„Nieustannie się módlcie”
ks. Jan Szywalski przedstawia
„Kto prosi otrzymuje,
kto szuka znajduje,
a kołaczącemu otworzą”
– zachęca Pan Jezus
(Mt 7,8).
Czy tak jest naprawdę?
Bóg wysłuchał
W czasie pieszego pielgrzymowania z Raciborza na Jasną Górę, kiedyś na skrzyżowaniu dróg już w samej Częstochowie, kierujący ruchem policjant podszedł do księdza przewodnika:
– Niech się ksiądz za mnie pomodli... w pewnej intencji!
Ksiądz domyślił się, że chodzi o ważną sprawę i przedłożył intencję całej grupie. Wspólnie modlono się za niego.
Za rok na tym samym skrzyżowaniu, tenże sam policjant podskoczył do tego samego księdza przewodnika, uśmiechnął się serdecznie i uścisnął:
– Dziękuję za modlitwę, Bóg nas wysłuchał!
– Co się stało dobrego?
– Wygrałem w totolotka!
Z Księgi podziękowań za wysłuchane modlitwy:
„Po długoletnich sporach z moją sąsiadką, zaczęłam modlitwę do Sługi Bożego Piotra Pawliczka. Nie długo potem niespodziewanie przyszła do mnie sąsiadka i zawarłyśmy pokój. Znów odzyskałam równowagę ducha. Ufam, że będziemy odtąd żyli w zgodzie”.
„Modliłam się bardzo o pracę dla mojej córki. Moja prośba została wysłuchana. Dziękuję Bogu bardzo za to”.
„Dziękuję za wysłuchaną modlitwę. Zięć utracił pracę; poszukiwał jej przez cztery lata, czasami cierpiał na depresję. Ostatnio cała rodzina przeprowadziła się, a on znalazł zatrudnienie”.
Czy zawsze tak bywa?
...nie wysłuchał
Tak bardzo w dzieciństwie chciałem mieć rower, nieosiągalny wydatek we wczesnych powojennych czasach. A tu pewnego dnia stoję przed oknem wystawowym sklepu, a w nim nowiutki rower z informacją, że jest główną wygraną loterii losowej spółdzielczego sklepu. Trzeba kupić los za kilka złotych i można wygrać rower. Oczywiście trzeba mieć szczęście. Nabyłem los; wiedziałem: szanse są minimalne, ale – pomyślałem – Bóg potrafi wszystko, może sprawić, że akurat główna wygrana padnie na mój numer. I co? I nic. Byłem zawiedziony. Daremnie się modliłem, daremnie ufałem.
Starałem się Pana Boga usprawiedliwić, że może przewidział, że wydarzy mi się na tym rowerze wypadek, albo źle go będę używał. Rower dostałem dopiero na prymicjach, od kolegów – ministrantów. Ale skarga powtarza się u wielu ludzi: „Tak się modliłam, tak prosiłam, a Bóg nie wysłuchał”
Niedawno pewna rodzina, a z nią duża grupa ludzi prosiła o zdrowie syna, którego przywieziono w ciężkim stanie do szpitala, ale zmarł.
Wspominam pewnego starego ojca, który był gotów życie swe ofiarować w zamian za wyzdrowienie córki – matki i żony – chorej na raka. Lecz umarła najpierw ona, a potem i on.
„Gdzie jest Bóg?!” – wołają ludzie w czasie katastrof, wojen, niesprawiedliwej krzywdy. Czy Bóg jest słaby? Nie widzi naszej potrzeby? Czy bawi się nami?
Może jednak wspomniany młodzieniec odzyskawszy zdrowie zszedłby na złą drogę? Jeśli chodzi o drugi przypadek, mogę powiedzieć, że młody wdowiec ożenił się po raz wtóry i dzieci znów miały pełną rodzinę. Ale pretensje do Boga pozostały.
Papież Benedykt XVI stał kiedyś przed chorym dzieckiem, które pytało: „Dlaczego ja jestem chory?’ Ojciec św. bezradnie rozłożył ręce: „Nie wiem, moje dziecko, nie wiem.”
Bądź wola Twoja
Pan Jezus może wskazać na siebie: sam brał udział w boleściach ludzkich. Innych uzdrawiał, – siebie nie ratował; z krzyża nie zszedł. Pozostawił nam wzór modlitwy, tę z Ogrójca: „Ojcze, jeżeli chcesz, oddal ode mnie ten kielich, ale nie moja, ale Twoja wola niech się stanie”.
Bogu nie można rozkazywać. Kimże bowiem jestem, żeby Bóg doskoczył z interwencją na każde moje zawołanie? Gdyby Bóg każdą przeszkodę usunął nam sprzed nóg, czy wyszłoby to nam na dobre? Uczeń zamiast zdobywać wiedzę kombinowałby, że wystarczy pomodlić się przed egzaminem; gospodarz, byłby pewny, że modlitwa o dobre urodzaje zastąpi pracę na polu; kierowca zlekceważyłby przepisy drogowe, bo ma medalik św. Krzysztofa; chora kobieta nie pójdzie do lekarza, bo będzie na Mszy św. o uzdrowienie.
Bóg dał nam rozum, abyśmy go używali, dał zdolności, byśmy z nich korzystali, dał ręce sprawne do pracy. Mądra jest zasada: Módl się tak, jakby wszystko od Boga zależało, pracuj tak, jakby wszystko od ciebie zależało. Wymowna jest scena w Ewangelii, kiedy ludzie chcieli ogłosić Chrystusa królem po cudownym rozmnożeniu chleba, z nadzieją, że skończą się mozolne prace na polach, bo odtąd wystarczy na przednówku pójść z ostatnim bochenkiem chleba do tego Cudotwórcy, by wrócić od Niego obładowany zapasami. Jezus nie przyjął atrakcyjnej posady na tronie żydowskim, ale zniechęcił swych fanów dziwną zachętą, by szukali innego chleba, którym jest Ciało Jego. Warto zauważyć także, że Jezus nim rozmnożył chleb, proponuje wpierw uczniom, by oni nakarmili lud: „Wy im dajcie jeść”.
I tak jest: Chrystus posyła ludzi, by byli przedłużeniem Jego rąk: lekarz ma leczyć, nauczyciel uczyć, kapłan przyjmować grzeszników, przedszkolanka przytulać dzieci – jak kiedyś Chrystus. Każdy z nas może i powinien być narzędziem Tego, który „przyszedł, aby dobrze czynić”.
Natknąłem się kiedyś na wzruszającą modlitwę dziękczynną z testamentu św. Bernadety Soubirous, wizjonerki Maryi:
„Za biedę, w jakiej żyli mama i tatuś, za to, że się nam nic nie udawało, za upadek młyna, za to, że musiałam pilnować dzieci, stróżować przy owcach, za ciągłe zmęczenie... dziękuję Ci, Jezu.
Za dni, w który przychodziłaś, Maryjo, i za te, w które nie przyszłaś – nie będę Ci się umiała odwdzięczyć, jak tylko w raju. Ale i za otrzymany policzek, za drwiny, za obelgi, za tych, co mnie mieli za pomyloną, za tych, co mnie posądzali o oszustwo, za tych, co mnie posądzali o robienie interesu... dziękuję Ci, Matko
Za to, że moja mama umarła daleko, za ból, który odczuwałam, kiedy mój ojciec, zamiast uścisnąć swoją małą Bernadetę, nazwał mnie „siostro Mario Bernardo” ... dziękuję Ci, Jezu”. (...)
Uważam tę modlitwę, pisaną przez św. Bernadetę w ostatnich dniach zbyt krótkiego życia, za bohaterski akt zgody na wolę Bożą.
Kończy się miesiąc różańcowy, ale nie zaniechajmy modlitwy.