Dwaj duchowni rodem z Łubowic odeszli do Pana
ks. Jan Szywalski przedstawia
Obydwaj urodzili się co do miejsca i czasu blisko siebie: Józef Gacka w Łubowicach 3 marca 1939 r., Rafał (Mikołaj to zakonne imię) Wallach 18 kwietnia 1938 r. w Ligocie Książęcej parafii Łubowice. Odeszli również z tego świata niemal w tym samym czasie, ks. Józef 16 listopada, a o. Mikołaj 18 listopada bieżącego roku. Co ich jeszcze łączyło? Kapłaństwo! – Choć pierwszy z nich był księdzem diecezjalnym, a drugi zakonnikiem – franciszkaninem. Obydwaj dożyli złotego jubileuszu swego kapłaństwa.
Ks. Józef Gacka
Ks. Józef Gacka święcenia kapłańskie otrzymał w Opolu w 1962 r. mając 23 lata. Był wikariuszem wpierw w Opolu w parafii Św. Piotra i Pawła, następnie przy kościele św. Mikołaja w Pyskowicach (1966 –1968), potem u św. Michała w Gliwicach (1968 –1972) oraz w Zabrzu Rokitnicy (1972–1974).
W 1974 r. opróżniło się probostwo w Kietrzu. Dotychczasowy duszpasterz tego miejsca, ks. Stefan Pieczka, został mianowany przez biskupa Franciszka Jopa proboszczem parafii Wniebowzięcia NMP w Raciborzu, która przeżywała trudny czas po odejściu ks. Jana Haide. Parafianie Kietrza żałowali wprawdzie odchodzącego ks. Pieczki, ale nowy, młody jego następca, ks. Józef Gacka szybko ujął ich serca. Dane mu było tu pozostać 36 lat!
Przeżył z mieszkańcami miasteczka wpierw trudne czasy socjalistyczne, a następnie kryzysowe lata 90–te, kiedy zamknięto główny zakład pracy w Kietrzu, fabrykę dywanów, co było powodem bezrobocia całej okolicy.
Ks. Józef miał pogodne i spokojne usposobienie i był na pewno dla parafian podporą duchową. Kapłani dekanatu także obdarzali go zaufaniem, skoro wybrali go wpierw wicedziekanem, a następnie dziekanem, którym był w latach 2000–2007. Ks. Biskup zaś uhonorował go w 2002 r. tytułem radcy duchownego
Potem przyszła choroba: doszło do tego, że musiano mu amputować nogę. Odtąd był przywiązany do wózka inwalidzkiego. Wiem, że ówczesny wikariusz ks. Zbigniew Cieśla bardzo się nim wtedy zajmował.
W końcu musiał jednak uznać, że trzeba odejść w stan spoczynku: w 2010 r., w wieku 71 lat, zamieszkał w Domu Księży Emerytów w Opolu. Tam przeżył jeszcze siedem lat, czasami pojawiając się w Kietrzu. Tu przeżył w 2012 r. uroczyście swój złoty jubileusz kapłański.
Pogrzeb był imponującą manifestacją wdzięczności byłych parafian dla jego osoby; można było wyczuć, że był bliski ich sercu. Świątynia św. Tomasza nie mogła pomieścić wiernych, a obchód ofiarny dokoła ołtarza trwał i trwał.., aż organiście i orkiestrze zabrakło pieśni. Dwaj biskupi odprowadzali go na wieczny spoczynek: biskup Gerard Kusz z Gliwic ( był jego kursowym kolegą w seminarium) oraz biskup Rudolf Pierskała z Opola. W kazaniu biskup Kusz mówił o „błogosławionych, którzy pokój wprowadzają”, nawiązując do osoby zmarłego. Po raz pierwszy usłyszałem na pogrzebie, że śpiewano Te Deum, „Ciebie Boże wielbimy”, które zaintonował biskup Pierskała, by dziękować Bogu za piękne życie i owocne kapłaństwo.
Ojciec Mikołaj – Rafał Wallach
Ojciec franciszkanin Mikołaj Wallach pochodzi z rodziny rolniczej. Szybko rozpoznał swoje powołanie zakonne. Może pewien wpływ miał stary franciszkanin rodem z Łubowic, o. Romuald Warzecha. On go też na pewno ściągnął do przedwojennej „polskiej prowincji” panewnickiej.
Nowicjat rozpoczął mając zaledwie 17 lat, a gdy miał 18 złożył już pierwsze śluby zakonne. Potem dopiero uzupełnił wykształcenie średnie, zdał maturę, wpierw wewnętrzną–zakonną, którą później uzupełnił państwową. Święcenia kapłańskie przyjął 14 września 1965 r., mając 27 lat. Na obrazku prymicyjnym widniał program jego kapłaństwa: „Wnieść radość, gdzie panuje smutek”. Te słowa z modlitwy św. Franciszka bardzo odpowiadały jego naturze. Ojciec Mikołaj był człowiekiem bardzo radosnym. „Mikołaj I idzie!” – oznajmiał często, gdy pukał do czyichś drzwi; jakże go nie przyjąć z radością?
Przez następne 45 lat był przed wszystkim rekolekcjonistą i okolicznościowym kaznodzieją. Mówił prosto, przystępnie i często z humorem. W mojej parafii św. Krzyża w Raciborzu–Studziennej głosił dwukrotnie rekolekcje i wspominam wieczory spędzone na plebanii: o. Mikołaj sypał żartami i anegdotami; niektóre pamiętam do dziś.
Siedzibą jego był głównie klasztor w Opolu i w opolskiej diecezji głosił najczęściej Słowo Boże. Rozumiał śląski lud, a lud jego rozumiał. Ze starymi „farorzami” grał w skata, z innymi w szachy, dwie namiętności prawie zapomniane. Inną pasją, której raczej nie należy naśladować, była szybka jazda samochodem.
W 2012 r. obchodził w rodzinnej parafii uroczyście złoty jubileusz kapłański oraz 60–lecie życia zakonnego. Na obrazkach pamiątkowych wydanych z tej okazji wyraził swoją wdzięczność: „Jezu, jesteś moim Bogiem. Dziękuję Ci!”, oraz odnowił swoje ufne oddanie Bogu: „Panie Boże, Tobie powierzam całą moją przeszłość, teraźniejszość i moją przyszłość”.
Nieco później przyszła choroba: nowotwór. Zdawało się, że ją przezwyciężył, ale po krótkim czasie pojawiły się przerzuty. Gdy oznajmiono mu, że musi umrzeć, pojechał wprost od lekarza na Jasną Górę i tu u Matki Bożej szukał sił na ostatni etap życia. Do końca trzymał się dzielnie. W ostatnim czasie miał wylew krwi do mózgu, a końcowe tygodnie przeleżał w zakładzie opiekuńczym u sióstr franciszkanek w Opolu–Szczepanowicach. Umarł 18 listopada br.
Pogrzeb odbył się 22.11 przy klasztorze prowincjalnym w Katowicach–Panewnikach, z wielkim udziałem ojców i braci franciszkanów, sióstr zakonnych oraz wiernych z rodzinnej miejscowości Łubowice. Ojciec kaznodzieja zaczął swe rozważania od słów z Pieśni słonecznej św. Franciszka:
Pochwalony bądź, Panie mój,
przez naszą siostrę śmierć cielesną,
której żaden człowiek żywy uniknąć nie może.
Biada tym, którzy umierają w grzechach śmiertelnych.
Błogosławieni ci, których śmierć zastanie w Twej najświętszej woli,
albowiem śmierć druga nie wyrządzi im krzywdy.