Kolarz rekordzista
Z formalnego punktu widzenia wszystko w porządku czyli luźne przemyślenia Mariana Kozy.
Widziałem tego kolarza, co ma 80 lat i jedzie dookoła świata. Pisali o nim w gazecie, a ja widziałem go jak przechadzał się po Nędzy. Po lekturze pomyślałem: facet musi mieć zdrowie i odwagę! Ale po chwili namysłu stwierdziłem, hola, przecież na jego trasie wszyscy na niego czekają, witają i goszczą. On przejeżdża dziennie 15 kilometrów, ale pod górkę to już idzie pieszo. Ma niby te pięć dolarów na dzień, ale nie musi wydać grosza na jedzenie, bo ma je zapewnione na miejscu. Z formalnie ekonomicznego punktu widzenia, to życie jak w Madrycie i nie wiem za co bić brawo? Zainteresowałem się tym człowiekiem i dotarłem do kilku mniej znanych ciekawostek. Kolarz wysyła pisma do urzędów, przez których teren planuje przejazd. Prosi w nich m.in. o: „skromną gościnność w formie domowego obiadu złożonego z dwóch dań i surówek do wyboru: dania mączne (pierogi, kopytka, gołąbki, pierogi ruskie, makarony, naleśniki oraz ryby i grzyby), z mięsnych dań nie jadam wieprzowiny, ale mogę skorzystać z gulaszu z kaszą gryczaną. Kolacji nie jadam, tylko pół kilo owoców lokalnych, wiejskich, np. truskawki, czereśnie. Śniadania przygotowuję sam, proszę tylko o pomoc w otrzymaniu dwóch wiejskich jajek, porcję twarogu wiejskiego oraz pół litra mleka prosto od krowy”. Podróżnik w zamian oferuje swoje towarzystwo i udział w spotkaniach z dziećmi.
Ktoś powie, że się czepiam, a facet i tak robi świetną robotę i ma ciekawy pomysł na życie. Nie zaprzeczam, ale też nie dam się łatwo na wszystko nabrać! W jednym z wywiadów powiedział, że ma spory majątek, który pozostawi w spadku biednym dzieciom. Oczywiście szlachetny cel, ale nie ma jak go zweryfikować i w sumie to każdy tak może powiedzieć. Na dodatek w książce Mariusza Kordka i Karola Nawrockiego pt. „Lechia – Juventus, więcej niż mecz” nasz bohater opisany jest ze specyficznej strony. Napisali tam, że już w latach 60. kolarz był np. organizatorem ogólnopolskiej Zgaduj-Zgaduli „Co wiesz o ORMO?” i „Co wiesz o spółdzielczości pracy?”. Później, podczas jednej z wycieczek zagranicznych wziął pożyczkę, której nie spłacił. Musiał narobić coś jeszcze, bo władze PRL cofnęły mu pozwolenie na podróże zagraniczne. On więc zrzekł się polskiego obywatelstwa i wyemigrował do Włoch. Tu zaczął karierę pod nowym nazwiskiem, próbował sił jako menadżer i impresario oraz starał się nawiązać współpracę ze służbami wywiadowczymi. Kiedy Lechia miała przyjechać na mecz do Turynu, kolarz sam się zgłosił do pomocy. Przekonał do siebie sportowców tak, że udało mu się dostać wizę do Polski. To były lata 80. Gdy gościł w Warszawie, obwieścił, że chce ożywić stosunki handlowe PRL z San Marino, a także zainicjować akcję „pomarańcza dla każdego polskiego dziecka na gwiazdkę”. Ani piłkarski ani dyplomatyczny biznes się nie udał, zaś podróżnik opuszczał nasz kraj w atmosferze skandalu. Dlaczego? Według książkowej relacji, jego pobyt finansował wtedy klub Lechii oraz inne instytucje, na kwotę 190 tys. zł. Jak to później określono, było to jednak naciągnięcie, choć on sam twierdził że to kropla w morzu jego wydatków, które wydał na promocję polskiego klubu.
Chłop miał więc całe życie żyłkę do robienia wokół siebie szumu i próbował z tego coś wykrzesać. Niektóre wątki są nawet zabawne i w sumie nikomu chyba krzywdy nie zrobił. Żałuję, że o tym wszystkim nie wiedziałem wcześniej, bo bardziej od relacji z podróży po Opolszczyźnie albo z Meksyku interesowałoby mnie to co się stało z pomarańczami z San Marino albo kto wygrał w Zgaduli? Tak czy inaczej, życzę mu spokojnej drogi do Rzymu, do którego zaplanował wjechać jako gość honorowy podczas otwarcia olimpiady w 2024 r.