Mistrzowie rodzą się w małych miejscowościach
Do malowniczej Andaluzji zawiódł piłkarzy pogrzebieńskiego Salosu talent połączony z wytężonym treningiem oraz determinacją w grze, zwieńczoną zwycięstwem podczas Ogólnopolskich Igrzyskach Młodzieży Salezjańskiej. Na hiszpańskich boiskach drużyna z maleńkiej wioski odnosiła kolejne sukcesy, ostatecznie w swej kategorii zdobywając IV miejsce wśród 16 drużyn.
– Już po turnieju w Łodzi, gdzie zajęliśmy I miejsce, wiedzieliśmy, że lecimy do Sewilli. Cieszyliśmy się, bo ciężko na to zwycięstwo pracowaliśmy – mówi zawodnik drużyny Kamil Koczor.
– Nasza Sewilla zaczęła się już w listopadzie ub.r., w momencie załatwiania biletów lotniczych na wylot z Berlina. Dłuższy, siedmiodniowy pobyt pozwolił spędzić nam więcej czasu na zwiedzaniu – mówi trener Krzysztof Koczor. Grupa licząca 14 osób, za protekcją salezjanek z Pogrzebienia zatrzymała się u sióstr zakonnych, 20 km od centrum miasta. Jednocześnie była pierwszą, która akredytowała się na zawody.
Przez pięć dni XXVII Światowych Igrzysk Młodzieży Salezjańskiej, piłkarze Salosu zacięcie walczyli o najwyższe laury. – Mecze rozgrywaliśmy w trzech halach sportowych centrum kongresowego, w którym odbyła się również uroczystość otwarcie igrzysk. Tam odprawiono msze, wydawano posiłki w ogromnej jadłodajni, organizowano dyskoteki oraz czuwania modlitewne – opowiada Kamil.
Mecze rozgrywano w czterech grupach. Na 16 drużyn tylko dwie były z Polski, z Pogrzebienia i Lublina, pozostałe to m.in. hiszpańskie, belgijskie, słowackie, austriacka, portugalska, niemiecka, czeska.
Na początek Pogrzebień zmierzył się z Pragą uzyskując wynik 9:2. W dwie godziny później rozstrzygał się kolejny pojedynek z Valencią, która w ubiegłym roku, w kategorii młodszej wygrała rozgrywki. – To był nasz najlepszy mecz, bardzo szybki, z pięknymi bramkami – chwali chłopaków trener Remigiusz Puterczak. Zwyciężając z tak silną drużyną 4:0, myśleli już tylko o wyjściu z grupy, co udało się i to na pierwszym miejscu, po zwycięstwie nad Belgią 12:0. Potem nie było już tak łatwo.
Bardzo emocjonujący mecz z kolejną belgijską drużyną z Gent, pogrzebianie przegrali 3:4, tracąc głównego zawodnika obrony za dwie żółte kartki, a w ostatnich dwóch minutach – dwie decydujące bramki. Osłabiło to morale chłopców, pojawił się niedosyt. Przegrywając początkowo 0:2 udało się trzema golami odrobić straty i zwycięstwo było w zasięgu ręki. Na koniec mecz o III miejsce z Bratysławą, który pomimo pełnej mobilizacji zakończył się 4:7 dla Słowaków. – Byliśmy mniej skuteczni, pomimo, że prowadziliśmy na boisku. Drużyna przeciwna grała typową piłkę halową, strzelając z daleka, żeby zbliżyć się do bramki. Byli lepiej przygotowani do gry w hali – mówi trener Koczor. Oczekiwał, że hiszpańskie rozgrywki podobnie, jak w ubiegłym roku w Bratysławie odbędą się na wolnym powietrzu.
Piłkarze z maleńkiego Pogrzebienia, dzięki swym umiejętnościom stanęli jednak na wysokości zadania, zajmując IV miejsce w europejskich rozgrywkach. Mogą być dobrym przykładem dla swoich rówieśników, a także dla następców – grającej od dwóch lat drużyny z rocznika 2006 i młodszych, którzy zajmą ich miejsce. – Patrząc na niedużą społeczność pogrzebieńską, po taki sukces, jak w Sewilli możemy sięgać co 5 lat. Nie jesteśmy Bratysławą, Valencią, czy Brukselą – mówi trener. Przypomina jednocześnie, że łatwiej skompletować dobry zespół np. w belgijskiej szkole salezjańskiej liczącej 800 uczniów niż z ok. 130 podopiecznych Gimnazjum w Kornowacu.
Co nie przeszkadza, że nawet w małych miejscowościach tworzą się drużyny z ogromnym potencjałem, takie jak Salos Pogrzebień.
Poza emocjami sportowymi, młodzi piłkarze przeżyli wspaniałą hiszpańską przygodę. Zaprzyjaźnili się m.in. z oprowadzającą ich wolontariuszką z Nowej Gwinei mieszkającą w Madrycie oraz z zawodnikami innych drużyn m.in. Valencii i Pragi, którzy zaprosili ich do stolicy Czech na mecz towarzyski, planowany w ostatni weekend wakacji.
Zwiedzili też stolicę Andaluzji z pięknym placem Hiszpańskim, gdzie odbywała się uroczystość kończąca igrzyska, a także jeden z dwóch stadionów najlepszych drużyn grających w pierwszej lidze hiszpańskiej, który znajdował się 200 m od ich hotelu.
Pomimo że dla większości zawodników, to już ostanie chwile w Salosie, nie zamierzają rezygnować z gry, co potwierdza bramkarz Paweł Skatuła, planujący swój udział, w którymś z klubów piłkarskich.
Swoim synom mocno kibicowali rodzice, oklaskami witając ich po przyjeździe z Sewilli. Jedna z mam, Klaudia Miczek chwali trenerów, którzy oszlifowali piłkarskie perełki, zarazili zapałem i tak przygotowali, że chłopcy mogli wyjechać do Hiszpanii. Trzeba przyznać jej rację, że stworzyli wyjątkową drużynę salezjańską, która osiągnęła sukces sportowy, jednocześnie realizując cel wychowawczy.
(ewa)