Żałuję, że nie mogłem poznać dziadka
Z Aleksandrem Mahnaczem – naukowcem Instytutu Psychologii RAN, wnukiem podoficera Nikołaja Rjabowa, który spoczywa na Cmentarzu Armii Czerwonej w Raciborzu rozmawia Artur Wierzbicki
– Regularnie przyjeżdżasz do Raciborza na grób swojego dziadka. Kiedy byłeś tu pierwszy raz?
– Po tym jak nasza rodzina otrzymała w 2004 roku potwierdzenie z Polskiego Czerwonego Krzyża, że mój dziadek jest pochowany w Raciborzu, od razu zacząłem planować podróż. Razem z mamą, która mieszka w małym miasteczku w Kraju Ałtajskim, przyjechaliśmy do Raciborza w przeddzień Dnia Zwycięstwa (9 maja). Na rynku kupiliśmy kwiaty do sadzenia i poszliśmy na cmentarz, aby trochę uporządkować grób. Później poszliśmy do urzędu gminy. Poprosiłem, aby nazwisko dziadka wyryto na pamiątkowej płycie zgodnie z certyfikatem Polskiego Czerwonego Krzyża. W urzędzie miasta, bardzo ciepło i ze zrozumieniem zareagowano na moją prośbę. Napisałem podanie zgodnie z procedurą, a organy władzy wydały polecenie, by uzupełniono napis. Nie wzięto ode mnie żadnych pieniędzy, a gdy byłem na cmentarzu następnym razem, imię i nazwisko dziadka było już wygrawerowane na tabliczce. Jestem za to wdzięczny administracji miasta. Od tego czasu odwiedzam Racibórz co roku, jadąc z żoną, niekiedy z matką, na wakacje na południe Europy. Czyścimy groby, sadzimy kwiaty, a wracając znad morza ponownie zajeżdżamy do Raciborza, by oddać cześć bohaterom i ofiarom wojny.
– Co czujesz kiedy jesteś nad grobem swojego dziadka, którego nigdy nie widziałeś?
– Wydaje mi się, że jestem do niego podobny. Świadczy o tym kilka zdjęć, które po nim zostały. Chciałbym z nim porozmawiać, zapytać o wojnę, o to, jak udało mu się przeżyć wiele straszliwych bitew. W mojej szkole zawsze obchodzono uroczyście Dzień Zwycięstwa. Zawsze przychodziło kilku weteranów i mówiło o niej. A ja – mały chłopiec, chciałem, żeby to był mój dziadek. Zazdrościłem moim przyjaciołom, których dziadkowie byli na tej uroczystości. Moich zabrała wojna. Byłem dzieckiem, które nie miało dziadków. Mama i tata zawsze pracowali, a ja zostawałem sam z braćmi, bo nie miał się kto nami zająć.
– Czego udało ci się dowiedzieć o dziadku?
– Starszina Nikołaj Rjabow miał 34 lata kiedy został powołany do służby wojskowej. Wysłano go na front z małej wioski, usadowionej na wysokim brzegu syberyjskiej rzeki Ob. Dywizja dziadka była formowana w Rybińsku w Regionie Jarosławskim. To jest na północny-zachód od Moskwy. Wkrótce po utworzeniu dywizji była ona rzucona do wielkiej bitwy o tzw. Występ Rżewski. Mama pamięta odprawę na dworcu, gdy siedziała mu na plecach i nie chciała z niego zejść. Gdzieś w Polsce, niedaleko Raciborza, moja matka zobaczyła przy przejeździe kolejowym małe wagony i powiedziała, że właśnie takie były na stacji, z której tata odjechał. U nas w Rosji wagony są większe. Ten pociąg z małymi wagonami przypomniał jej ten pociąg, którym ojciec pojechał na wojnę... na zawsze. Powiedziała, że pamięć „wyciąga” wspomnienia z dzieciństwa o wagonach w miejscu, gdzie jej ojciec zmarł.
– Syberia kojarzy się Polakom z miejscem kary. Wioska, z której pochodzi twój dzidek jest oddalona od Raciborza o 5000 kilometrów. Inny świat. Jacy tam ludzie mieszkają?
– Myślę, że Syberia to nie tylko ogromny obszar naszego kraju, ale także miejsce posplatanych losów: szczęśliwych i smutnych, ponurych i wesołych. To ogromny teren, gdzie było wszystko. Rozwój Syberii dobrowolnymi osadnikami rozpoczął się na początku XX wieku. Byli to Rosjanie, Ukraińcy, Niemcy, którzy wyruszyli tu w poszukiwaniu lepszego życia. Rodzina mojej babci od strony ojca w 1910 roku przyjechała z Guberni Katerynosławskiej, tzw. Małorosji (dziś terytorium Ukrainy). Syberia to także miejsce zsyłki do obozów Rosjan, Ukraińców, Niemców, Polaków i wszystkich innych narodów Cesarstwa Rosyjskiego, a później Związku Radzieckiego. Jest to miejsce kaźni nie tylko Polaków. Rosjan w obozach reżimu Stalina było nie mniej niż innych narodów. To tragedia wszystkich, którzy wpadli pod młot historii. Rozumiem tę historię jako część naszej wspólnej historii. Jednak zainteresowanie historią nie jest tak duże, jakby się chciało. Teraz na Syberii mieszka się jak wszędzie w Rosji. Jest miłość, rodzą się dzieci, wszyscy snują plany na przyszłość. Ałtaj to rzeki, lasy, góry, grzyby, dużo turystów. Zimą jazda na nartach, a w lecie – rafting, piesze wędrówki. Dzikie i bardzo piękne miejsce.
– Twój dziadek zginął w Sławikowie. Byłeś tam kiedyś?
– W „Raportach o niemożliwych do odzyskania stratach Armii Czerwonej” są plany rozlokowania mogił poległych w bojach. Jest też taki plan pochówku mojego dziadka. Napisano tam: „Lokalizacja grobów w centrum wsi Bergkirchen (dziś Sławików w gminie Rudnik – przypisek tłumacza), 10 metrów od kościoła od strony zachodniej”. Pojechałem tam z mamą w 2007 roku. Obeszliśmy teren wokół kościoła. Znaleźliśmy to miejsce gdzie mój dziadek mógł być pochowany pierwotnie. Na cmentarzu była starsza pani. Starałem się uzyskać od niej jakąś informację o tym miejscu, ale ona nie mogła sobie przypomnieć niczego, co dotyczyło 1945 roku. Natomiast inny człowiek na ulicy powiedział, że rosyjscy żołnierze zostali pochowani w pobliżu kościoła, ale wszyscy oni byli zatruci alkoholem metylowym, a o innych, czyli zabitych w walce, nie wiedział. Mówił to z taką radością, że uznałem, iż dalsza rozmowa z nim nie jest już potrzebna. Dobrze, że moja mama nie rozumiała po polsku i nie słyszała co mówił.
– Wyzwolenie Polski przez Armię Czerwoną jest odbierane przez Polaków niejednoznacznie, co ma wpływ na ich stosunek do Rosjan. Jak Rosjanie postrzegają Polskę?
– Postawa wobec Polski w kręgu moich przyjaciół i kolegów jest bardzo dobra. Do tego co polskie odnosiliśmy się zawsze bardzo pozytywnie, od odzieży po książki i filmy. W głowach mojego pokolenia jest jednak jedna jasna myśl: ZSRR przyniósł wyzwolenie Polsce spod nazizmu, ale nie traktował jej jako zdobyczy. Dzięki presji ZSRR sojusznicy zgodzili się, aby Polsce zostało zwróconych 77 tysięcy kilometrów kwadratowych ziemi. Wielu Rosjan uznaje za uzasadnioną taką rekompensatę cierpień, jakie Polska doznała w czasie wojny od Niemców. Oczywiście żadne straty ludności, jakie poniosła Polska w czasie wojny, nie mogą być rekompensowane dopiero co połączonymi terytoriami. W Rosji, każdy wykształcony człowiek wie, że ten transfer terenów powstał wskutek aktywności Związku Radzieckiego. Dlatego usłyszeć od Polaków słowo „okupanci”, to rani i uraża. ZSRR w walkach w Polsce straciło prawie milion żołnierzy i oficerów, a szczególnie na byłych ziemiach niemieckich – na ich wschodzie, w Prusach i na Śląsku – i to jest taka cena za „okupację”. Młodsze pokolenie – praktycznie tym się nie interesuje. O skomplikowanej historii stosunków polsko-rosyjskich i tych okresach historii wie niewiele. To nawet dobrze, bo mniej jest emocji i mniej niechęci.
– Szukasz informacji o przodkach, interesujesz się historią. Czym zajmujesz się zawodowo?
– Jestem naukowcem. Pracuję w Instytucie Psychologii Rosyjskiej Akademii Nauk, gdzie zajmuję się problemami dotyczącymi witalności ludzi, radzenia sobie ze stresem. Co ciekawe, dla mnie najważniejszym tematem jest sieroctwo. Jako psycholog rozumiem gdzie tkwią korzenie tego zainteresowania. Moja matka była jedynaczką, która ojca straciła na wojnie, a jej matka zmarła z głodu. Mając 7 – 8 lat trafiła do sierocińca, w którym przebywała aż do czasu, gdy wzięła ją z niego siostra ojca. Opowieści mojej mamy o pobycie w sierocińcu bardzo silnie zdeterminowały mój wybór zawodu i przedmiotu badań naukowych. I tak wojna pośrednio miała wpływ na to co robię w życiu.