V Rocznica Katastrofy Smoleńskiej
Moim zdaniem: Marek Rapnicki, radny miejski
– Bez wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej nie będzie suwerennej Polski! – na koniec uroczystości powiedział Jarosław Kaczyński. Myślę, że takie właśnie motto przyświecało kilkudziesięciu tysiącom ludzi, którzy przybyli tak jak co roku 10 kwietnia na Krakowskie Przedmieście w Warszawie.
Jedenaście osób dorosłych z Raciborza i powiatu raciborskiego (nie licząc kilkorga dzieci i młodzieży), reprezentujących niemal wyłącznie Klub Gazety Polskiej w Raciborzu, które podjęły niewątpliwy trud reprezentowania naszego miasta na tej najsmutniejszej z rocznic to dużo czy mało? Pewnie mało, ale z takich grupek w Warszawie powstała jednorodna, niepowstrzymana, skupiona w żałobnej medytacji rzeka ludzka, która wypełniła Trakt królewski, koncentrując się wokół sceny pod Pałacem Prezydenckim, a pod wieczór na Placu Zamkowym i przed katedrą św. Jana.
W gęstniejącym tłumie przesuwał się uroczysty pochód 96 portretów ofiar katastrofy, niesiony jak zawsze przez Solidarnych 2010 i przyznaję, że ten niemy korowód robił większe wrażenie niż wiele przemówień. Jednak i wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem. Mówca kończył słowami o tym, że bez zwycięstwa w obu tegorocznych wyborach dużo trudniej będzie odzyskać dowody zbrodni i dojść pełnej prawdy o jej przyczynach. Nad głowami mieliśmy wielki baner z dwoma wymownymi zdjęciami z lotniska Siewiernyj: jedno pokazywało poranne zgliszcza, a drugie, nocne – słynne „żółwiki” zadowolonych z siebie Tuska i Putina.
O godz. 19.00 żałobnicy szczelnie wypełnili warszawską katedrę, a długa liturgia mszy św. za duszę ofiar katastrofy oraz rodzin poległych pozwalała przyjrzeć się przybyłym, współcierpiącym rodakom. Takie twarze pamiętam sprzed lat, z czasów gehenny ks. Jerzego Popiełuszki. Twarze znękanej, ale wciąż dumnej i wytrwałej polskiej inteligencji. Twarze dzielnej świadomej młodzieży oraz oblicza ludzi ciężkiej pracy. Razem, w nieugiętym sprzeciwie. Niestety, homilia kardynała Nycza rozminęła się zupełnie z duchem i nastrojem modlących się. Usłyszeliśmy, jak mówić, aby nic nie powiedzieć! Nie dotknąć słowem haniebnych losów polskiego „śledztwa”, które z uporem tchórzliwego maniaka obciąża za katastrofę wiotką brzozę i polskich pilotów. Odpowiedzią na słowa hierarchy był nadciągający od strony zamku, głośny, rytmiczny, wypełniający świątynię niczym tsunami krzyk: CHCEMY PRAWDY!!! W tym krzyku był cały nasz ból, niezgoda na kłamstwo, które dzieli Polaków, nasze pragnienie, aby ujawnić wszystkie przyczyny tego, co się stało.
Potem odmawiając różaniec przeszliśmy wszyscy pod Pałac Prezydencki, gdzie głos zabrały wdowy smoleńskie, a Prezes Kaczyński podziękował wszystkim ludziom świeckim i duchownym, których postawie i działaniom zawdzięczamy, że dziś, po pięciu latach, katastrofa smoleńska nie kojarzy się wyłącznie z raportem rosyjskiej gen. Anodiny. Nietrudno zgadnąć, że z największym aplauzem spotkało się wymienienie nazwiska Antoniego Macierewicza, niezłomnego poszukiwacza prawdy, „człowieka od zadań beznadziejnych”, jak się wyraził Jarosław Kaczyński.
Szczególnym powodem do radości było dla mnie spotkanie Przemysława Dakowicza i Wojciecha Wencla, dwóch najwybitniejszych dzisiaj poetów związanych z ruchem odkrywania białych plam w polskiej historii, zresztą autorów raciborskiego „Almanachu Prowincjonalnego”.
Kiedy prowadzący końcowe modły ojciec Tokarczyk powiedział, że tu, w pobliżu Pałacu Prezydenckiego powinien stanąć pomnik smoleński, bo tak chce polski naród, poczuliśmy, że monument ten stanie w tym miejscu, prędzej czy później…
Powiem uczciwie: gdyby nie tragiczny powód spotkania, chciałbym żyć i działać wśród takich ludzi, jakich co roku spotyka się na Krakowskim! Co więcej, każdemu świadomemu i odpowiedzialnemu za Ojczyznę Polakowi życzyłbym choć raz w życiu uczestniczyć w tym niezwykłym święcie, w obrzędzie współczesnych dziadów, czyli wywoływania duchów poległych braci, którzy nie mają nikogo oprócz nas, by się o Nich upomnieć! Choć raz w życiu krzyknąć: TU JEST POLSKA i czuć całym sobą, że to prawda.