Chorym być blisko
Z cyklu: uczynki miłosierdzia, ks. Jan Szywalski przedstawia
„Byłem chory, a nie odwiedziliście Mnie!” (Mt 25,43) – zarzuca Jezus potępionym na sądzie ostatecznym. Gdy cierpiał w Ogrojcu skarżył się na opuszczenie przez uczniów: „Nie mogliście jednej godziny czuwać ze Mną?” Takie jest naturalne pragnienie człowieka, aby w chwilach ciężkich: w chorobie, depresji, starości był ktoś przy nas. Ciężkie, bardzo ciężkie zadanie wzięły na siebie osoby należące do hospicjum. Opiekują się terminalnie chorymi, tzn. osobami przed metą życia, przed odejściem z tego świata.
Spotkałem się z pracownicami hospicjum: z panią psycholog Małgorzatą Matusik-Belik oraz z panią Ireną Frączek pielęgniarką.
– Czy działacie ze świadomością, że przy chorych pochylacie się nad cierpiącym Chrystusem?
– M.M-B.: Na pewno wiara jest wsparciem, ale też musimy się starać, by usługi prowadzić profesjonalnie. Pielęgnujemy wg wskazań lekarzy. Nie wszystkie osoby, którymi się zajmujemy to osoby wierzące; musimy być bardzo delikatni w sferze wiary. Idziemy do ludzi cierpiących fizycznie i cierpiących duchowo. Wiemy, a oni najczęściej również wiedzą, że odchodzą. Dla wierzącego to co innego niż dla niewierzącego: jest lęk. Pielęgniarki są tego świadome i dzwonią wtedy do mnie: „Jesteś potrzebna jako psycholog”, lub „Potrzebny jest kapłan!”
– I.Fr.: W naszej pracy musimy dbać, by nie była usługą, ale posługą. Pomóc chcemy nie tylko pacjentowi, ale i rodzinie. To ona pozostaje na miejscu i zajmuje się chorym; na nią spada odpowiedzialność i praca.
Nasza pomoc ma wartość także dla nas: nie tylko dajemy, ale i otrzymujemy. Przez jej pryzmat inaczej patrzymy się na świat. Pomocnicy nasi przyznają, że również się zmieniają jako ludzie.
– Pomoc jest zawodowa, czy z serca?
– M.M-B.: I tak i tak. Zaczęło się od naszej szefowej, pani doktor Lucyny Rajczykowskiej. Widziała w szpitalu bezsilność i bezradność wobec umierających.
– I.Fr.: Bezradność chorego i rodziny. Nie można zbliżyć się do chorego bez serca, ale równocześnie trzeba fachowego podejścia. Szefowa zwraca uwagę na to, że wszyscy musimy przejść przeszkolenie. Ciągle się dokształcamy i tego wymagamy od woluntariuszy. Staramy się szkolić pielęgniarki, pracowników socjalnych, także siostry zakonne. Chcemy przekazać im naszą wiedzę i nabyte przez lata doświadczenie.
– Czyli wy zajmujecie się chorymi zawodowo, potem przychodzą woluntariusze?
– M.M-B.: Nie ma wielu woluntariuszy. Rodziny wykonują to, co inni w hospicjum stacjonarnym. Rodzina jednak oczekuje doradztwa.
– Jak rozumiem: hospicjum domowe opiera się na opiece w domu, w środowisku rodzinnym chorego.
– I.Fr.: Idziemy do pacjenta jako goście. Robimy tylko to, na co rodzina nam pozwala. Nasza pomoc to doradztwo specjalistyczne. W hospicjum stacjonarnym jest inaczej.
– M.M-B.: Potrzebna jest pielęgniarka, psycholog, duszpasterz. Zwłaszcza na przyjęcie kapłana trzeba chorego przygotować, by nie zjawił się jako zwiastun śmierci. Tu rola pielęgniarki, czy psychologa.
– Czy wasze wizyty nie są czasem odbierane jako początek końca?
– M.M-B.: Często jest prośba rodziny, by nie mówić choremu, że jesteśmy z hospicjum. Ale pacjent na ogół wie więcej niż przypuszcza rodzina. My nie jesteśmy od budzenia lęku, ale od jego wyciszania; chcemy choremu towarzyszyć. Istniejemy od przeszło 20 lat; ludzie opiniują nas między sobą; wiedzą, że otrzymują fachowe porady, zwłaszcza te początkowe.
– Pani rola, jako psychologa, to nie tylko „odwiedzanie chorych”, ale dotyka też innego czynu miłosierdzia: „pocieszenia strapionych” po śmierci.
– M.M-B.: Tak. Rodzina po śmierci bliskiej osoby utrzymuje nadal z nami łączność. Zwraca wypożyczony sprzęt, oddaje zbędne lekarstwa i ma możliwość kontaktu indywidualnego albo we wspólnocie. Co jakiś czas nasz kapelan ks. Henryk Wycisk zaprasza na mszę św. i na spotkanie. Często na nie przychodzi rodzina przez lata. Żałoba minęła, ale związali się z naszym środowiskiem. Niektórzy nie umieją pogodzić się z faktem śmierci bliskiej osoby, pojawiają się depresje, życiowe trudności. Potrzebne jest wsparcie psychologiczne.
– Niedawno zmarł ks. Jan Kaczkowski, założyciel hospicjum stacjonarnego w Pucku.
– I.Fr.: Ale on też zaczął od domowego. Nasze hospicjum powstało 25 lat temu. Było to po pogrzebie ks. Pieczki. Lekarze Marek i Lucyna Rajczykowscy w przeciągu roku 1990 zbierali zespół, zaś do pacjentów zaczęliśmy chodzić w 1991 r.
Pierwsze spotkania były przy kościele św. Józefa w Ocicach u ks. Wyciska. Był tam wtedy proboszczem i stał się naszym kapelanem. Zaprosił z wykładem ks. Eugeniusza Dutkiewicza, inicjatora hospicjów domowych. Ks. Wycisk proponował, by naszym patronem był św. Józef zwany także „Nadzieją chorych” i „Patronem umierających”. Nieraz zwracałam się do Niego i pomógł. Są sytuacje ciężkie – u chorych i czy w rodzinach, a św. Józef pomaga je rozwiązywać.
Pierwsze lokum mieliśmy na ul. Ocickiej, użyczone nam przez Zbigniewa Grygiera, ówczesnego dyrektora opieki społecznej. Obecnie siedziba nasza znajduje się przy ul. Żółkiewskiego 21.
– Czy towarzyszenie choremu jest takie ważne?
– M.M-B.: Ksiądz na początku przytoczył skargę Pana Jezusa z Ogrojca: „Nie mogliście jednej godziny czuwać ze Mną”, ale ja opieram się na innych słowach Biblii: „Niedobrze człowiekowi być samemu” (Rodz 2,18). Uświadamiamy rodzinę, że ich obecność przy chorym jest bardzo ważna, daje mu poczucie bezpieczeństwa.
– I.Fr.: Czasem, gdy pomóc już nikt nie potrafi, ważnym jest „być”, nawet milcząco trzymać za rękę, pogłaskać, po prostu być blisko.
– M.M-B.: Mamy pacjenta, którego żona opowiada, że chory mąż uczestniczy w życiu rodziny. Nie leży osobno, ale w pokoju przebywania. Ile radości, gdy wnuczka wspina się na jego łóżko! Nie można prowadzić do izolacji. Niektórzy nie chcą dopuszczać dzieci do chorych, tu trzeba zaufania – chory chce uczestniczyć w życiu rodziny. A tematem rozmowy nie musi być choroba.
– I.Fr.: Pan Jezus nakazuje odwiedzić chorych, ale zdrowi często boją się do nich przychodzić, nie wiedząc o czym rozmawiać. Po pogrzebie czasem są skargi: „Straciłam męża, a także znajomych” – odsunęli się, boją się rozmowy, nie wiedzą, jak nas pocieszyć w żałobie.
– Jak wspomóc wasze hospicjum?
– I.Fr.: Jesteśmy organizacją pożytku społecznego i można nam przekazać 1% podatku.
– Jak i kiedy się do was zwracać?
– I.Fr.: Przyjmujemy chorych w stadium terminalnym, tzn. chorych, u których zostało zakończone leczenie onkologiczne. Prowadzimy poradnię paliatywną pacjentów, a więc walkę z bólem. Paliatywna poradnia jest w Przechodni na ul Ocickiej; na parterze obok sklepu medycznego. Oraz przyjmujemy opiekę domową, z poradnictwem, o którym wyżej była mowa. Nasza siedziba: Racibórz ul Żółkiewskiego 21/1. Tel.: 32 415 53 39, email: hospic@wp.pl.