Naczelnik, co w samorządzie rozwinął skrzydła
Przed reformą samorządową w gminach rządy sprawowali naczelnicy. W gminie Rudnik był nim Hubert Miczko, który jako jeden z niewielu, odnalazł się w nowej rzeczywistości.
– Wójtostwo w Rudniku to etap będący dla mnie szkołą życia, to w szczególności nauka współpracy z ludźmi. Skończyło się w 2002 roku wraz z jesiennymi „wykopkami” – mówi dzisiaj. A jak ocenia fakt, że z naczelnika stał się wójtem, pomimo tego, że większość naczelników nie cieszyła się poparciem społeczeństwa? – Nie mnie to oceniać, ale zawsze starałem się być dobrym gospodarzem i chyba tym zdobyłem zaufanie ludzi – odpowiada i dodaje, że praca naczelnika polegała głównie na wykonywaniu poleceń z „góry” i dopiero samorząd pozwolił mu rozwinąć skrzydła, podejmować niezależne działania. Pierwszy wójt gminy Rudnik opowiada obok o tym jak wyglądały pierwsze lata samorządu.
(woj)
Powstanie samorządu zupełnie zmieniło prawne usytuowanie władzy miejscowej i sposób jej zarządzania. Wymagało to od włodarzy nowego podejścia. Skorzystałem wtedy z możliwości uczestniczenia w tygodniowym szkoleniu przyszłych samorządowców, organizowanym przez ambasadę RFN z fundacją Hanns-Siedel-Stiftung w Monachium. Tam uczyliśmy się jak działa się w warunkach demokracji. Jako że byłem tam jedynym przedstawicielem powiatu, zgłosiłem do udziału innego społecznika, Leona Wochnika, szefa Towarzystwa Miłośników Eichendorffa, który był mi pomocny jako tłumacz. Wyjazd był podwójnie korzystny. Zdobyłem wiedzę z zakresu pracy w samorządzie i w warunkach demokracji, zaś dla Towarzystwa otworzyły się możliwości pozyskania pomocy m.in. przy budowie domu spotkań w Łubowicach. Była to szansa na rozwój gminy i samych Łubowic. Kontakty nawiązane na tamtym wyjeździe owocowały dla kultu Eichendorffa jeszcze przez wiele lat. Za mój wkład zostałem odznaczony medalem za wybitne zasługi dla Centrum Kultury i spotkań w Łubowicach.
Pamiętam, że wraz z początkiem samorządu powstała w powiecie nieformalna organizacja – klub wójtów i burmistrzów. W latach późniejszych dołączyli do nas włodarze z Raciborza i okolicznych gmin. Wspólnie omawialiśmy problemy, dzieliliśmy się uwagami, doświadczeniami i propozycjami.
Na początku lat 90. największą bolączką mieszkańców gminy Rudnik był brak wodociągu. Niekorzystne położenie w dorzeczu Odry skutkowało niską jakością wody w studniach. Gmina, która nagle połączyła trzy rozproszone gromadzkie rady (w sumie 15 sołectw) miała z tym spory problem. Pojechaliśmy wtedy na targi do Poznania, gdzie znaleźliśmy firmę, która podjęła się budowy nowoczesnej sieci. Dokonano odwiertu w Rudniku i w przeciągu dwóch miesięcy wybudowano stację wodociągową. Równolegle do tego trwały prace przy budowie, chyba najważniejszego, odcinka wodociągu, łączącego Rudnik z Brzeźnicą. Ruszyła też budowa nitki do Szonowic. Inwestycja ta trwała do końca XX wieku. Oszacowano, że koszt tego przedsięwzięcia wyniósł 58 miliardów, które pozyskaliśmy na preferencyjnych warunkach w postaci kredytów, a wiele z tego zostało nam umorzone. Tylko dodam, że już wtedy przymierzaliśmy się z innymi wójtami do budowy kanalizacji.
Pomimo opisanego dużego wysiłku finansowego, realizowaliśmy inne potrzeby mieszkańców. Do tych zadań zaliczyć można wybudowanie sali gimnastycznej w Szonowicach i rozpoczęcie prac przy podobnym obiekcie w Rudniku. Oczywiście wiele miejsca w budżecie zajęły remonty i budowy dróg gminnych, np. asfaltowe połączenie Łubowic z Grzegorzowicami, wsi Gamów ze Sławienkiem, czy budowa dróg na Osiedlu 1000-lecia w Rudniku. Niestety, na wszystkie potrzeby nigdy nie wystarczało pieniędzy.
Inną ważną sprawą było zabezpieczenie przeciwpowodziowe miejscowości leżących na lewym brzegu Odry. Przypominam, że te wioski nie miały nawet obwałowania, co mocno odczuły w 1997 r. Dopiero po powodzi, okazało się, że moje interwencje w tej sprawie miały sens. Wtedy, wraz z decyzją o budowie Zbiornika Racibórz, ruszyła budowa wałów w Brzeźnicy, Ligocie Książęcej i Łubowicach.
Z perspektywy czasu widzę, że wiele z moich działań mogłoby nie doczekać realizacji bez pomocy przychylnych ludzi, społeczników, pracowników urzędu, a szczególnie dzięki współpracy z radą gminy. Zawsze ceniłem doświadczenie starszych, śledziłem i analizowałem ich działania i błędy, sam starałem się ustrzec. Obecnie, od ośmiu lat jestem na emeryturze. Niedługo skończę 70 lat. Mam żonę Teresę, dwójkę dorosłych i samodzielnych dzieci. Za mną wiele radości z życia i tego co w nim osiągnąłem. Niczego nie żałuję i z optymizmem patrzę w przyszłość. Tworzę przed sobą nowe cele, bo bez nich życie może się stać boleśnie puste.
Huber Miczko