Grzechy, z których nie trzeba się spowiadać
70-lecie I LO w Raciborzu
We wrześniu 1947 r. – trochę zastraszony chłopak ze wsi – rozpocząłem naukę w Państwowym Liceum i Gimnazjum Męskim przy ul. Bończyka 11. Dzisiejszą nazwę „Kasprowicza” ulica uzyskała dopiero po nadaniu szkole w styczniu 1949 r. owego patrona. Byliśmy jednym z liczniejszych roczników – cztery równoległe klasy (do matury doszliśmy w trzy klasach – zdało 75 uczniów). Sami obcy – żadnych znajomych, poza panią prof. Kornelią Górzyńską, która uczyła mnie francuskiego w szkole podstawowej w Pietrowicach Wielkich. Posadzono mnie w jednej ławce z Jankiem Niedworokiem z Bierawy a obok siedział Joachim Niemann z Dziergowic. Janek został prof. dr. hab. n. med. w stopniu, bodaj, pułkownika.
Od początku wyróżniali się w naszej klasie dwaj uczniowie – Leon Maciejek i Michał Tapper. Obaj wyjątkowo inteligentni, o olbrzymiej wiedzy i wyśmienici uczniowie. Leon był prymusem we wszystkich przedmiotach – zarówno humanistycznych, jak i nauk ścisłych (nasz rocznik zdawał jeszcze maturę z matematyki i fizyki z astronomią). Po swoim ojcu, wziętym budowniczym z Pszowa, Leon skończył budownictwo, ma kilka patentów, został wybitnym fachowcem, znanym także za granicą (w tamtych czasach „zagranica” to było coś bardzo dalekiego i niezwykle trudno osiągalnego). Michał Tapper był chodzącą encyklopedią, piekielnie bystry. Od czasu do czasu spotykam się jeszcze z Leonem Maciejkiem, czy z Joachimem Niemannem, który skończył politechnikę.
Plejada wybitnych profesorów. Pan Franciszek Zontek, wspaniały matematyk. Siedząc przy katedrze, frontem do klasy, zwracał uwagę na błędy popełniane przez nas stojących za nim przy tablicy (pisząc na tablicy miało się obowiązek mówić co się pisało, a pan Profesor to kontrolował). Ulubionym powiedzeniem pana Profesora do nas, nieuków, w klasie maturalnej było „ja wam dam maturę — przez dziurkę od klucza!”. Nauczał nas jednak tak skutecznie, że wszyscy zdaliśmy matematykę na maturze. Pani Kazimiera Grabowska uczyła nas biologii. Do dzisiaj wiem o pantofelkach i amebach. To, że nie rozróżniam gatunków ptaków ani drzew jest niewątpliwie winą programów nauczania i zmian szkół, a nie pani Grabowskiej. Prof. Brunon Strzałka – profesor od geografii. Codziennie – zimą, latem, w upał czy deszcz – na swoim wysłużonym rowerze przyjeżdżał do Raciborza z Lubomi, gdzie mieszkał. Prof. Strzałka tak mnie zainteresował geologią, że zapisałem się na Akademię Górniczo-Hutniczą na geologię stratygraficzno-poszukiwawczą. Mimo bardzo dobrze zdanego egzaminu, nie przyjęto mnie na studia i dzięki przypadkowi wylądowałem w bankowości i na prawie.
Wreszcie wymienić muszę panią profesor Annę Wróbel, naszą polonistkę i wychowawczynię. Dusza człowiek, niezmiernie sympatyczna, ale i bardzo wymagająca. Nieliczna grupa kolegów pochodziła z tzw. „dobrych domów”, w większości byliśmy chłopakami ze wsi, z przeciętnego, a nawet niższego środowiska. Pani dr Wróbel, oprócz literatury i gramatyki, uczyła nas dobrych manier, sposobów zachowania się – uczyła nas życia!
Zaraz w pierwszej klasie zapytała, czy ktoś kiedyś pracował w bibliotece. Miałem niejakie doświadczenia, bo prowadziłem niewielką bibliotekę w wiejskiej świetlicy. Odtąd przez cztery lata wszystkie przerwy spędzałem w bibliotece szkolnej, wypożyczając kolegom książki i opracowując zbiory. A i po lekcjach w bibliotece było co robić. Przychodziły np. wykazy z pozycjami książkowymi, które należało usunąć ze zbiorów. Kiedy dopuszczono mnie do tej nadzwyczajnej czynności, wymuszonej przez cenzurę, pani profesor mówiła: „Paweł, nigdy nie wolno świadomie zniszczyć żadnej książki”. Wycofane pozycje zanosiło się do pokoiku na poddaszu obok balkonu auli. Tam te książki składano. Znalazłem tam też wiele niemieckich książek, także wycofanych. Pani profesor pozwalała mi zabierać niektóre pozycje – i to bez obowiązku zwrotu. Na wycofane książki sporządzało się protokół o spaleniu w kotłowni u pana Michalskiego, a do kuratorium wysłano protokół zniszczenia. Przy tym usłyszałem, że nie muszę się z tego kłamstwa spowiadać, ponieważ było to działanie pod przymusem (pani profesor była bardzo wierną katoliczką).
Chodząc przez cztery lata w jednym budynku do szkoły, otrzymałem w tym czasie świadectwa z czterech różnych szkół: Państwowego Liceum i Gimnazjum Męskiego, Państwowego Gimnazjum i Liceum Koedukacyjnego oraz Szkoły Ogólnokształcącej stopnia Licealnego, zaś maturę uzyskałem w Szkole Ogólnokształcącej stopnia Podstawowego i Licealnego im. Jana Kasprowicza.
Takie to były czasy...
Paweł Newerla