Życie księdza. Więcej słońca niż chmur
Wywiad z księdzem prałatem Janem Szywalskim o książce „Zapiski księdza Szywalskiego”, która właśnie się ukazała. Jej promocję zaplanowano na 2 czerwca o godz. 18.00 na Zamku Piastowskim. Z kapłanem rozmawiał Mariusz Weidner.
– Dla kogo ksiądz napisał tę książkę? Kto mógłby po nią sięgnąć?
– Wszyscy, którzy chcieliby przemyśleć swoje życie, podejść do niego od strony filozofii życiowej i poszukać w nim sensu. Starałem się być szczery w moich opowieściach. Pokazałem jedną z dróg życiowych, którą może podążyć człowiek. Może ktoś znajdzie w niej wątek, wskazanie dla własnego życia taki wspólny odcinek drogi życia. Wyciągnie wnioski z moich błędów albo osiągnięć. To by mnie ucieszyło. Skoro nie jestem już na ambonie to korzystam z łam gazety aby podać materiał do przemyśleń.
– Z lektury książki bije optymizmem mimo, że życie księdza nie było usłane tylko różami. Jak udało się wprowadzić ten pozytywny nastrój?
– Z natury jestem optymistą. Skupiam się na historiach zakończonych happy endem, szczęśliwie. Życie Chrześcijanina jest ukierunkowane na takie szczęśliwe zakończenie. Zmartwychwstanie Chrystusa po krwawej męce i tragicznym końcu życia tego dowodzi. Moja filozofia życia jest taka by mniej się spodziewać i być zaskoczonym tym co dobrego przychodzi.
– Nie każdemu przychodzi to z łatwością. Życie przynosi wiele rozczarowań. Jak radzić sobie w trudnych sytuacjach?
– Warto szukać dobrych stron życia i wyciągnąć zeń radość. Traktować te małe szczęścia jako dar, słoneczny dzień w szarej rzeczywistości. Chrystus nie obiecał wiernym bogactw. Powiedział by ten kto chce iść za nim zabrał swój krzyż. Trzeba dostrzec tę połowę, która została w butelce niż narzekać, że jej połowa jest pusta.
– Książkę wypełnia wiele wspomnień osobistych. Jak się księdzu powracało do przeszłości?
– Historię mojego życia spisałem w okresie gdy przygotowywałem się do odejścia z proboszczowania w Studziennej, na emeryturę. Spisywałem to z wielką satysfakcją. To pewien rodzaj rachunku sumienia. Kłaniam się tą drogą mojej siostrze, bratu i rodzicom, a także wychowawcom i ludziom, których spotkałem. Parafianie, którymi opiekowałem się w Rogowie Opolskim, Zabrzu i Raciborzu, zwłaszcza ci ze Studziennej, z którymi spędziłem ponad 40 lat mam wrażenie, że mnie polubili. A przecież nie jestem bez wad.
– Jaką wadę ksiądz dostrzega u siebie?
– Jestem zbyt wyrozumiały. Duszpasterz musi być czasem stanowczy, zwłaszcza w sprawach dotyczących moralności. Tu bywałem pobłażliwy, a to jest błąd. Chociaż zdarzało mi się bronić twardo mojego zdania, co częściowo mnie usprawiedliwia. Zwykle jednak dostrzegałem w ludziach oraz ich uczynkach więcej tego dobrego niż złego.
– Czy jest w życiu księdza jakiś moment, okres do którego chętniej wraca wspomnieniami?
– W moim życiu było więcej słońca niż chmur. Dzieciństwo i młodość pamiętam jako czas biedy, ale ludzie sobie pomagali. Zwykle trudne bywały tylko początki czy to w seminarium czy w kapłaństwie. Najpiękniejsze momenty w życiu to te gdy już wiadomo, że zjemy jabłko ale dopiero wyciągamy rękę po owoc.
– To który moment życia księdza pasowałby do tego stanu?
– Pamiętam rekolekcje przed święceniami. Ja, cichy chłopiec ze skromnej rodziny, zostanę kapłanem.Wątpliwości nie brakowało, ale byłem pewien decyzji. Nagle na mojej twarzy pojawiła się straszna egzema. Szczęśliwie tuż przed samymi święceniami ten brzydki wrzód odpadł i wyzdrowiałem. Zostałem ceremoniarzem, to ważna rola. Prymicje były radością całej parafii, było nas wtedy dwóch. Były nadzieje i obawy ale wierzyliśmy, że Bóg dopomoże. Zaufaliśmy Panu i nie zawiedliśmy się.
– Emerytura księdza to aktywność dziennikarska. Przyjął ksiądz propozycję naszego tygodnika by prowadzić „Wiarę” w Nowinach Raciborskich. Jak ksiądz się odnajduje w tej roli?
– Na początku bałem się, że nie będę miał o czym pisać. Przygotowałem sobie cztery artykuły ale co dalej? Tymczasem piszę już 2,5 roku i mam ponad 100 tekstów. Tematy faktycznie leżą na ulicy. A to jakaś rocznica, a to okoliczność kościelna, a to wspomnienie o tych, których inni już nie pamiętają. Chętnie przedstawiam sylwetki księży, którzy byli moimi mistrzami. Szczerze ich podziwiałem.
– Mimo tej emerytury to wygląda ksiądz na osobę zajętą. Chyba nie musi ksiądz narzekać na nudę?
– Z początku, gdy przestałem być proboszczem, poczułem ulgę. Znalazłem mieszkanie w Studziennej. Urządziłem się, to zajęło trochę czasu. Przyszedł czas by zająć się tym co chcę, niekoniecznie muszę. Przyszedł jednak moment w którym zapadłem w bezsens. Pomyślałem sobie, że nikt mnie nie potrzebuje. Ale nadal jestem duszpasterzem diecezjalnym głuchych. Znalazłem wspólny język z nowym proboszczem parafii. Jestem codziennie w kościele. Pomagam w Zawadzie Książęcej przy mszy w języku niemieckim. Przyszła też propozycja z gazety. Pisanie zajmuje czas, ale dzięki niemu można powiedzieć, że żyję. Cieszę się, że zdrowie dopisuje. Wciąż jeżdżę na rowerze. Te kilka kilometrów dziennie by się przewietrzyć. To moja przyjemność. Unikam bierności, nie chcę przed telewizorem śledzić losów innych, bo skupiam się na swoim.
– Dziękuję za rozmowę