Z receptą zawsze do pani Wąsikowej
Stare fotografie, a na nich wspomnienia związane z życiem mgr farmacji Anny Wąsik, o której opowiada córka lek. weterynarii Małgorzata Homola. – Mama z rodzicami w Truskawcu na wczasach, rodzice mamy – Kazimiera i Henryk, zdjęcie przed przeprowadzką do Krosna i jeszcze z wyjazdów do Zakopanego i Szczawna Zdroju – to zaledwie kilka ujęć z rodzinnej historii, które pomogły pani Małgorzacie zilustrować opowieść o mamie.
– Takich spotkań wspomnieniowych jest bardzo mało, albo w ogóle nikt ich nie organizuje, a szkoda, bo w różnych gremiach powinno się wspominać osoby, które odeszły i wracać pamięcią do nich co jakiś czas – ubolewa raciborski farmaceuta, radny miejski Piotr Klima. Z jego inicjatywy sobotni wieczór w TMZR poświęcony został farmaceutce, kierowniczce i właścicielce apteki w Krzanowicach. – To sposobność, aby podzielić się własnymi wspomnieniami o człowieku zacnym, oddanym zawodowi i ludziom, ale też aby osoby, które nie miały okazji jej poznać, mogły się o niej czegoś więcej dowiedzieć – tłumaczy ideę spotkania Piotr Klima.
– Mama widząc najbliższych, przyjaciół i znajomych byłaby bardzo radosna ponieważ należała do osób towarzyskich, wesołych i imprezowych – opowiada córka o zmarłej w styczniu Annie Wąsik, a właściwie Wandzie, gdyż tak nazywana była wśród bliskich. Pochodziła z Kresów, urodziła się w grudniu 1932 r. w Chodorowie, a mając pięć lat wyemigrowała wraz z rodzicami i siostrą do Krosna nad Wisłoką. Jej mama – nauczycielka a ojciec – zawiadowca stacji kolejowej, zostawiając ładne mieszkanie i prawie cały dobytek przenieśli się do rodzinnego domu babci pani Anny.
W Krośnie chodziła do szkoły powszechnej, gimnazjum i liceum. Maturę zdała w 1951 r. – Porządkując znaleźliśmy świadectwo, na którym była jedna ocena dostateczna. Gdybym je miał wtedy, kiedy babcia goniła mnie do nauki, miałbym się czym bronić – żartuje wnuk, wrocławski lekarz ginekolog Wojciech Homola.
Na kolejnym ze zdjęć pani Anna z przyjaciółką Teresą. Mieszkały przez całe studia razem w zrujnowanym domu na Krzykach. Wokół budynku rosły irysy. – Ponieważ uczyły się bardzo dobrze, dużo i pilnie, okna i drzwi zasłaniały kocami przed słońcem. Gospodyni zawsze wtedy wołała, że irysy kwitną, a one siedzą w ciemnicy – wspomina pani Małgorzata.
Po ukończeniu farmacji na Akademii Medycznej we Wrocławiu, pani Anna z nakazu rozpoczęła pracę w Aptece pod Łabędziem przy pl. Wolności. – Rodzice pobrali się w 1955 r. w Krośnie u Franciszkanów. Tato otrzymał pracę w Pietrowicach Wielkich, a mama trafiła tam za nim z Raciborza – opowiada o losach swych rodziców. W 1962 r. państwo Wąsikowie zadomowili się na stałe w Krzanowicach, gdzie pani Anna objęła funkcję kierownika apteki należącej do opolskiego Cefarmu, a pan Stanisław pracował jako lekarz weterynarii. Po reorganizacji województw apteka przeszłai pod Cefarm w Bytomiu. Pani Małgorzata pamięta, jak zamieszkali w jednym z dwóch mieszkań nowo wybudowanego budynku. Drugie mieszkanie zajmowali farmaceuci pracujący w raciborskich aptekach. Szczególnie ci samotni traktowani byli przez panią Annę, jak członkowie rodziny. Jeden z lokatorów nie kupił nawet telewizora ponieważ bał się, że nie będzie miał pretekstu, żeby chodzić do Wąsikowej.
Duża wiedza i ogromne doświadczenie zawodowe były wysoko oceniane przez lekarzy i pacjentów, którzy wiedzieli, że Wąsikowa zawsze dobrze doradzi. Po szkole do babci przychodził, a właściwie przechodził przez płot, po jabłonce, wnuk Wojtek. Siadywał potem w aptecznej kuchni i nieraz odrabiał tam lekcje. – Apteka miała przepastne piwnice, gdzie można było doskonale bawić się w chowanego – wspomina. W 1991 r. pani Anna wraz z córką sprywatyzowały aptekę, a następnie przeniosły ją z ul. Kolejowej na Rynek, gdyż budynek cefarmowski był dla nich za duży. Apteka św. Wacława (nazwa od miejscowej parafii) stanowiła całe życie pani Anny. Niezwykle konkretna, dokładna, stwarzała wrażenie surowej i powściągliwej farmaceutki za apteczną ladą. W rzeczywistości była życzliwą i uczynną kobietą. Nie potrafiła zrozumieć nowych czasów. Nie mogła pogodzić się z komercjalizacją w branży farmaceutycznej. Dla niej najważniejszy był człowiek, szczególnie ten wymagający pomocy i opieki.
W wolnych chwilach angażowała się w życie emerytek. Spotykała się z koleżankami w „Oma Klubie” działającym przy parafii św. Wacława w Krzanowicach. – Lubiła śpiewać, tańczyć i bawić się. Bywała, ale i sama organizowała przyjęcia. Bardzo tęsknię za nią – mówi przyjaciółka Basia, z którą znały się od 1962 r.
– W ostatnich latach życia mama chorowała. Do końca zachowywała pogodę ducha i trzeźwość umysłu. Nie lubiła zostawać sama. Gdy wychodziłam do pracy, trzeba było zatrudniać opiekunki, które nie raz siedziały ze słuchawkami w uszach. Pytałam mamę, na co jej taka osoba, która słucha muzyki, a nie jej. Odpowiadała mi: Ale jest!
Od początku swej pracy, do apteki pani Wąsikowej przychodziła lekarz pediatra Ewa Jaworowska. – Właścicielka ujęła mnie swą elegancją, dystynkcją i inteligencją, a w szczególności tym, że zapraszała mnie na zaplecze apteki, pozwalała oglądać leki, szperać w aptecznych szufladach. Traktowałam „moją” Wąsikową jak przyjaciółkę, zwierzałam się, a ona umiała słuchać, zagrzewając do rozmów: „No coś takiego! Co Pani powie!” – wspomina krzanowicka pediatra.
Zawsze też mogła liczyć na pomoc pani Wasikowej, która – jeśli było to konieczne – otwierała aptekę dla pani doktor o każdej porze dnia i nocy. Kiedy lekarka wyjeżdżała z dziećmi na „zieloną szkołę” zawsze wspólnie zapełniały torbę lekarstwami. – Gdy mąż zobaczył co dźwigałam, poradził żeby zamiast torby, zabrać aptekę razem z panią Wąsikową – śmieje się doktor Ewa.
Kiedyś podczas wizyty domowej u pani Anny rzucił się jej w oczy zeszyt z rozpisanym jadłospisem dla przygotowującej posiłki opiekunki. Pod jednym z dni tygodnia widniał zapis „danie królewskie”. Zaciekawiona zapytała o potrawę: Ziemniaki z kwaśnym mlekiem – usłyszała od pani Wąsikowej, która uwielbiała to danie.
Anna Wąsik reprezentowała starą dobrą szkołę aptekarską, była przywiązana do tradycji swego zawodu. Czy gdyby nie wojenne losy, które przywiodły ją z Kresów do Polski pozostałaby wierna swej profesji? Może ukończyłaby farmację na Uniwersytecie Jana Kazimierza i pracowałaby w jednej z lwowskich aptek? Przekonana jest o tym jej siostra Krystyna, która pomagała jej tworzyć, na długo przed wyborem zawodu, ulubione zielniki.
Za wspomnienia o krzanowickiej farmaceutce, Małgorzacie Homoli podziękował kwiatami Piotr Klima, a mgr farmacji Justyna Kiedrowska wręczyła książką „Kresowa Atlantyda” Stanisława Niciei, w której pan profesor opisał m.in. rodzinny Chodorów magister Wąsikowej.
(ewa)