawę zorganizowaną dla młodzieży przez Związek Głuchych. Na jednej z nich spotkał Helenę. Była z daleka, ze wschodnich stron Polski, skończyła szkołę dla niesłyszących aż w Przemyślu. Zaczęli pisać do siebie. Pojawiły się właśnie komórkowe telefony, stworzone jakby dla głuchych przez możliwość kontaktu SMS-ami. Wkrótce doszło do małżeństwa. Ojciec nie bardzo był zadowolony, nie wierzył, by dwie osoby niesłyszące dały sobie radę, wyobrażał sobie raczej syna w roli dozgonnego pachołka pod jego kierownictwem. Nową synową traktował prawie jak obcą osobę i schodził jej z drogi.
Rafał urządził sobie mieszkanie na górze, a ojcu pozostawił parter. Helena była ze wsi, trochę się znała na pracy w gospodarstwie i nawzajem się uzupełniali.
Późną jesienią Rafał znowu wyjechał na robotę do Niemiec. Pieniądze były pilnie potrzebne, ciągle musiał dokładać. Ojciec wciąż trzymał kasę ze sprzedaży świń i częściowo przepijał. Helena płakała przy odjeździe Rafała, choć on obiecał, że nie spóźni się na święta.
Przyjechał rzeczywiście kilka dni przed wigilią. Ucieszyła się, tak czuła się samotna w tym domu obok zachmurzonego teścia. W dwójkę pojechali do Raciborza do klasztoru na duchowe przygotowanie do świąt. Do Annuntiaty zjeżdżali się jak zwykle głusi z całej okolicy do spowiedzi przedświątecznej. Serdecznie witali się ze znajomymi. Po mszy św. łamali się opłatkiem, zaś do dzieci przychodził św. Mikołaj. W duszy Rafała zagrała wyobraźnia: „Może w tej gromadce między nimi będą kiedyś nasze dzieci?” Tak chciałby mieć „bobo” – jak głusi mówią. Helena byłaby na pewno dobrą matką, ale nic nie mówi, choć są ponad rok po ślubie.
Były jeszcze dwa dni sprzątania, strojenia choinki, przygotowania w kuchni do świąt. Helena dużo wyniosła z domu. Rafał, ustawiając figurki w szopce betlejemskiej, ze szczególną czułością ułożył Dzieciątko w żłobie; znów poczuł pragnienie, by tak móc położyć do łóżeczka kiedyś swoje własne maleństwo.
– Mam dla ciebie prezent – migał do żony zajętej w kuchni Rafał.
– Duży prezent z Niemiec, ale to tajemnica – zakreślił krzyżyk na wargach.
– Ja też mam prezent dla ciebie – śmiejąc się odparła Helena
– Też tajemnica.
Na wigilijną wieczerzę przyszedł ojciec. Był trzeźwy, ogolony i dobrze ubrany.
Po wieczerzy były prezenty. Rafał przytaszczył duży pakunek.
– To dla ciebie – wskazał na Helenę. Był to nowy odkurzacz od dawna potrzebny. Uradowała się szczerze. Ona spod choinki wyciągnęła ciepłą kurtkę i podeszła do teścia.
– To dla taty – dygnęła grzecznie podając pakunek.
– A dla mnie? – upomniał się Rafał.
– Gdzie mój prezent?
Helena stanęła przed nim, oczy jej błyszczały, pokazała na swój brzuch.
– Będziemy mieli bobo, jestem w ciąży! – mówiła i migała przejęta.
Trwało chwilę nim Rafał pojął, potem podskoczył do niej, chwycił wpół, podniósł i zatańczył z nią.
– Uważaj, musisz uważać! – krzyczała w jego ramionach.
Ojciec stał z boku i miał mokre oczy. Widocznie w sercu topniały mu lody.
Ps.: Dziś Helena i Rafał już mają dwoje dzieci.
Imiona i niektóre szczegóły zostały w opowiadaniu zmienione.