Polskie święto w Bukareszcie
Zaczęło się od jednego mejla. Z Walterem Pawlikiem z Pietraszyna szybko złapaliśmy wspólny język. Efektem był wrześniowy wyjazd na mecz reprezentacji Polski w stolicy Kazachstanu, Astany. Pisałem o nim na łamach „Nowin Raciborskich”. W październiku ponownie się skontaktowaliśmy ze sobą, bo zbliżał się listopadowy mecz w Bukareszcie. Pozytywnie nastawieni po dwóch domowych zwycięstwach kadry Nawałki z Danią i Armenią zaczęliśmy szukać możliwości dostania się na mecz Rumunii z Polską, który odbył się w nasze święto narodowe – 11 listopada.
Na ratunek Mandera
Do Astany udaliśmy się we dwójkę, choć ja jako fotoreporter wybrałem opcję robienia zdjęć na meczu. Widowisko w Bukareszcie chciałem jednak zobaczyć z perspektywy kibica. Tym razem nie skorzystaliśmy z opcji lotu samolotem, bo przejazd samochodem miał wyjść dużo taniej. W końcu do Astany trzeba było pokonać około 4500 kilometrów, do Bukaresztu jest trzy razy mniej. Znaleźliśmy chętnych do wspólnej podróży – dołączyli do nas wierni fani polskiej kadry Artur Wcisło z Kuźni Raciborskiej i Andrzej Gawron z Raciborza. W ten sposób stworzyła się czteroosobowa grupa kibiców szukających nowych piłkarskich wrażeń. Kluczowe przygotowania zaczęły się na dwa tygodnie przed wyjazdem. Wówczas zapadła decyzja o wypożyczeniu samochodu. Przeglądając internet napotkaliśmy na jedną z wypożyczalni z Pogrzebienia. Atrakcyjna opcja wypożyczenia auta za 400
złotych za tydzień bez limitu kilometrów. Po ustaleniu z właścicielem skontaktowaliśmy się z nim ponownie dzień przed podróżą w celu wybrania auta. Tu spotkało nas niemiłe zaskoczenie. Okazało się, że ów właściciel nie był w stanie wypożyczyć nam pojazdu, stwierdzając, że nie ma wymienionych opon na zimowe, ani też nie zdążył z obowiązkowym sprawdzeniem płynów. Krótko mówiąc, zrobiło się niewesoło, gdyż mieliśmy rezerwacje hoteli, bilety na mecz, a podróż zaplanowaną co do godziny. Na ratunek przyszła nam firma Krzysztofa Mandery z Raciborza Markowic. Z panem Krzysztofem szybko ustaliliśmy kwestię wypożyczenia i w dniu naszego wyjazdu volkswagen passat był do naszej dyspozycji. Kamień spadł nam z serca, bo nie jest łatwo tuż przed wyjazdem wypożyczyć samochód.
Kierunek Bukareszt
W drogę wyruszyliśmy w czwartkowy wieczór, tak, żeby zdążyć przed północą do Segedynu przy granicy węgiersko-rumuńskiej. Tam mieliśmy rezerwację hotelu, a nocleg był niezbędny. Bo o ile przez Czechy, Słowację i Węgry wiodła autostrada, to w Rumunii trasy szybkiego ruchu są rzadkością. Zważając na fakt, że Bukareszt leży na południu Rumunii, przed nami było piątkowe przemierzanie kraju – prawie 700 kilometrów dróg, często w górskich terenach. Pogoda do podróżowania idealna, więc z samego rana wyruszyliśmy do stolicy Rumunii, po
niekąd goniąc się z czasem, bo według wyliczeń nawigacji czekało nas jeszcze osiem godzin drogi, a mecz o 21.45 czasu miejscowego. Na granicy węgiersko-rumuńskiej mieliśmy pół godziny postoju w związku z kontrolą (w naszym przypadku dowodów osobistych). Zatrzymując się na stacjach benzynowych spotykaliśmy grupki polskich kibiców zmierzających do stolicy w tym samym celu. Po długiej podróży, podziwiając malowniczy krajobraz i prowadząc piłkarskie rozmowy, dojechaliśmy na obrzeża Bukaresztu. Tam czekała nas kolejna kontrola – tym razem policyjna. Funkcjonariusze w kaskach zatrzymywali każde auto na polskich blachach w celu przeszukania zawartości bagaży. Rumuńska policja przygotowała się na przyjazd „polskich chuliganów”, o których słyszało się ostatnio chociażby w Madrycie przy okazji meczu Realu z Legią Warszawa. Obawy miejscowych były duże, bo co chwilę w rumuńskich stacjach radiowych można było usłyszeć o naszych kibolach. Dotarliśmy do Bukaresztu około godziny 17.00 czasu miejscowego. Mimo to, jeszcze przez dwie godziny musieliśmy przeciskać się przez ogromne korki.
Hotel, mecz, hotel
Po dotarciu pod adres hotelu, w którym mieliśmy spędzić noc pomeczową, szybko przebraliśmy się w narodowe barwy i udaliśmy się na stadion narodowy. Miejscowi pokierowali nas na właściwą linię metra, by sprawnie dotrzeć na mecz. Wychodząc na stacji, policja pilnowała, aby polskie grupy trzymały się razem. Pod ich pieszą asystą, okrężną drogą doszliśmy pod stadion. Było zaledwie 45 minut do meczu, a przed nami dokładne przeszukiwania, czy czasem polski kibic nie wniesie na teren stadion niebezpiecznych przedmiotów. Naliczyłem pięć grup z polskimi kibicami, które mozolnie poruszały się do przodu. Kieszenie trzeba było opróżniać z zapaliczek, a nawet monet! Hymn usłyszeliśmy będąc tuż przed wejściem na stadion, ale pierwsze zagranie piłki widzieliśmy już z polskiego sektora umiejsco
wionego za bramką. Policja przed stadionem, a na trybunach ochrona i stewardzi wokół nas. Zachodziła bowiem obawa o wszczęcie stadionowej zadymy. Tymczasem, pierwsi wywołali ją miejscowi kibice, rzucając w nasze strony odpalone race. Atmosfera na trybunach zrobiła się gorąca i to nie tylko z powodu tego, że Polacy po golu Kamila Grosickiego prowadzili 1:0. Gdy na górnym sektorze zaczęły się pierwsze bijatyki, na pomoc próbowali ruszyć kibice z dolnych rejonów. Ci szybko i w dość agresywny sposób zostali jednak stłumieni przez czuwających nad porządkiem stewardów. Na szczęście do większych bójek już później nie dochodziło, a Polacy, którzy stawili się w na stadionie w liczbie ponad trzech tysięcy, mogli się radować z kolejnych dwóch goli autorstwa Roberta Lewandowskiego i końcowego zwycięstwa 3:0. Wróciliśmy do hotelu szczęśliwi, bo jak się nie cieszyć, gdy Polska na wyjeździe wysoko leje rywala w eliminacjach do Mistrzostw Świata?
Nie taki Rumun straszny
Następnego dnia po południu mieliśmy zaplanowaną drogę powrotną. Nim się udaliśmy w kierunku Polski, poszliśmy zwiedzać Bukareszt, spotykając wielu miłych ludzi, którzy gratulowali świetnego wyniku reprezentacji Polski. Tematy piłkarskie poruszane były zarówno z obsługą stacji benzynowych, jak i przypadkowymi przechodniami. Na nieco przykurzonej tylnej szybie ktoś napisał „0-3”. Udając się do centrum, napotkaliśmy starszego pana, który przedstawił się jako profesor. Wykazał się dużą znajomością polskiej literatury wymieniając znanych pisarzy, jak Bolesław Prus czy Adam Mickiewicz. Po zwiedzeniu centrum Bukaresztu udaliśmy się w drogę powrotną. Tym razem pogoda nas nie oszczędzała, bo niemalże całą drogę towarzyszył nam deszcz. Do Raciborza wróciliśmy w niedzielę rano pełni pozytywnych wrażeń i w oczekiwaniu na kolejne, bo już w marcu kadra zagra w Podgoricy, stolicy Czarnogóry. Czas pokaże, czy także i tam nas poniesie.
Maciej Kozina