Od mrozu gorsi bywają ludzie
Na pogodę trzeba mieć sposób – najlepiej dobre geny, ale oprócz tego dużo ruchu, odpowiednie ubranie i nabytą poprzez pracę odporność. Ta ostatnia przydaje się też w kontaktach ze złośliwymi kierowcami, na których najlepszym lekarstwem jest potężna dawka humoru. Mówią o sobie, że są takimi „ludzkimi parkometrami” i choć nigdy na nic nie narzekają, nie zawsze traktuje się ich po ludzku.
Jak chcesz być zdrowym, zostań parkingowym
Paweł Jasiek na parkingach Raciborza przeżył już jedenaście zim. – Ta nie jest najgorsza, kilka lat temu było 26 stopni na minusie, nawet sprzątający miasto mieli wolne. Na pogodę to ja nie narzekam. Jak jest zimno to biorę łopatę, trochę poodśnieżam i od razu robi się cieplej – tłumaczy. W mroźne dni przydaje się ciepłe ubranie i gorąca herbata w pizzerii „Niebo”, którą firma zapewnia codziennie wszystkim parkingowym. – Jak się człowiek przez tyle godzin nabiega, to już mu się nie chce do pracy na nogach przychodzić – tłumaczy pan Paweł, który z Katowickiej dojeżdża do centrum autobusem. Z kolei z Sudołu przyjeżdża tu od siedmiu lat Teresa Czekała, która wcześniej pracowała w „Raciborzance”. – Dzień zaczynam od odśnieżania, więc od razu robi mi się cieplej, zresztą jak się człowiek cały czas rusza to tak nie marznie – mówi pani Teresa, która tym razem odpowiada za parking przy ulicy Nowej.
Bożenę Suchanek spotykamy przy ul. Mickiewicza. Zacina silnie śnieg, wieje wiatr, a ona wszystkich kierowców wita ciepłym uśmiechem i na nic nie narzeka. Nawet gdy co sobotę musi czekać półtorej godziny na autobus do domu, to kwituje ze śmiechem: nic nie szkodzi! – W pracy trzeba się nabiegać, ale taka gimnastyka to wychodzi na zdrowie. Ja nawet ze stołeczka nie korzystam, bo jak się jest w ruchu, to od razu robi się cieplej. Oprócz tego wystarczy gorąca herbata – podkreśla pani Bożena, która na co dzień mieszka z 9-letnim synkiem w Pietrowicach Wielkich.
Bogdan Wadowski do tej gorącej herbaty dodałby na rozgrzewkę ciepłe śniadanie. Najlepiej fasolkę po bretońsku albo pieczone udko z kurczaka, bo takie dania dostarczają najwięcej energii, a ta przydaje się szczególnie zimą. Do pracy dojeżdża od trzech lat z Ocic i jako honorowy dawca krwi, za bilet nie musi płacić. Dziś, razem z kolegą z Pszowa – Bogdanem Czenczkiem, obsługuje parking przy ul. Odrzańskiej. Obaj panowie zgodnie twierdzą, że od mrozów wolą jednak upały, bo naturalny parasol z drzew dość dobrze chroni ich przed słońcem.
Jak jest zima, to musi być zimno – mówi ze śmiechem Roman Dombek i dodaje, że wystarczy odpowiednio się ubierać i dużo ruszać. Sam, mimo trudnych warunków pogodowych, codziennie do pracy przyjeżdża na rowerze. To jego pierwsza zima na parkingu, ale doświadczenie w pracy na świeżym powietrzu zdobywał już wcześniej w służbach sprzątających w Carbonie. – Naprawdę nie ma na co narzekać. Zawsze można na chwilę zejść by się ogrzać lub napić czegoś gorącego. Pracowałem już w Niemczech i Holandii i zdecydowanie wolę pracę w Polsce, bo jestem bliżej rodziny, tłumaczy pan Bogdan – ojciec piątki dzieci, a jego kolega Jan Janczak podkreśla, że w ciągu dziesięciu lat pracy parkingowego nie miał ani jednego dnia chorobowego. – Latem się opalam, a zimą konserwuję. Kalesonów nie noszę od 1971 roku i jak pani widzi tak się uodparniam na te temperatury, że nic mnie już nie rusza – mówi ze śmiechem.
Dobrymi genami może się też pochwalić Zofia Figura. – Pochodzę z gór, a górale z natury są twardzi. Moja mama ma 95 lat i nigdy w życiu żadnych tabletek nie jadła. Ja też nie choruję i na zwolnieniu jeszcze nigdy nie byłam. Bardzo lubię i swoją pracę i naszą szefową, więc na nic nie narzekam – podsumowuje.
Im lepsze auto, tym większe chamstwo
Wszyscy parkingowi zgodnie twierdzą, że na pogodę nie ma rady, ale na ludzką złośliwość powinna się znaleźć. Na potwierdzenie ich słów, jak na zawołanie, wyłania się obraz kultury naszych kierowców. Na parking przy ul. Nowej podjeżdża młoda dziewczyna. Parkuje naprzeciw sklepu z odzieżą sportową, więc pracująca tu dzisiaj pani Teresa, ma do pokonania spory dystans. Biegnie spod kościoła, co sił w nogach, choć na jedną wyraźnie utyka. Gdy jest już blisko samochodu, dziewczyna trzaska drzwiami i na odchodne rzuca: teraz się spieszę na zakupy, zapłacę jak wrócę. Podobną sytuację obserwuję przy ul. Odrzańskiej, gdzie kierująca samochodem kobieta tak się spieszy do pustej o tej porze drogerii, że nie czeka na idącego w jej kierunku parkingowego. – Proszę pani, ile myśmy się już nasłuchali przekleństw tylko dlatego, że chcieliśmy skasować za parking, tego nikt nie zliczy. Najbardziej szkoda tego złoty pięćdziesiąt najbogatszym. Bez wyjątku czy to mężczyzna czy kobieta. Zazwyczaj tłumaczą, że tylko na pięć minut, więc płacić nie będą. Niektórzy nam ubliżają, a nawet grożą pobiciem, ale jak to mówią: klient nasz pan, więc my musimy do nich zawsze grzecznie – opowiada Bogdan Wadowski. – Im lepszy samochód tym większe chamstwo – dodaje Paweł Jasiek i tłumaczy, że wszyscy zachowują się podobnie: parkują i zwiewają, a gdy chce się ich skasować przed odjazdem, zaczynają się pretensje, że parkingowego wcześniej nigdzie nie było. – Największe problemy sprawiają właściciele firm, którym szkoda nawet złotówki – potwierdza Roman Dombek, stojący tym razem na parkingu przy ul. Browarnej. Opowiada też zdarzenie, którego był świadkiem przy ul. Odrzańskiej, gdzie uciekająca z parkingu pani na niemieckich blachach wjechała wprost pod samochód nadjeżdżającej od strony ronda kobiety. Mandat i naprawa samochodu kosztowała ją zapewne więcej niż opłata za bilet.
Najbardziej cwani, chcąc uniknąć płacenia za parking, potrafią stanąć na zakazie, śmiejąc się wszystkim prosto w twarz. – Tak robią na Mickiewicza. Zostawią samochód na chodniku pod mięsnym, gdzie jest zakaz parkowania i nie możemy ich kasować. Takimi kierowcami powinna się zajmować straż miejska, ale oni nic z tym nie robią – mówi pan Jasiek, a każdy kto jeździ tą ulicą przyzna mu rację. Samochody stoją wszędzie, blokując przejścia pieszym i przejazd innym kierowcom, ale co się dziwić strażnikom, że nie reagują w tym miejscu, skoro pod samą ich siedzibą codziennie stoją samochody na zakazie? – My niczego zrobić nie możemy, jedynie grzecznie zwrócić uwagę, ale strażnicy, którzy dostali nowy samochód, mogliby sobie nim zrobić wycieczkę po Raciborzu i zobaczyć co się dzieje – podsumowuje pan Paweł.
Inną kategorię kierowców stanowią ci, którzy płacą za godzinę, a stoją cały dzień. – Nieraz czekają aż skończymy pracę, żeby sobie spokojnie odjechać. Mimo, że za szybą jest kartka z informacją gdzie można dokonać opłaty, nie wszyscy są na tyle uczciwi, że przychodzą na Zborową i płacą – mówią parkingowi.
Byle sił nam wystarczyło
W tym fachu potrzebne są nerwy na wodzy, oczy wokół głowy i odporność nie tylko na pogodę, ale i na ludzi. Klienci zawsze się spieszą, a parkingowi muszą się dwoić i troić, gdy kilka samochodów podjeżdża jednocześnie. – Od razu się na nas denerwują i od razu pojawia się to magiczne pytanie: no gdzie pan był? Jednej pani przy urzędzie zaproponowałem: następnym razem proszę mi wysłać sms-a, że już pani jedzie, to będę na panią czekał – kwituje ze śmiechem pan Janek i zaraz dodaje, że innych jego szybkość potrafi z kolei wyprowadzić z równowagi. – Jeszcze nie wysiadłem z samochodu, a pan już przy mnie stoi! – mówią z pretensją w głosie, a parkingowy musi cierpliwie wysłuchiwać i jednych i drugich.
Niektórzy myślą, że my całe życie jesteśmy parkingowymi, więc można nas traktować z góry, a tymczasem zdarzają się wśród nas osoby wykształcone, z ogromnym doświadczeniem. Mieliśmy tu nawet inżyniera lotnictwa, który był siedem lat dyrektorem w Warszawie – mówi pan Janczak, który ma pięcioro dorosłych dzieci.
Lidia Szmit, zwana przez wszystkich „Kuleczką” rozbraja naburmuszonych klientów humorem. – Zawsze zażartuję, zawsze się uśmiechnę i nawet jak się zdarzy jakiś niegrzeczny kierowca, to staram się o nim szybko zapomnieć. Mieszkańcy są dla nas bardzo życzliwi. Częstują gorącą kawą lub herbatą, zapraszają do siebie, by się ogrzać. Wielu z nich rozpoznaje nas na ulicy i to jest bardzo miłe – opowiada pani Lidka, która parkingową jest już dziesięć lat. – Wcześniej pracowałam w Prodrynie, ZEW-ie i Minimalu, ale tę pracę lubię najbardziej i nie zamieniłabym jej na inną. Nie przeszkadza mi żadna pogoda, a kontakt z ludźmi bardzo lubię. Dopóki sił mi nie braknie to zawsze mnie tu zobaczycie – mówi ze śmiechem mieszkanka Ostroga.
O wielkim szczęściu może mówić pani Zosia, którą los boleśnie doświadczał, ale odkąd pracuje jako parkingowa wszystko zaczęło się dobrze układać. – Najstarsza córka jest już samodzielna i ma dwoje dzieci, syn pracuje w Niemczech a najmłodsza jeszcze studiuje. W życiu przeszłam bardzo wiele, ale znaleźli się ludzie, którzy mi wtedy pomogli. Teraz, gdy mam pracę, sama mogę pomagać innym i chciałabym to robić jak najdłużej – mówi pani Figura, a pan Janek zaczyna się zastanawiać nad emeryturą: – W ciągu 10 lat poznałem tysiące ludzi. Przyjeżdżają z Niemiec, Włoch i Francji i często mnie rozpoznają. Mnie się ta robota podoba i nie wyobrażam sobie co będę robił, gdy przestanę pracować. Będzie mi tego brakowało – podsumowuje.
Katarzyna Gruchot