Maria Muszała – matka migających
– Kiedy zobaczyłam jak wielu niesłyszących przyszło na jej pogrzeb, zdałam sobie sprawę, że przez te wszystkie lata, gdy towarzyszyła im w dzieciństwie, dorastaniu, edukacji, a potem także w dorosłym życiu, musiała być im bardzo bliska – mówi o swojej mamie Joanna Muszała-Ciałowicz. I jest w tych słowach wiele prawdy, bo rzadko się zdarza, by o wychowawcy, a potem dyrektorze ośrodka jego podopieczni mówili „mama”.
Gdyby nie gruźlica kości, pani Maria mogłaby zrealizować swoje największe marzenie i zostać lekarką. Musiała się jednak pogodzić z losem i po skończonym we Wrocławiu Liceum Pielęgniarskim wrócić w 1950 roku do rodzinnego Lublińca. – Mimo że była dyplomowaną pielęgniarką, ze względu na zły stan zdrowia nie mogła podjąć pracy w zawodzie, ani studiów medycznych. Dlatego zatrudniła się w ośrodku dla głuchych najpierw jako wychowawca i higienistka, a następnie, po uzupełnieniu wykształcenia o Liceum Pedagogiczne, nauczycielka – opowiada o mamie Joanna Muszała-Ciałowicz.
Najpierw przypadek zdecydował, że pani Maria musiała wybrać inną drogę zawodową, a potem sprawił, że swoje dalsze życie związała na zawsze z Raciborzem. – Po ślubie rodzice przenieśli się do Kędzierzyna-Koźla, gdzie tato, jako pracownik zakładów azotowych, dostał mieszkanie. Mama zaczęła stąd dojeżdżać do ośrodka dla głuchoniemych w Raciborzu, gdzie od 1956 roku pracowała jako nauczycielka – wyjaśnia pani Joasia.
Po czterech latach rodzina trafiła już na stałe do naszego miasta. W ośrodku pracowała również Aniela Korzon, którą Mama znała jeszcze z Lublińca. Obie kończyły tę samą szkołę powszechną, ale pani Aniela chodziła do klasy z młodszą siostrą mojej mamy. Potem los rzucił je do tego samego miasta – tłumaczy Joanna Muszała-Ciałowicz. Przez wiele kolejnych lat wzajemnie wspierały się w życiu prywatnym i kolejnych etapach zawodowej kariery. Obie reprezentowały starą szkołę, według której tylko nauka mowy i odczytywanie z ruchu warg mogą zacierać bariery między dziećmi niesłyszącymi i słyszącymi.
Pani Maria zaczynała jako nauczycielka, potem była kierownikiem szkoły podstawowej, wicedyrektorem a od 1 lipca 1966 roku dyrektorem ośrodka. Uzupełniała też sukcesywnie wykształcenie kończąc Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, a następnie Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Krakowie, specjalizując się w surdopedagogice. Na koniec powierzono jej funkcję wizytatora metodyka w zakresie pedagogiki specjalnej na województwo katowickie, opolskie i wrocławskie. Z ośrodka dla głuchoniemych została oddelegowana do kuratorium, skąd w 1982 roku odeszła na emeryturę, ale o swoich podopiecznych nigdy nie zapominała. – Wychowywałam się w zakładzie, gdzie pracowała mama, jeździłam z dziećmi z ośrodka na obozy wędrowne i z moimi niesłyszącymi rówieśnikami szybko nauczyłam się porozumiewać. Ponieważ część z nich było sierotami i każde święta musiały spędzać w internacie, mama zostawała z nimi na wigilię, a nasza domowa była zawsze później – wspomina pani Ciałowicz i dodaje, że mama próbowała im stworzyć w ośrodku rodzinną atmosferę. – Były z nią bardzo związane, traktowały jak kogoś z rodziny i często zapraszały na swoje śluby, a potem chrzciny i komunie swoich dzieci. Nawet wtedy, gdy nie uczestniczyła już w ich edukacji, cały czas była obecna w ich życiu – podkreśla pani Joasia.
Jednym z wychowanków, który bardzo ciepło wspomina panią Marię jest Robert Struzik. Przez wiele lat spędzonych w ośrodku zastępowała mu mamę i właśnie tak o niej mówi do tej pory. – Wychowanków mojej mamy spotkałam dwa lata temu na jej pogrzebie. Wzruszyło mnie to, jak wielu z nich przyszło ją pożegnać i zrozumiałam, jak musiała być im bliska – podsumowuje Joanna Muszała-Ciałowicz.
Za swoją pracę, która traktowała jak powołanie, pani Maria została wielokrotnie doceniona. Otrzymała Srebrny Krzyż Zasługi, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złotą Honorową Odznakę Polskiego Związku Głuchych oraz medale Zasłużony dla Miasta Raciborza i zasłużony dla województwa katowickiego.
K. Gruchot