Nauczyciele do nauki, kucharze do garów
Złośliwy komentarz tygodnia Bożydara Nosacza
Prezydent i starosta dają kasę nauczycielom na dodatkowe studia i kursy – co roku w sumie ok. pół miliona złotych. Jakoś nikogo to nie bulwersuje, choć moim zdaniem to niesprawiedliwe. Czemu nauczyciel ma być lepszy niż, dajmy na to, kucharz? Nad nim pies z kulawą nogą się nie pożali, jeśli klientela zachce nagle żreć tofu i wodorosty, a on umie tylko pichcić golonkę na piwie. Kucharz może co najwyżej zgłosić się po pomoc do „Kuchennych rewolucji”. Jak mu się poszczęści, to przyjedzie do niego naczelna kucharka RP, najpierw publicznie go obsobaczy, a potem doradzi, że np. golonkę trzeba posypać świeżą kolendrą, a w kuchni umyć zamrażarkę.
Nauczyciel czy dyrektor szkoły to przy biednym kucharzu paniska. Pisze sobie taki eleganckie pisemko do prezydenta, że jak ten mu zapłaci za studia podyplomowe, to on łaskawie się na nie zapisze, a następnie ukończy jakiś „coaching” czy „zarządzanie zasobami ludzkimi” (autentyczne), ewentualnie postudiuje, uwaga, matematykę czy filologię polską. Kwestia sensu dopłacania do nauki nauczycieli w tych dwóch kierunkach po raz pierwszy od wielu lat wzbudziła ostatnio cień refleksji na komisji rady miejskiej. Konkretnie przeciw był naczelnik oświaty Myśliwy i jego duchowy patron czyli radny Rapnicki. Ale po co w ogóle o tym rozmawiać, skoro według przewodniczącego Rycki, przez ostatnie sześć lat nikt nawet się nie zająknął, że coś idzie źle, znakiem czego wszystko jest dobrze. Aż boję się zapytać czy pan przewodniczący ukończył może jakieś zajęcia dokształcające z logiki…
Ja uprzejmie proszę, żeby jakiś dziennikarz porządnie zgłębił temat i wyjaśnił nam maluczkim, jak konkretnie odbywa się to opłacanie nauki nauczycielom. Czy na przykład chemik, któremu ubyło zajęć i jego etat jest zagrożony, może sobie skończyć jakiś kurs albo roczne studia podyplomowe z polskiego i będzie po nich nauczał dzieci gramatyki i literatury? Albo pani od rysunków zapisze się na matematykę i zacznie uczyć dzieci geometrii i algebry? Albo inaczej. Rzeczony filolog lub matematyk już dawno skończyli wymagane studia, ale przypomniało im się, że nie przeczytali jeszcze trzeciej części „Chłopów”, albo nie potrafią liczyć pola trójkąta, więc koniecznie muszą iść na studia uzupełniające, oczywiście na koszt podatnika? Bo jeśli tak miałoby to wyglądać, to nie podoba mi się to ani jako podatnikowi, który to wszystko finansuje, ani jako rodzicowi, którego dzieci miałyby być uczone przez matematyka po rocznym kursie.
Dlatego, panie prezydencie, panie starosto, panie przewodniczący komisji – czasem jednak „warto rozmawiać”.
bozydar.nosacz@outlook.com