Drengowie. Nasz festiwal ma renomę w Polsce
Rozmawiamy z Martą Buczkowską, wiceprezesem stowarzyszenia Drengowie znad Górnej Odry.
– Miniony weekend upłynął w Raciborzu w średniowiecznych klimatach. Noc Kupały odbyła się w Oborze. Był to najdroższy taki festiwal w dziejach miasta. Jego budżet był skrojony na miarę potrzeb?
– Potrzeby muszą być dostosowywane do posiadanego budżetu. Jest on w porównaniu do lat ubiegłych faktycznie znacząco większy. Zaczynaliśmy od skromnych kwot. Wkładamy w to przedsięwzięcie bardzo dużo energii i swojej pracy. Tych kosztów nie da się „wrzucić” w rozliczenie. Są nimi te wyjeżdżone godziny i przedzwonione telefony. Rekonstrukcja to dzisiaj biznes ale i sztuka, trzeba tych ludzi docenić. Dziękuję już nie wystarczy. Poza tym wyskakuje wiele rzeczy w trakcie, których nie ujęto wcześniej w projekcie. Impreza jest w plenerze, uzależniona od pogody. Niepogoda generuje dodatkowe koszty.
– Czyli budżet choć najwyższy od lat, to optymalny nie był. Ile trzeba byłoby zgromadzić pieniędzy by zrobić imprezę marzeń?
– Trudne pytanie. Mieliśmy teraz 30 tys. zł. Przeliczmy tę kwotę na 450 odtwórców, którzy przyjeżdżają na festiwal. Wygląda to inaczej, prawda? Żywimy ich i gościmy, zapewniamy częściowy zwrot kosztów podróży. Nie każdy z występujących może nocować pod namiotem, niektórych trzeba zakwaterować pod dachem. Dochodzą: transport, materiały i reklama. Tej ostatniej wciąż nam brakuje. Są sponsorzy, ale wspierają nas rzeczowo, np. jeśli chodzi o jedzenie czy napoje to mamy rabaty. Stowarzyszenie utrzymuje się ze składek członkowskich i z pokazów. Pieniądze wypracowane przez cały rok dokładamy do naszej najważniejszej w roku imprezy. Od stycznia zajmuje się festiwalem 20 osób. Poświęcamy na zawołanie wszystko inne.
– To już kolejny festiwal w Oborze. Miejsce sprawdza się bardziej niż poprzednia lokalizacja – na Ostrogu, nad Odrą?
– Z naszego punktu widzenia obecna lokalizacja jest najlepsza w mieście. Przyjezdni odtwórcy są zafascynowani naszym Arboretum. Otoczenie przyrody jest na duży plus. Wykorzystujemy tę wspaniałą przestrzeń. Ale teren nam się kurczy w oczach bo przybywa chętnych. Dla odwiedzających to także dodatkowa atrakcja. Przyzwyczajają się do nowego miejsca. Ale przydałyby się jakieś dodatkowe, bezpłatne kursy autobusów z centum. Nas na to już nie stać, potrzeba kolejnego sponsora. To są właśnie bolączki organizatorskie.
– Ktoś złośliwie spytał mnie czy podoba mi się wasz gród. Bo niewiele jeszcze w nim elementów. A Drengowie co o tym myślą?
– Pomysły są, ale to pytanie o dalsze inwestycje i głównie do samorządu. Nie ma jeszcze grodu, a to jest dopiero miejsce, w którym on powstanie. Wracamy do tematu pieniędzy. Dobrze byłoby aby samorządy – miejski i powiatowy podtrzymały chęć rozwoju tego obiektu. Można zorganizować festiwal, ale czy coś więcej? W planach jest jeszcze palisada dookoła, za nią domki, miejsce kultu i dwie chaty słowiańskie. Prawie 10 lat staramy się o budowę osady w mieście. Wciąż pozostajemy w nadziei, że powstanie.
– Dla Raciborza istniejecie głównie przy okazji festiwalu. Co robicie poza sezonem?
– Kojarzymy się tylko z festiwalem? To chyba nie tak. Warto podkreślić, że nasz festiwal jako wczesnośredniowieczny jest już jednym z bardziej rozpoznawalnych i dobrze odbieranych w Polsce. Ale dla nas nie ma takiego terminu jak tylko ta impreza czy sezon. Jako drużyna zajmująca się rekonstrukcją działamy przez cały rok. Zimą odbywają się bardziej kameralne wyprawy. Jeździmy na takie mniej lub bardziej komercyjne. Niektóre są zamknięte. Wtedy nie musimy się martwić zasadmi organizacji imprezy otwartej bo to nasz zlot, według naszych zasad.
– Jak wygląda środowisko raciborskich Drengów po dobrych kilku latach działalności? Nastąpiła jakaś znacząca rotacja?
– Trzymamy się dzielnie. Jeżeli jest jakaś wymiana to z reguły jeden do jednego. Ktoś odchodzi, ktoś do nas dołącza. Jesteśmy już w wieku około trzydziestki, a zaczęliśmy się tym interesować 15 lat temu. Relacje przyjacielskie zmieniają się w miłości, mamy parę małżeństw, bo pary wciągają się nawzajem. Ale zdarza się, że ktoś odkrywa, że rekonstrukcja to nie to.
Wywiad przeprowadzili
Paweł Okulowski i Mariusz Weidner