Samorządu uczyliśmy się w biegu
Krzysztof Bugla był drugim zastępcą prezydenta Jana Kuligi. Specjalnie dla nas przywołuje z pamięci obrazy z 1992 roku, gdy pracował w raciborskim urzędzie.
– Czy pamięta pan początek swojej pracy w roli wiceprezydenta? Zna pan samorząd doskonale, pracuje w nim do dziś. Gdyby pan porównał start w urzędzie z początku lat 90. i obecną pracę w administracji samorządowej to jak duża jest różnica i na czym polega?
– W lipcu 1990 roku urząd miasta przedstawiał taki stan jak całe państwo. Przekazania nam spraw miasta praktycznie nie było. Przezwyciężanie „PRL-owskiego” systemu nakazowo-rozdzielczego i wejście w nową rzeczywistość nie było łatwe zarówno dla nas, jak i dla przyzwyczajonych do innego stylu pracy urzędników. Pamiętam, że przez kilka pierwszych miesięcy praktycznie nie wychodziłem z pracy. Komunalizacja mienia, czyli przejmowanie przez miasto nieruchomości i budynków Skarbu Państwa, prywatyzacja handlu, przejmowanie nadzoru nad instytucjami, które przed 1990 rokiem były państwowymi często odbywało się przy mniejszym lub większym oporze. Liczba spraw, którymi należało zająć się równocześnie była przeogromna. Trudno to sobie dzisiaj wyobrazić, ale w owym czasie nie było internetu czy telefonów komórkowych, nie było nawet porządnej centrali telefonicznej, co wymagało komunikowania się bezpośredniego np. wyjazdów do Katowic, a to zajmowało zbyt wiele czasu. Można stwierdzić, że w owym czasie uczyliśmy się samorządu w biegu. Dzisiaj rzeczywistość samorządowa wygląda zupełnie inaczej. Minęło ponad ćwierć wieku i jesteśmy na innym etapie rozwoju cywilizacyjnego i technologicznego. Także samorząd terytorialny okrzepł i jego pozycja dzisiaj jest diametralnie inna. Istnieje wiele dobrych praktyk, doświadczeń innych, przykładów działań podejmowanych przez jednostki samorządu, z których można korzystać. Trudno porównać rzeczywistość z 1990 roku z obecną, są tak odmienne.
– Pierwsza kadencja, decyzje pierwszego zarządu wpłynęły na późniejszy obraz miasta. Co uważa pan za szczególnie istotne z działań, jakie przeprowadziliście w pierwszej połowie lat 90.? Kiedy pan widzi Racibórz dziś, to co pan dostrzega jako efekt swego działania?
– W latach 1990 – 1994 zajmowaliśmy się tak wieloma sprawami, które odcisnęły trwały ślad w mieście, że nie sposób ich wymienić. Trzeba pamiętać, że zadania realizowane dzisiaj przez powiat czy województwo samorządowe wtedy także były zadaniem miasta. Często oczekiwano także naszego zaangażowania w sprawach, które dzisiaj nie należą do kompetencji samorządu, jak np. prywatyzacja raciborskiej „Polleny” (obecnie „ Henkel”) czy budowa zbiorników retencyjnych i kanału Odra – Dunaj. Mieliśmy swój udział w osadzeniu się w przedwojennej wieży ciśnień Spółdzielni Inwalidów „Raciborzanka”, która później przeobraziła się w firmę „Mieszko”. Tak było np. w przypadku sądu, prokuratury, policji czy też raciborskiego szpitala. Udało nam się doprowadzić do przejęcia i uruchomienia ważnych dla miasta, a zatrzymanych inwestycji tj. budowy szpitala przy ul. Gamowskiej, oczyszczalni ścieków, czy odbudowy zamku piastowskiego. Dosłownie wywalczyliśmy dla Raciborza zgodę na utworzenie dodatkowego, trzeciego w województwie śląskim, kolegium nauczycielskiego, które stało się podwaliną dla Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej. Niestety, nie wszystkie nasze inicjatywy były kontynuowane po 1994 roku.
– Co konkretnie można było robić?
– Tak było np. z planem budowy łącznika pomiędzy autostradami A4, a planowanym wówczas śląskim odcinkiem A1, od Krapkowic przez Kędzierzyn-Koźle, Racibórz wraz z obwodnicą miasta do Gorzyczek. Podjęte przez nas rozmowy m.in. z wojewodą opolskim zostały zaniechane.
– Był pan odpowiedzialny m.in. za sprawy kultury. Z jakich działań jest pan szczególnie zadowolony?
– Rozpoczęliśmy przywracanie naszemu miastu świadomie wymazywanych w PRL-u kart historii z okresu, gdy miasto znajdowało się poza Polską. Osobiście jestem zadowolony z faktu, że udało się uchronić wiele raciborskich zabytków. Poddaliśmy konserwacji kolumnę Maryjną na rynku, figury św. Jana Nepomucena na pl. Długosza czy tę na Ostrogu, basztę przy pl. Długosza. W muzeum zrekonstruowaliśmy, z kafli znalezionych na zamku, jeden z najstarszych w Polsce pieców kaflowych. Podjęliśmy decyzję o zrekonstruowaniu w Raciborzu pomnika Josepha von Eichendorffa. Najbardziej cieszy mnie fakt, że wskutek mojego uporu i przy wsparciu raciborskich historyków uznano rok 1217, a nie 1299 za rok nadania praw miejskich. Stosowną inskrypcję na ścianie urzędu miasta skorygowano już po 1994 roku.
– Z kim, z ówczesnych współpracowników, radnych utrzymuje pan kontakt do dziś? Kogo szczególnie pan zapamiętał ze swoich podwładnych?
– Po krótkim okresie wzajemnej nieufności okazało się, że zdecydowana większość pracowników urzędu to osoby kompetentne i merytorycznie przygotowane do pracy w nowej samorządowej rzeczywistości. Dopóki mieszkałem w Raciborzu utrzymywałem kontakt z niektórymi z moich byłych podwładnych. Niektórzy z nich pracują do dzisiaj, a jednym z nich jest wiceprezydent Wojciech Krzyżek. Ciepło wspominam także tych, którzy niestety już odeszli jak śp. Kazimierza Broniewicza, ówczesnego skarbnika miasta.
– Czy interesuje się pan Raciborzem? Czy nie chciałby pan wrócić w te strony? Czy np. zainteresowanie raciborskim samorządem nie wchodzi już w grę?
– Mieszkam i pracuję w Warszawie, ale nigdy nie utraciłem więzi z moim Raciborzem. Racibórz i Śląsk mam w genach. To moje miasto i nikt nigdy tego mi nie odbierze. Bywam w Raciborzu regularnie, średnio raz w miesiącu. Żyją tu moi bliscy. Interesuję się tym co dzieje się w mieście, czy to na portalach społecznościowych, czy też wymieniając się informacjami ze znajomymi. Jeżeli jestem zapraszany i czas na to pozwala, bywam na uroczystościach. Utrzymuję kontakt z prezydentem Mirosławem Lenkiem, jak i wiceprezydentem Wojciechem Krzyżekiem. Czy wróciłbym do Raciborza, do samorządu? Od kilkunastu lat pracuję w warszawskim samorządzie, a od ponad sześciu jestem burmistrzem Żoliborza, ale kto wie...
Rozmawiał Mariusz Weidner