Wielka woda: Dopóki nie będzie zbiornika, nie będę się czuć bezpiecznie
O naszej redakcyjnej koleżance Ewie Osieckiej mówimy, że jest wyspiarką, bo historia jej rodziny od trzech pokoleń związana jest z Ostrogiem. – Nie wyobrażam sobie, że mogłabym mieszkać gdzie indziej, ale od czasu powodzi nie czuję się tu już tak bezpiecznie, jak wcześniej – tłumaczy Ewa i wraca wspomnieniami do 8 lipca 1997 roku, czyli urodzin taty.
– Tej daty nigdy nie zapomnę, bo od rana szykowaliśmy się na popołudniowe przyjęcie. Lodówki były pełne jedzenia, ale sytuacja za oknem nie nastrajała nas optymistycznie. Słuchaliśmy radia Vanessa, które co chwilę nadawało nowe komunikaty, nie zawsze zgodne z rzeczywistością. Koło południa usłyszeliśmy, że most na Uldze jest już zamknięty, a pół godziny później przyjechała nim z Chorzowa moja teściowa – tłumaczy Ewa, która tego dnia do pracy już nie dotarła. O przyjęciu też już nikt nie myślał, bo cała rodzina, tak jak i pozostali mieszkańcy ulicy Królewskiej, zaangażowała się w sypanie worków z piaskiem, które miały zabezpieczyć wały. – Pewien pan z obrony cywilnej, którego nazwiska nie znam, a chciałabym mu podziękować, zasugerował nam, żebyśmy przewieźli w inne miejsca samochody. Mama pracowała w Pietrowicach Wielkich, więc tam zostawiłyśmy jej auto, a moje w drodze powrotnej postawiłam na placu Długosza, dzięki czemu udało się je uratować – wspomina Ewa Osiecka.
Wieczorem wody było coraz więcej, ale nawet wtedy nikt nie przypuszczał, że może osiągnąć prawie trzy metry wysokości. – Pamiętam opowieści babci o powodzi, która miała miejsce w 1939 roku. Wtedy Odra też wylała, ale w domu dziadków ucierpiały tylko piwnice, więc myśleliśmy, że i tym razem tak się to skończy. Kiedy woda zaczęła się wlewać do mieszkania, zdążyłam tylko ze sobą zabrać dokumenty, telewizor i dywany, które przeniosłam do rodziców na piętro – tłumaczy Ewa.
Tej nocy chyba nikt na Ostrogu nie spał. Nie było prądu, wody, nie działały telefony i jedyną formą komunikacji były nawoływania przez okno. – Wszyscy słyszeliśmy dwie potężne eksplozje pieców w ZEW-ie, po których niebo zrobiło się jasne. Słyszeliśmy też kotłującą się na parterze wodę, która porywała ze sobą meble i rozbijała je o ściany, ale najgorsze było wołanie o pomoc. Dopiero wiele dni po powodzi dowiedziałam się, że kilku pracowników przedsiębiorstwa komunalnego zostało uwięzionych na dachu budynku – dodaje.
Pierwsze łódki i pontony pojawiły się w czwartek. Wtedy też dotarła pomoc medyczna dla tych mieszkańców, którzy jej potrzebowali. – Ewakuowali sąsiadkę, która była w ciąży, ale większość z nas nie chciała opuszczać swoich domów. W sobotę dotarł do nas mój mąż, który pracował w Chorzowie. Pokonał 600 kilometrów, ale żadną drogą nie mógł się dostać na Ostróg, więc na kilka dni utknął u rodziny w Markowicach, gdzie pomagał strażakom. Pamiętam ten powrót do dziś, bo wyglądał tak, jakbyśmy nie widzieli się przez lata – opowiada.
Prawdziwy dramat zaczął się dopiero wtedy, gdy woda opadła. – Całe mieszkanie na parterze pokrywał muł. Ziemia w ogrodzie była tak mokra, że zapadaliśmy się po kolana. Były problemy z wodą, więc ratowali nas przyjaciele, którzy zabierali ze sobą nasze rzeczy do prania. Cały czas wspierała mnie mama, która przeżyła wojnę i mówiła, że dopóki jest spokojne niebo, wszystko można odbudować. W tamtym okresie mogliśmy liczyć na wiele osób, które same do nas docierały z pomocą. Pracownicy ośrodka kultury w Tworkowie, w którym pracowałam, robiąc „Gminne Wieści” przywozili nam środki czystości i zrezygnowali z funduszu socjalnego na rzecz powodzian – dodaje dziennikarka „Nowin”.
Choć dom był ubezpieczony od różnych żywiołów, jak się potem okazało, nie obejmowały one powodzi. Rodzina skorzystała więc z nisko oprocentowanego kredytu, za który wyremontowano dom. W 2010 roku wspomnienia wróciły. – Kiedy Odra znowu zaczęła się podnosić, dzwoniłam do urzędu gminy w Krzyżanowicach, gdzie uspakajali mnie, że polder Buków jest w stanie przejąć 53 miliony litrów sześciennych wody. Mimo to, nauczona doświadczeniem, zabezpieczyłam całe mieszkanie wynosząc wszystko na piętro. Teraz jestem pewna, że będę się czuć bezpieczna dopiero wtedy, gdy powstanie zbiornik Racibórz – podsumowuje Ewa Osiecka.
Katarzyna Gruchot