Nowa miotła, stara kadra
Z Ewą Lewandowską, nową dyrektor ZSOMS w Raciborzu rozmawiamy o jej pierwszych decyzjach, nowych zastępcach i planach rozwojowych placówki.
– Powiedziała pani kiedyś, że jeśli zostanie dyrektorem, nie będzie niczego ukrywać.
– Bo tak będzie. Podobne słowa umieściłam na końcu swojej prezentacji, którą wygłosiłam przed komisją konkursową. Napisałam: Zamierzam jawnie, otwarcie i przejrzyście kierować szkołą.
– Co pani przez to rozumie?
– Przede wszystkim łatwy dostęp do informacji publicznej. W Sejmiku nauczyłam się, że w przypadku zarządzania publiczną instytucją nie ma tematów tabu. Wszystko co będzie mieć miejsce w naszej placówce – począwszy od zatrudniania pracowników, ich szkolenia, wypełnianie obowiązków, po sprawy związane z finansami – musi być jawne i przejrzyste. Taka polityka neutralizuje różnego rodzaju niedomówienia, plotki czy wątpliwości, a to z kolei pozwala nam na jakościowo lepsze kierowanie placówką.
– Otwartość, jawność, brak niedomówień. Dotychczas szkoła tak funkcjonowała?
– Mam wrażenie, że nie do końca. Być może właśnie z tego powodu nastroje wśród grona pedagogicznego bywały kiepskie. Niedoinformowanie – celowe czy nie, powodowało, że pracownicy, media, osoby przyglądające się pracy szkoły – wszyscy tworzyli własną interpretację, a do każdego działania powstawała pewna nadbudowa. Za swoje kadencji zrobię wszystko by nie dopuszczać do takich sytuacji.
– Ludmiła Nowacka była wiceprezydent Raciborza stwierdziła po rezygnacji z udziału w konkursie, że szkołą jednak powinni zarządzać sportowcy. Jaka jest pani opinia? Sportowiec zrozumie problemy i potrzeby tej placówki lepiej niż nawet najwykwintniejszy menadżera?
– Sądzę, że to zbyt duże uproszczenie. ZSOMS jest bardzo specyficzną szkołą, którą powinna kierować osoba nie tylko dobrze czująca się w tematyce sportowej, ale także posiadająca szerokie umiejętności w zarządzaniu. Ja nauczyłam się tego w ciągu czterech lat przewodniczenia Komisji Sportu, Turystyki i Rekreacji w Sejmiku Wojewódzkim. Ukończyłam też studia podyplomowe w zakresie administracji i zarządzania na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego. Wcześniej pełniłam również funkcje kierownicze – w Ośrodku Rehabilitacji oraz w szkole.
– Dlaczego poprzedni wicedyrektorzy ZSOMS nie zachowali swoich stanowisk?
– Ponieważ sami złożyli rezygnacje, deklarując jednocześnie pełną współpracę. Myślę, że byli po prostu zmęczeni. Dla przykładu panie Grażyna Lewicka, czy Ewa Wnukowska pełniły funkcję wicedyrektorek aż 14 lat.
– Jak wyglądała pani współpraca z byłymi już wicedyrektorami od momentu, gdy powierzono pani funkcję osoby pełniącej obowiązki dyrektora ZSOMS Racibórz?
– Szczerze mówiąc, współpraca na początku była znikoma. Specyficzny był jednak sam okres, w którym to wszystko się wydarzyło. Po zakończeniu roku szkolnego przyszedł czas wakacji, czyli naturalnego urlopu trenerów i nauczycieli, w tym osób zarządzających placówką. Sytuację kadrową pogorszyły także zdarzenia losowe, skutkujące koniecznością przejścia na chorobowe kilku moich współpracowników. Ciężar odpowiedzialności za losy szkoły musiałam więc w dużej mierze wziąć na siebie.
– Kogo wybrała Pani na swoich zastępców i jakimi kryteriami się pani kierowała?
– Wicedyrektorem ds sportu jest pan Kazimierz Stępień – były dyrektor, zasłużony trener lekkiej atletyki , za dydaktykę i sprawy wychowawcze odpowiadają wicedyrektorki – w liceum pani Katarzyna Burszyk – germanistka, w szkole podstawowej i gimnazjum – pani Joanna Kempanowska – nauczycielka historii. Funkcję kierownika organizacji szkolenia sportowego powierzyłam pani Katarzynie Marców (dawniej Cieślicka ), a kierownika internatu pani Annie Kornel. Są to osoby z długim stażem pracy w szkole, a co najważniejsze, z tzw. pierwszego wyboru, ponieważ nikomu wcześniej nie proponowałam tych funkcji, a co za ty idzie nikt mi nie odmówił. Kryteria? To miały być osoby, które zdobędą akceptację grona pedagogicznego i organu prowadzącego. Doświadczone, pełne energii oraz odważne, bo i zadania przed nami są poważne. Rada Pedagogiczna każdą z tych osób zaopiniowała, zdecydowaną większością głosów, pozytywnie.
– Dlaczego wicedyrektorem nie został prezes „Victorii” Racibórz, pan Sławomir Szwed? Ma doświadczenie w zarządzaniu klubem, zna szkołę, pewnie by sobie poradził.
– Dlatego, że został człowiek z jeszcze większym doświadczeniem, który z pewnością sobie poradzi. Pan Sławomir wraca do szkolenia pływaków i liczę na dobrą współpracę zarówno ze mną, jak i trenerem koordynatorem, panem Piotrem Generalczykiem.
– Planuje pani jakieś inne zmiany kadrowe w strukturze szkoły?
– Tak. Do prowadzenia grupy lekkoatletów zatrudniłam młodą trenerkę, naszą byłą naszą uczennicę. Ponadto kadrę poszerzył trener zapaśników. Zweryfikowałam też kadrę wychowawców w internacie. Nikogo nie zwolniłam. Nie było, takiej potrzeby. Wygasły jedynie niektóre umowy, zawarte przez mojego poprzednika, na czas określony.
Wszyscy nauczyciele, nawet Ci, którzy przed zakończeniem roku szkolnego, a więc podczas kadencji poprzedniego dyrektora podpisali zgody na ewentualne zmniejszenie etatu (było ich aż 35) pracują na pełnym etacie, a większość nauczycieli ma nadgodziny.
– Będzie pani nadal zatrudniać jako nauczyciela, odwołanego dyrektora? Czy nie istnieje obawa, że relacje między byłym dyrektorem a panią negatywnie wpłyną na funkcjonowanie w szkole kadry pedagogicznej? Ustępujący szef może mieć często inne zdanie od nowego i „podburzać” kolegów przeciw pani.
– Pan Arkadiusz Tylka został odwołany z funkcji dyrektora, nadal jednak jest nauczycielem w szkole – ma zapewniony pełny etat jako nauczyciel informatyki. Zapewniony, ponieważ aktualnie przebywa na zwolnieniu lekarskim.
Na pytanie , czy mam obawy, że będzie kogoś podburzać przeciwko mnie, odpowiem, że ufam, że tak nie będzie. Nie liczę na współpracę, bo takiej od dnia odwołania nie było, ale liczę na klasę byłego dyrektora.
– Obejmując stanowisko osoby pełniącej obowiązki dyrektora otrzymała pani możliwość wglądu do wielu dokumentów. Odkryła pani jakieś nieprawidłowości w zarządzaniu szkołą w czasie kadencji poprzedniego dyrektora?
– Nie przeglądałam dokumentacji pod tym kątem. Mimo to kilka rzeczy mnie zastanowiło. Na przykład od razu zwróciłam uwagę na to, że majątek czy mienie szkoły, w mojej ocenie, nie były dostatecznie zabezpieczone. Przykładem niech będzie to, że pracownicy mogli dostać się do budynków i pomieszczeń szkolnych praktycznie o każdej porze, za pomocą własnych kluczy. Dlatego jedną z moich pierwszych decyzji było zabezpieczenie szkoły i ustalenie, kto może posiadać i dysponować kluczami. Ponadto moje wątpliwości wzbudziła treść protokołu zdawczo-odbiorczego. Nie podpisałam go w całości, jedynie w zakresie stanu kont. Moim obowiązkiem jest upewnienie się, czy informacje w nim zawarte są zgodne ze stanem faktycznym. Aby to sprawdzić zarządziłam inwentaryzację w postaci spisu z natury. Zresztą to obowiązkowa procedura przy zmianie na stanowisku dyrektora, zawarta w naszej instrukcji inwentaryzacyjnej. W tej chwili jesteśmy w trakcie ustalania rzeczywistego stanu mienia placówki. W czasie pierwszej Rady Pedagogicznej zarządziłam, że każdy sprzęt w postaci mienia ruchomego szkoły ma być zdany w miejscu, z którego został pobrany. Miałam na myśli urządzenia przenośne o dużej wartości jak komputery, laptopy, aparaty fotograficzne, sprzęt grający, itp. Wiem, że wiele osób takie mienie złożyło, niektórzy jedynie zgłosili, że posiadają dany sprzęt, pozostali mieli go dostarczyć niezwłocznie.
– Wspomina pani o sprzęcie szkolnym. Placówka została wyposażono w kosztowne urządzenia audio-video i miała użyczać je osobom z zewnątrz. Słyszała pani o takich praktykach? Co pani o nich sądzi? Po co szkole sportowej takie wyposażenie?
– Szkoła rzeczywiście jest wyposażona w bardzo drogi i wartościowy sprzęt – trwa ustalanie, kto tym sprzętem zarządzał i posiadał go na swoim koncie oraz jaki jest jego stan faktyczny.
Nie dotarłam do dokumentów potwierdzających, że sprzęt był wypożyczany. Jeżeli tak było, to było to niezgodne z zasadami. Po co szkole takie wyposażenie ? Nie odpowiem na to pytanie, być może było jakieś uzasadnienie. Ale skoro sprzęt już jest, to zamierzam go racjonalnie wykorzystać. W moim odczuciu jednak było wiele ważniejszych potrzeb, szczególnie tych, które miałyby wpływ na proces szkolenia sportowego, w zakresie urządzeń sportowych, sportowego sprzętu osobistego czy organizacji wyjazdów na zawody lub zgrupowania.
– Wiele osób uważa, że miała pani już wystarczająco dużo czasu, aby przyczynić się do rozwoju szkoły, a jednak pani praca nie przyniosła spodziewanych efektów.
– To zależy co pan redaktor ma na myśli. Jeśli budowę hali albo politykę kadrową, to nie miałam na to wpływu. To były tylko i wyłącznie kompetencje byłego dyrektora. Dochodziły do mnie takie opinie, szczególnie w ciągu ostatniego, bardzo trudnego dla nas wszystkich roku. Przypomnę jednak, że byłam inicjatorką przekazania szkoły w struktury województwa. Zabiegałam też o wprowadzenie projektu dotyczącego budowy hali, z listy rezerwowej, na której pierwotnie znalazł się projekt, na listę do realizacji, co się udało. Podejmowałam wiele działań korzystnych dla rozwoju szkoły i sportowców. Usprawniłam działania w zakresie szkolenia pływaków i triathlonistów – bo za to odpowiadałam. Organizowałam wiele imprez np. Mistrzostwa Polski Szkół w Pływaniu, Puchar Sprintu, Międzynarodowe Zawody Mikołajkowe, czy te z okazji Dnia Dziecka. Organizowałam wyjazdy na zawody np. na Litwę, do Czech czy do Izraela. Dbałam o dobry nabór do pierwszych klas pływackich gimnazjum i liceum, a także o dobrą współpracę z Polskimi Związkami – Pływackim i Triathlonu. Podejmowałam bardzo wiele różnych działań... Moje zadania były zbieżne z obowiązkami wicedyrektorów. Jako kierownik zajmowałam się jednak wybraną dziedziną sportu, w moim przypadku była to organizacja szkolenia w pływaniu i triathlonie. Chciałabym natomiast podkreślić, że nie byłam w gronie ścisłej kadry zarządzającej szkołą. Działałam więc na tyle, na ile życzył sobie tego dyrektor.
– Jak wyglądały wasze relacje? Przypominam, że w wypowiedziach, także dla prasy, mocno wspierała pani byłego dyrektora.
– Łączyły nas dobre stosunki. Zawsze byłam wobec niego lojalna, informowałam go o wszelkich problemach. Co prawda w ostatnim okresie czułam, że nasze relacje nabrały większego dystansu, domyślałam się jednak, że może to być ściśle związane z tym, że na głowę dyrektora Tylki spadło wiele bieżących wydarzeń, w tym częste kontrole przeprowadzane w ostatnim czasie w szkole. Osobną kwestią jest to, że nie we wszystkich sprawach mówiliśmy jednym głosem. Należy jednak pamiętać, że byłam pracownikiem podległym dyrektorowi, więc jedyne co mogłam zrobić, to wyrazić swoje odmienne zdanie.
– Z czym konkretnie się pani nie zgadzała?
– To jest bardzo trudne pytanie. Tematów, w których nie do końca się rozumieliśmy było kilka, głównie chodziło o odmienne wizje w zakresie funkcjonowania placówki. Nigdy jednak nie chciałam wkraczać w zakres kompetencji dyrektora Tylki. Nie wyobrażałam sobie współpracy na zasadzie, że mogłabym podważać jego decyzje. Inna sprawa, że na wiele ruchów dyrekcji po prostu nie miałam wpływu. Mam na myśli między innymi politykę zatrudnienia, która leżała jedynie w gestii Arkadiusza Tylki, a miała ogromny wpływ na funkcjonowanie placówki.
– Czy to oznacza, że jego polityka kadrowa wzbudzała pani wątpliwości? Dlaczego?
– Były dyrektor zatrudniał wiele osób, ale nie konsultował tego – miał takie prawo. Powodował to jednak sytuację, że nie znaliśmy grona, z którym na co dzień współpracowaliśmy. Dotyczyło to np. wychowawców w internacie, ale nie tylko tam.
– Podkreślała pani przed wyborami, że znacząco przyczyniła się do wybudowania hali lekkoatletycznej. Wiedziała pani o znikomej funkcjonalności obiektu i błędach budowlanych, które sprawiają, że halę można oceniać jedynie w kategoriach bubla?
– Nie da się ukryć, że wpływ w zakresie budowy hali miałam na etapie przejmowania szkoły przez województwo, a co za tym idzie zasadności wpisania projektu do realizacji. Na żadnym etapie jej powstania nie zapoznano mnie w sposób szczegółowy z jej projektem. Docierały do mnie co prawda głosy niezadowolenia, głównie z obozu lekkoatletów, dotyczące tego, że obiekt – ich zdaniem – jest niedostosowany do wymogów określonych między innymi przez Polski Związek Lekkiej Atletyki. Będąc radną podejmowałam wiele rozmów tym temacie w Urzędzie Marszałkowskim, sygnalizowałam problem. Ponieważ jednak projekt hali został wcześniej poddany opinii ekspertów, każda próba dokonania istotnych zmian na etapie przed zrealizowaniem projektu mogłaby sprawić, że kolejny, ewentualny wniosek zawierający zmiany, musiałby być ponownie oceniany – realizacja projektu mogła więc być zagrożona. Najważniejsze było, aby wybudować halę o czasie i w pełni wykorzystać środki unijne oraz wsparcie np. z Urzędu Marszałkowskiego.
– Rozumiem, że baliście się że hala nie zostanie wybudowana?
– Dokładnie. Z rozmów które odbywałam z osobami odpowiedzialnymi za jej budowę wynikało, że dokonanie drastycznych zmian w projekcie może spowodować, że obiekt nie powstanie. Byłoby szkoda.
– Ma pani pomysł, jak doprowadzić ją do pełnej funkcjonalności?
– Rozmawiałam już o tym z panią marszałek. Temat jest jak najbardziej otwarty. Według mnie w pierwszej kolejności powinno się zadbać o docieplenie obiektu, w przyszłości pomyśleć o profilowanych wirażach. Musimy jednak pamiętam, że to projekt finansowany ze środków unijnych, z czym wiąże się zagwarantowanie jego trwałości przez najbliższe pięć lat. To oznacza, że nie można dokonywać żadnych modyfikacji bez uprzedniego uzgodnienia. Pojawia się więc pytanie, co możemy poprawić, a na które zmiany będziemy musieli poczekać.
– Spotkaliśmy się z opiniami, że dyrektor Tylka w ostatnich latach więcej uwagi zwracał na komfort uczniów klas informatycznych czy mundurowych niż sportowców. Czy to korzystne dla placówki, która słynie ze swojego sportowego charakteru?
– Zgodzę się z tym, że raciborska SMS straciła nieco na swojej elitarności. Dawniej była jedną z nielicznych tego typu placówek w Polsce, prawdziwą szkołą mistrzostwa sportowego. Obecnie z całą pewnością można nazwać ją szkołą sportową, ale nie reprezentuje już tego mistrzowskiego poziomu, który kiedyś był jej wizytówką. Mam zamiar to zmienić.
– Jaka jest recepta, aby to naprawić?
– ZSOMS jest powołana, aby zabezpieczyć młodym osobom obowiązek edukacji, z możliwością uzyskania mistrzostwa sportowego w jednej z wybranych dyscyplin sportu, w naszym przypadku pływaniu, lekkiej atletyki i triathlonu. Pozostałe dyscypliny mogą aktualnie funkcjonować na poziomie klas sportowych, w przyszłości po uzgodnieniu z organem prowadzącym czyli Urzędem Marszałkowskim oraz spełnieniem określonych wymogów, być może na poziomie mistrzostwa sportowego. Oczywiście w tej chwili niczego nie likwidujemy, ale założenia szkoleniowe trzeba zracjonalizować. Musimy też ocieplić wizerunek szkoły, niestety nadszarpnięty w ostatnich latach. Tylko wtedy możemy liczyć na jeszcze lepszy nabór, choć tegoroczny – szczególnie w klasach pływackich – był bardzo dobry. Marzę o tym, aby w najbliższych latach był zadowalający nie tylko z powodów ilościowych, ale przede wszystkim z jakościowych. Bo, aby wychować jednego mistrza, musi istnieć solidne zaplecze. Bardzo ważne dla nas są też kontakty ze związkami sportowymi – zarówno polskimi, jak i okręgowymi. Kluczowe jest racjonalne określenie zakresu szkolenia i konsultowanie ze sztabem trenerskim różnych, w tym innowacyjnych rozwiązań.
– Planujecie rozszerzyć swoją ofertę o kolejne dyscypliny sportu?
– Na razie nie, chociaż już dziś gro naszych uczniów – sportowców, stanowią utytułowani zapaśnicy. Wiem, że jest duże zainteresowanie w tym temacie, ale to kwestia przyszłości.
– Jednym z bardziej drażliwych tematów dla poprzedniej dyrekcji była słaba zdawalność matur. Według pani, można ją w jakiś sposób poprawić? Z czego ona głównie wynika: z lenistwa uczniów czy nauczycieli? Nie dajmy sobie wmówić, że matura sportowcom nie jest potrzebna. Tylko garstka z nich będzie mistrzami, reszta musi sobie jakoś poradzić w dorosłym życiu.
– Dydaktyka, to kolejny temat, którym już się zajęłam. Rodzicom sportowców, a często i samym sportowcom w dzisiejszych czasach bardzo zależy na wysokim poziomie nauczania. Słaba zdawalność matur, to poważny temat oraz wyzwanie dla nas. Nie będziemy robić ze sportowców – naukowców, ale musimy ich przygotować do życia po zakończeniu kariery sportowej. Mamy bardzo dobry zespół nauczycieli i to zamierzam wykorzystać. Powołałam zespół naprawczy do spraw matematyki pod przewodnictwem pana Tomasza Szweda, który będzie na bieżąco sprawdzał zarówno postępy jak i problemy w nauce i adekwatnie reagował. Nie będziemy też na siłę nikogo promować, jeżeli nie opanuje materiału w minimalnie wymaganym stopniu, nie będzie mógł przystąpić do egzaminu maturalnego. Ważne jest również uszczelnienie wewnętrznego systemu edukacji, czyli zwiększenie frekwencji na lekcjach. Poza tym douczanie oraz egzekwowanie nauki w internacie. W tym temacie bardzo liczę na nową panią kierownik.
– Jaką ma pani wizję odnośnie współpracy szkoły z klubem „Victoria”?
– Myślę, że będzie dobra, gwarantująca dobrego rozwój zawodników – jesteśmy już zresztą z panem Prezesem „po słowie”. Nie chciałbym jednak koncentrować się na współpracy z jednym klubem. Szkoła jest dla wszystkich, nie tylko dla zawodników „Victorii”. Musimy zapewnić dobra współpracę z wieloma klubami, jak np. z AZS AWF Katowice, którego reprezentantem będzie teraz nasz tegoroczny absolwent – Krzysztof Tokarski.
– Krążyły pogłoski o stworzeniu nowego klubu pływackim Unia Racibórz, nad którym pracowała pani wspólnie z Arkadiuszem Tylką, jako konkurencji dla „Victorii”.
– Nie tworzyłam żadnego klubu z panem Arkadiuszem Tylką – to była jego wizja. Ja skłaniałam się do utworzenia klubu przy szkole, czyli popularnej wszędzie formie UKS – Uczniowskiego Klubu Sportowego. Marzyłam o klubie UKS SMS Racibórz – tak np. funkcjonuje szkoła oświęcimska, jako UKS „Unia” Oświęcim. „Victoria” bardzo często kojarzona była głównie z SP 15. Rola naszej SMS była marginalizowana. Do rozmów trzeba będzie powrócić.
Rozmawiał Wojciech Kowalczyk