Raport specjalny: Katastrofa w Kuźni
Trąba powietrzna jakiej nigdy nie było
Najstarsi strażacy i mieszkańcy nie pamiętają by ziemię raciborską spustoszyła wichura burzowa w takiej skali jak w piątek 7 lipca. – To była jakaś trąba powietrzna – mówi komendant strażaków. – Zobaczyłem biały wir, który wykręcał wysokie drzewa – opowiada mieszkaniec. – Myślałam, że to koniec świata – wyznaje nam młoda dziewczyna. Każdy na swój sposób zapamiętał chwile grozy. Sprawdziliśmy jak Kuźnia Raciborska podnosi się po kataklizmie. Kolejnym na tym obszarze, bo tak często nawiedzanym przez powodzie i pożary. Rozmowy z poszkodowanymi spisał Mariusz Weidner, fotografował Paweł Okulowski
Komendant Pawnik: skala zniszczeń jest naprawdę bardzo duża
Według szefa powiatowej straży przez okolicę Kuźni przeszła „jakaś trąba powietrzna i powaliła te wszystkie drzewa”. – W lasach jest 1500 ha zniszczonego lasu. W piątek wieczór główne drogi były nieprzejezdne, nawet pociąg stanął w okolicy Górek Śląskich bo została uszkodzona trakcja – relacjonował nam w sobotnie popołudnie. Zdaniem Jana Pawnika to druga tak wielka katastrofa leśna w tym rejonie po pożarze z 1992 roku. – Na pewno tak trzeba to ocenić – mówi strażak i wylicza zniszczone budynki mieszkalne i gospodarcze. – Na kościele coś poleciało, szkoła ma coś zepsutego z dachem sali gimnastycznej, jakieś szkody są w Szymocicach na remizie. Mamy dane o uszkodzonych 50 budynkach, a w 9 dachy zerwało. Ośrodek w Szymocicach też dotknęły potężne zniszczenia. Skala tego jest naprawdę bardzo duża – oceniał komendant.
Strażacy z całego powiatu pracowali do wczesnych porannych godzin zaczynając od momentu tuż po nawałnicy. – Zaczęliśmy od udrażniania dróg żeby można było jako tako przejechać. I tak zostało dużo nawisów, pochylonych drzew co jest niebezpiecznie, szczególnie jak wiatr powieje, te naderwane drzewa są groźne – zaznaczał J. Pawnik.
Straż raciborska ściągnęła w piątek „mnóstwo sił i środków” własnych oraz OSP. Na miejsce przybyła z Gliwic kompania pilarzy do cięcia drzewa. Z pomocą pospieszyły jednostki PSP z Gliwic, Tychów i Bierunia. – Ciągle pojawiały się nowe zgłoszenia. Podtapiane piwnice to była sprawa drugorzędna, bo trzeba było dachy zabezpieczać i ciąć te drzewa, bo wichura może wrócić – wyjaśniał nam szef straży zawodowej.
Pawnik służy w straży w Raciborzu od 1988 roku. – Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. W ogóle w życiu nie widziałem i na naszym terenie. Uszkodzenia takie, że albo drzewo z korzeniami całe wywaliło, albo na wysokości 3 – 4 metrów złamało jak zapałkę – opowiadał doświadczony strażak.
Wspomniał też o akcji ratowniczej z helikopterem, bo kierowca samochodu ucierpiał w przygniecionym aucie, ale szczęśliwie szybko wyszedł ze szpitala. – Rannych na szczęście nie było. Przygniotło jakieś samochody, ale ludzie zdążyli wyjść. W Leśnej Polanie jakąś kobietę w ciąży ratowano, bo zemdlała. Tam trzeba było przecinkę zrobić żeby pogotowie mogło dojechać. Na szczęście pani odzyskała świadomość – mówił z ulgą Pawnik. Strażacy spali z piątku na sobotę może 3 godziny i od rana znowu działali.
Krzysztof Bartoń: niczego nie oszczędziło
Wszystkie zastępy jednostek OSP z gminy Kuźnia Raciborska działały od początku akcji ratowniczej. Krzysztof Bartoń, komendant gminny, dostał do pomocy dwa samochody – drabiny SD z Raciborza i z Katowic. – Rejon z Kuźni do Nędzy został najmocniej uderzony. Duże szkody odnotowaliśmy na cmentarzu, także na kościele są. Tutaj nic nie było oszczędzone. Nikt z nas takiego czegoś jeszcze nie przeżył – wyjawił nam szef kuźniańskich strażaków.
Od sobotniego poranka pomagała mu Anita Procek z OSP Siedliska, „zatrudniona” do sekretarzowania przy gminnych działaniach OSP. – Około 50 zgłoszeń od mieszkańców w parę godzin przyjęłam. Jak zastępy jedno kończą, to od razu do następnego jadą – informowała A. Procek. Komendant Pawnik chwalił ją za zaangażowanie i podkreślał, że w nocnej akcji było mnóstwo pań. – Pracowały na równi z mężczyznami – podkreślił.