Odkrywamy tajemnice szpitala przy Bema
Zawalone gruzem korytarze, „chore” na łuszczycę ściany, sale dawnej pediatrii jakby żywcem wyjęte z amerykańskiego horroru – publikujemy zdjęcia wnętrz nieczynnego szpitala przy Bema. Jeszcze kilka lat temu wyglądało to zupełnie inaczej...
Niedawno odwiedzili mnie w Raciborzu znajomi z Kędzierzyna-Koźla i Wrocławia. Zabrałem ich na krótką wycieczkę po moim rodzinnym mieście. Takie minimum typu: tam gdzie ten supermarket, to w czasie powodzi lądowały helikoptery, tutaj park Roth z ciekawym murkiem, dalej dom św. Notburgii, park z Moniuszką, baszta, rynek, kolumna maryjna, wyrastające obok kościoła św. Jakuba straszydło, pomnik Gawliny, Odra, zamek, browar”. Podczas tej krótkiej wędrówki przechodziliśmy również obok dawnego szpitala przy Bema. „Wchodzimy tam?” – spytał kolega. „Nie, bo syf w środku i śmierdzi. Byliśmy tam jakiś czas temu z kolegą z redakcji zdjęcia robić... Opublikujemy, to podeślę link, zobaczysz” – odpowiedziałem. Słowo się rzekło...
Dawny szpital przy ulicy Bema w Raciborzu nawet dziś – pomimo stanu w jakim się znajduje – robi wrażenie. Ma w sobie ten zamaszysty majestat neogotyckiego, ceglanego gmachu. Posępnego i interesującego zarazem. Miejsca z historią. Zawierającego dziesiątki tysięcy wspomnień przeszłych i obecnych mieszkańców miasta. Był to przecież niemy świadek narodzin pokoleń rozwrzeszczanych raciborzan, z krzykiem łapiących pierwszy w swoim życiu oddech. Przysłuchiwał się też ostatnim, ledwie wyczuwalnym tchnieniom. Musiał znosić widok zatroskanych twarzy rodziców, ślęczących przy łóżkach swoich pociech oraz przepełnionych bólem oblicz ludzi, którzy na własne oczy widzieli, jak duch oddziela się od ciała ich rodziców. Był miejscem pracy pielęgniarek, położnych, salowych i lekarzy – od momentu otwarcia w 1897 roku, aż do zamknięcia w 2004 roku.
W ciągu tych dwunastu lat nieużytkowania, szpital postarzał się o wieki. Elewacja nie sprawia jeszcze tak złego wrażenia – wystarczyłoby piaskowanie, aby odzyskała dawny blask. Nieopodal wejścia wciąż rosną – posadzone jeszcze w XIX wieku – magnolie. Teren pomiędzy ogrodzeniem a budynkiem, a także jego podziemną część upodobały sobie koty, dokarmiane przez zatroskanych o ich los raciborzan. Wnętrze szpitala przed okiem przechodniów skrywają solidne, drewniane drzwi. Najciekawsze widoki skryte są jednak w środku.
Wchodząc przez główne wejście mijamy dyżurkę. Obok wciąż widnieją tablice i naklejki informujące, że szpital świadczy usługi lecznicze pacjentom Śląskiej Kasy Chorych. Wielkie wrażenie robi główny korytarz. W czasach funkcjonowania szpitala musiało być ono mniejsze – jego ogrom umniejszał krzątający się personel, chorzy i osoby ich odwiedzające. Dziś jest on pusty. I przestronny. Gdzieniegdzie zawalony fragmentami zniszczonego wyposażenia.
Choć staramy się poruszać cicho, robimy tyle hałasu, że jesteśmy słyszani w całym budynku. Gdzieś na górze trzaskają poruszane wiatrem okna. Po chwili słyszymy odgłos zamykanych z hukiem drzwi – do uszu dzikich lokatorów szpitala doszły już dźwięki naszego „cichego” marszu. Idziemy powoli, rozglądając się na wszystkie strony. Niepokój miesza się z ciekawością. Im bardziej zagłębiamy się w szpital, tym większe okazują się zniszczenia. Najgorzej jest w skrzydle przylegającym do parku Roth. Smród ludzkich i zwierzęcych odchodów, walające się po ziemi butelki po Amarenie i puszki po piwach. Farba łuszczy się ze ścian, sprawiając wrażenie, że cały szpital choruje na łuszczycę. Wymalowane w bajkowe postacie sale pediatrii mogłyby zagrać tło w amerykańskim horrorze – tu łuszczący się Kubuś Puchatek, tam znowu Kaczor Donald bez dzioba... Spoglądają na nas wesołymi oczkami...
Uchylając którechś z kolei drzwi, spotykamy jednego z dzikich lokatorów budynku. Pytamy, czy czegoś nie potrzebuje. „Nie. Wszystko dobrze jest” – odpowiada. A czy ktoś mu przeszkadza? „Tak, gówniarze czasem przychodzą, tłuką się, straszą” – mówi. Rzeczywiście, oprócz śladów po bezdomnych lokatorach szpitala, wiele w nim również pozostałości po imprezach młodzieży – bezdomni raczej nie pijają Desperadosa i nie mażą po ścianach sprayem.
Dziwią mnie zniszczenia, jakich dokonano w łazienkach – zupełnie bezsensownie porozbijane zlewy i toalety. Choć większość wnętrz została zupełnie zdewastowana – ze ścian wyrwano miedziane przewody, zdemontowano wszystko, co można było sprzedać w skupie złomu – gdzieniegdzie ostały się jeszcze fragmenty dawnego wyposażenia... Tu krzesło, tam rozbita lampa z sali operacyjnej, wiele tabliczek informacyjnych i BHP, a nawet walające się po podłodze zabawki i dzienniki podawania leków. Z czasem początkowa ciekawość zaczyna ustępować miejsca znużeniu i... złości. „Jak można było do tego dopuścić?” – zastanawiamy się, mając w pamięci zdjęcia szpitala wykonane przez Marka Kudera krótko po jego zamknięciu (opublikujemy je na magazyn.nowiny.pl).
W miarę jak zagłębiamy się w kolejne pomieszczenia,tracimy poczucie upływającego czasu. Zupełnie jakby pozostało go tu niewiele... Ot, niepełny wymiar. Jest przestrzeń, ale nie ma czasu. Kiedyś musiało być go tu aż za dużo, wezbrał się we wściekłą falę i z furią przetoczywszy się przez wnętrza szpitala, dokonał dzieła potwornego zniszczenia. Pomogli mu w tym ludzie. Spoglądając za okno utwierdzam się w tym „czasowym” złudzeniu – samochody jeżdżą jakby szybciej, ludzie maszerują jakoś tak nienaturalnie, niczym w stuletnim filmie. Rzeczywistość zewnętrzna i rzeczywistość szpitala rozdzieliły się, poruszają się z innymi prędkościami.
Wreszcie dochodzimy do szpitalnej kaplicy. Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Ozdobne ławki zachowały się w całkiem dobrym stanie. Miejsce, w którym znajdował się ołtarz zieje pustką. Na ścianie ktoś wymazał napis: Bad Religon i domalował krzyż. Na przekór temu obrzydlistwu i wszechobecnej ruinie zmawiam trzy słowa modlitwy – za zmarłych w murach tego szpitala. Wystarczy już, mamy dość.
tekst Wojtek Żołneczko
zdjęcia Paweł Okulowski
Szpital ma 4 właścicieli, którzy potrzebują 20 mln zł
Wszyscy aktualni właściciele obiektu są spoza Raciborza – mówi nam reprezentująca ich Alina Pająk z firmy ABU Projekt. Narzeka na złodziei, bezdomnych i dzikie koty. W ich aktywności dopatruje się przyczyn dewastacji budynków przy ul. Bema.
– Dotrzymamy zapowiedzi złożonych przy zakupie od starostwa. Wszystkie funkcje w tym miejscu będą z branży medycznej – podkreśla A. Pająk. Wyjaśnia, że od momentu zakupu struktura własności uległa zmianom. Nie ma tu już pana Grzegorza Kampki, a inwestorzy są spoza naszego miasta i powiatu – mówi. Nie zdradza ich tożsamości. Nam – nieoficjalnie – udało się dowiedzieć, że są to firmy spod Katowic oraz z Dolnego Śląska.
– Od momentu zakupu szpital jest sukcesywnie remontowany, realizowane są kolejne etapy naszej inwestycji. Na ten rok zaplanowano prace w części środkowej obiektu patrząc od ulicy Bema – informuje Alina Pająk. Wszystkie prace mają pochłonąć około 20 mln zł. Biznesmeni liczą na pozyskanie ich z funduszy europejskich (RPO) oraz dotacji i pożyczek udzielanych przez fundusze ochrony środowiska.
Chętni by wynająć wcześniej pomieszczenia starego szpitala ustawiali się w kolejce. – Zainteresowanie dotyczyło np. wielkiego ciucholandu, punktu gier hazardowych, a także funkcji mieszkaniowych – przypomina sobie A. Pająk. Współpracy w tym zakresie jednak nie podjęto. Co zatem zaplanowno jeszcze przy ul. Bema? – Pojawią się tu gabinety rehabilitacyjne oraz praktyki specjalistyczne. W planie jest także dom spokojnej starości – wylicza nasza rozmówczyni. Mówi o ośrodku na 100 miejsc, największym w regionie, w którym rośnie zapotrzebowanie na usługi opiekuńczo-lecznicze. Tłumaczy, że bardzo trudno jest pozyskać specjalistów, którzy będą pracowali w Raciborzu, co także wydłuża czas finalizacji inwestycji.
Kiedy można spodziewać się widocznych zmian w stanie szpitala? – Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku. Takie są plany i zapowiedzi inwestorów – zaznacza A. Pająk. Jeżeli plany pozyskania środków europejskich się powiodą to inwestycja ruszy z kopyta i powinna zostać sfinalizowana w perspektywie krótszej niż 5 lat.
Przedstawicielkę właścicieli obiektu spytaliśmy czy nie obawia się zagrożenia pożarowego. Strażacy bywają tu często, co podnoszą mieszkańcy sąsiednich kamienic. – Wynajęliśmy ochronę, funkcjonuje monitoring. Niestety jakie czujki by tu nie założyć to je ukradną. Nawet tabliczki z ostrzeżeniami padają łupem złodziei – narzeka A. Pająk. Deklaruje wzmocnienie fukcji ochronnych i dodaje, że w trakcie robót budowlanych będzie tu więcej osób pilnujących. Raciborzanka odnosi się też do dokarmiania wolno żyjących kotów, których w szpitalu jest całe mnóstwo. – Pani, która się nimi opiekuje wytyczyła ścieżki dostępu dla zwierząt, a tymczasem wykorzystują je także ci, którzy chcą nielegalnie wejść na teren szpitala – zauważa.
(ma.w)
Wojciech Ruchała, ekspert rynku nieruchomości
Świetna lokalizacja, chciałbym w takiej mieszkać
To jest świetny towar. Nie ma lepszej lokalizacji w Raciborzu niż ta. Sam chciałbym zamieszkać w takim miejscu. Ale na stan obecny aż szkoda patrzeć. A proszę spojrzeć jak pięknie prezentuje się osiedle zbudowane przez pana Wójcickiego po drugiej stronie parku. Przecież powstało w miejscu zrujnowanego basenu. Według mnie błędy popełniono przy sprzedaży starego szpitala. Należało postawić twarde warunki kupującemu, z których musiałby się wywiązać w określonym czasie. Gdyby taka nieruchomość była w większym mieście jak np. Wrocław na pewno zostałaby już dawno i odpowiednio zagospodarowana.
Marceli Klimanek, lekarz i polityk
Tam miało być starostwo
Przepracowałem przy Bema 25 lat, a mój ojciec był tam lekarzem przez 36 lat. Serce boli co się dzieje z tym budynkiem. Gdy go sprzedawano postulowałem by zamiast pozbywać się szpitala, na rynku nieruchomości wystawić obiekty na placu Okrzei i z ul. Klasztornej, a całe starostwo i jednostki przenieść na Bema. Zamiast pompować pieniądze w nieustanne remonty na terenie zalewowym. Ponadto nie wyciągnięto wniosków ze sprzedawania pałacyków w latach 90., które zmieniły się w ruiny. Trzeba było zabezpieczyć się przed skutkami wieloletniej bezczynności inwestorów.
Bogusława Małek, dyrektor SP 13 sąsiadującej ze szpitalem
Dzieci dokarmiają koty w tym niebezpiecznym miejscu
Uczniowie z dobrego serca pomagają w dokarmianiu bezdomnych zwierząt, których jest mnóstwo w otoczeniu budynku. Mam sygnały, że stary szpital zamieszkują na dziko jacyś ludzie nierzadko będący pod wpływem alkoholu. Takie towarzystwo i fatalny stan budynku, gdzie są wybite okna i spalone drzwi, stanowią ogromne niebezpieczeństwo dla wszystkich sąsiadów. Przecież obok jest przedszkole, a szkoła niewiele dalej.