Hosnowscy – rodzina, która ciastek się trzyma
W kamienicy przy ulicy Przejazdowej zawsze unosił się słodki zapach. Przed wojną dzięki raciborskim piernikom mistrza Halamy, w PRL-u dzięki wypiekom PSS Społem, a od lat 90. za sprawą cukierni rodziny Hosnowskich.
Właścicielom budynku udało się go ocalić przed wojenną pożogą i stawić czoło powodzi w 1997 roku. I jak tu nie wierzyć najpopularniejszemu sloganowi reklamowemu, że cukier krzepi?
Kamienica pachnąca piernikami
Już w latach 20. ubiegłego wieku w książce adresowej Raciborza figurował piernikarz August Halama. To właśnie do niego, jeszcze przed wojną, trafił Józef Hosnowski, który u mistrza mieszkał i uczył się cukiernictwa. – Ojciec chciał z początku pracować w raciborskim browarze, ale Halamowie, z którymi byliśmy spokrewnieni, oprócz stancji zaproponowali mu też pracę, więc z oferty skorzystał – wyjaśnia syn Franciszek. W edukacji pana Józefa przeszkodziła wojna. Jak wielu młodych ludzi ze Śląska został wcielony do armii niemieckiej i trafił na front. Pod Zamościem został ranny i leżał w szpitalu we Wrocławiu. Stamtąd sprowadziła go do Raciborza pani Halamowa, która po śmierci męża potrzebowała pomocy przy prowadzeniu cukierni.
Po wojnie majątek Halamów upaństwowiono, a pan Hosnowski wrócił w rodzinne strony, gdzie przez pewien czas prowadził w Grudczanach własną piekarnię. W końcu osiadł na ojcowiźnie, ale o swoim zawodzie nigdy nie zapomniał. W domu wypiekał ciasta na zamówienie okolicznych mieszkańców. Przyglądał się temu często jego syn Franciszek, któremu to co robi ojciec bardzo się podobało. Z czwórki rodzeństwa tylko on wybrał zawód cukiernika. Na pomoc ojca nie mógł jednak liczyć, bo pan Józef uważał, że w życiu każdy musi dojść do wszystkiego sam, własną pracą i doświadczeniem. – Tato mi zawsze powtarzał: pamiętaj, że twoja wiedza to twój chleb. Nie możesz jej zdradzać innym. Ale recepturę na raciborskie pierniki mi przekazał, dzięki czemu robię je przed świętami Bożego Narodzenia do dziś – mówi pan Franciszek, który tak jak ojciec na naukę zawodu przyjechał do Raciborza.
W 1963 roku opuścił rodzinny Turków i zamieszkał u mistrza cukierniczego Alojzego Kojzara. – To były czasy, w których królowały tzw. erzace, czyli produkty zastępcze. Kokoski robiliśmy na przykład z bułki tartej. Pamiętam taki rok, gdy na 1 Maja przygotowaliśmy 30 baniek lodów, a kolejka ustawiała się aż na ulicy – wspomina pan Franciszek, który egzamin czeladniczy zdawał w opolskiej cukierni PSS Społem. – Miałem za zadanie przygotować blaty francuskie pod napoleonki. Razem ze mną zdawał też Janusz Głąb z Pietrowic Wielkich – tłumaczy pan Hosnowski, który po siedmiu latach zdał egzamin mistrzowski prezentując tort czekoladowy w całości wykonany i przyozdobiony ręcznie.
Po stażu u Kojzara pan Franciszek trafił do PSS Społem, które dzierżawiło budynek po cukierni Halamów. Historia zatoczyła więc koło, bo znalazł się w miejscu, w którym zaczynał pracę jego ojciec. – Ostatnie dwa lata pracowałem tu jako kierownik i dobrze wiedziałem, że wszystko zmierza nieuchronnie ku upadkowi. Nie było już pieniędzy na żadne inwestycje, ani na naprawę sprzętu, więc gdy tylko okazało się, że PSS Społem rezygnuje z budynku na Przejazdowej, postanowiłem go przejąć – wspomina pan Hosnowski. W 1987 roku ostatni potomkowie Halamów wyjechali do Niemiec, zostawiając wszystkie pełnomocnictwa do zarządzania ich majątkiem panu Franciszkowi. Ten zaś, po konsultacji z przedwojennymi właścicielami postanowił prowadzić tu nadal cukiernię. Tym razem na własny rachunek.
Smaki, które kuszą podniebienie
Budynek przejął w marcu 1991 roku. Od PSS-u udało się odkupić używany sprzęt i maszyny. Zostały też dwie pracownice, które miały już spore doświadczenie w branży. Początki własnej działalności nie były jednak łatwe. – Spałem dwie godziny na dobę. Pracownicy przychodzili na 6.00 rano, ale ja musiałem być wcześniej żeby rozpalić w węglowym piecu. Pracowałem na produkcji, sam rozwoziłem towar i byłem zaopatrzeniowcem. Żona, która zatrudniona była wtedy w PKO pomagała mi popołudniami – mówi pan Franciszek i wspomina zdarzenie z tego okresu, które utkwiło mu na zawsze w pamięci. – Wiozłem samochodem torty przygotowane na Wielkanoc i w Dzierzkowicach tak mnie wyniosło na zakręcie, że pięć z nich musiałem robić od początku – wspomina ze śmiechem pan Hosnowski, któremu słabość do tego rodzaju wypieków pozostała do dziś. Ulubionym smakołykiem mistrza jest tort Royal. – To jest prawdziwy exclusive. Na biszkopt przychodzi chrupka czekoladowa z pastą orzechową z orzechów laskowych a następnie mus czekoladowy na bazie bitej śmietany – zachwala pan Franciszek.
Wśród raciborzan nadal najpopularniejsze są śląskie kołacze, które Hosnowscy serwują z serem, makiem, powidłami śliwkowymi i budyniem. Moda na smaki wciąż się jednak zmienia. – W latach 70. w Raciborzu mieszkało dużo autochtonów, którzy tradycyjnie w Sylwestra przychodzili po pączki. Pamiętam, że podczas mojej pracy w PSS Społem upiekliśmy ich kiedyś dwa tysiące w ciągu dnia. Gdy w latach 80. wielu wielu z nich wyjechało do Niemiec, skończyła się moda na pączki sylwestrowe a zaczęła na Tłusty Czwartek – tłumaczy pan Hosnowski. Dziś coraz więcej mieszkańców ceni sobie wyroby przygotowywane w oparciu o tradycyjne receptury. Do łask wracają raciborskie pierniki, które w czasach przedwojennych były słynne w całym regionie nie tylko ze względu na oryginalny smak, ale też z powodu ich trwałości. Przepis na pierniki mistrza Halamy Hosnowscy przekazują sobie z pokolenia na pokolenie. Z ciasta, które leżakuje przynajmniej dwa miesiące, robią później kostkę piernikową, krajankę i pierniczki, które mieszkańcy Raciborszczyzny kupują przed świętami Bożego Narodzenia.
Cała rodzina tworzy słodki klimat
Pan Franciszek oprowadza nas po zakładzie, gdzie właśnie wypiekane są bułeczki i kruche ciasteczka. Starego, węglowego pieca już nie ma. Zastąpił go gazowo-olejowy. Mistrz pokazuje nam na piecu dokąd sięgała woda podczas powodzi w lipcu 1997 roku – Pierwsza woda przyszła około 17.00. Próbowaliśmy ratować co się dało. Do dziś nie wiem jak to zrobiłem, ale wnosiłem po schodach na piętro 50-kilogramowe worki z mąką. Wszystkich maszyn nie mogliśmy przenieść, ale udało się ocalić górę walcarki. Potem czekała nas wielomiesięczna praca. Zakład ruszył dopiero 13 października – wspomina pan Franciszek. Po gruntownym remoncie w 2005 roku wiele zmieniło się też w firmie dla pracowników, których razem z mistrzem jest siedemnastu. Zaplecze socjalne wyposażono w przestronną kuchnię ze stołami, szatnie damskie i męskie oraz prysznice.
Produkty, które codziennie opuszczają cukiernię Hosnowskich trafiają do Kietrza, Bliszczyc, Branic, Boboluszek, Dzierzkowic i Wiechowic, czyli w rodzinne strony pana Franciszka, o których mistrz nigdy nie zapomina. Pamięta też o lokalnych przedsiębiorcach, z którymi od lat współpracuje. Nabiał do wypieków pochodzi z mleczarni w Bieruniu, jajka są z Głubczyc, Chałupek i Pogrzebienia, a mąka z Kietrza od Katolika. – W latach 90. kupowałem jabłka, które ręcznie obieraliśmy a następnie prażyliśmy w piecu. Teraz gotowe powidła i dżemy zamawiam w hurtowniach, a one dostarczają je bezpośrednio do naszej cukierni – tłumaczy pan Hosnowski. W pomieszczeniu, gdzie przechowywane są produkty sypkie mistrz zdradza nam tajemnicę jak uzyskać pulchne ciasto. – Do tortów najlepsza jest mąka 500, a nie tortowa, ale zawsze warto ją przesiać, bo dzięki temu napowietrzamy ją i biszkopt staje się bardziej puszysty. Tłumaczę to zawsze moim pracownikom – podsumowuje pan Franciszek, który od ponad 50 lat przekazuje swą wiedzę kolejnym uczniom chcącym poznać tajniki cukiernictwa.
Swoim dzieciom pozwolił wybrać własną drogę życiową, ale zawsze miał nadzieję, że kiedyś będzie miał komu swoje doświadczenie przekazać. Najstarsza córka Dorota jest muzykiem. Skończyła studia podyplomowe w Hadze i założyła kwartet, który gra muzykę starodawną. Jej zespół koncertował już w raciborskich i rybnickich kościołach. Syn Marcin skończył klasę informatyczną w szkole sportowej, a najmłodsza Sylwia Ekonomik. Dziś, łącznie z żoną Ireną, która zajmuje się księgowością, wszyscy pracują w rodzinnej firmie. Mimo że pan Franciszek jest już na emeryturze, wciąż szefuje całemu przedsięwzięciu i będzie to pewnie robił póki starczy mu sił. Za największy życiowy sukces uważa jednak rodzinę, bez której cukiernia nie mogłaby istnieć. – Gdyby nie dzieci i wnuki nie wkładałbym w tę pracę tyle serca – podkreśla. Na szczęście rośnie nowe pokolenie Hosnowskich, dzięki którym do kamienicy na Przejazdowej słodkie zapachy będą przyciągały kolejnych raciborzan.
tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Jerzy Oślizły