Czuję się fotokompozytorem
Z Bolesławem Stachowem o jego nowej wystawie z okazji 800-lecia nadania praw miejskich Raciborzowi rozmawia Katarzyna Gruchot
– Jest pan fotografem czy fotografikiem?
– I jednym, i drugim, bo przygotowując materiały jestem fotografem, a komponując obrazy staję się fotografikiem. Moja najnowsza wystawa „Opowieści Raciborskie” to fotografika, a towarzysząca jej projekcja „Portret miasta” to fotografie, które pokazują portret miasta w roku jego jubileuszu. W pierwszym przypadku dominuje autor i jego subiektywne kreacje, a w drugim rzeczywistość, która sama w sobie jest obiektywna. Oglądałem kiedyś w telewizji wywiad, który Grzegorz Miecugow przeprowadzał z Ryszardem Horowitzem i nagle zobaczyłem, że podpisują go jako fotokompozytora. Pomyślałem, że to świetne określenie na kogoś takiego jak ja. Kopiuję rzeczywistość, ale coś mi zawsze w duszy gra, więc ten mój wewnętrzny świat chcę pokazać, ale nie słowami, tylko obrazami. Fotografia to dopiero tworzywo, z którego coś ciekawego może powstać.
– Pamięta pan swoje pierwsze zdjęcie i pierwszą fotografikę?
– Pierwsza fotografia to były kwitnące wiśnie na tle panoramy Głuchołaz, gdzie chodziłem wtedy do liceum, zrobione jakimś pożyczonym aparatem. Pamiętam, że wdrapałem się na wysoki murek, tak by kwitnące gałązki mieć z prawej strony kadru, a w tle panoramę miasta z ulicą Warszawską, kościołem, górami i Kolonią Jagiellońską. Kreatywne prace powstały dopiero w 1973 roku, gdy przygotowywałem swoją pierwszą wystawę. Sfotografowałem wtedy chłopca, który wyskoczył w górę z wyciągniętymi wysoko rękami. Wyciąłem go i wkleiłem w łuk przy rynku, który wchodzi w ulicę Rzeźniczą i nagle obraz zrobił się bardziej dynamiczny. To był taki rodzaj wycinanki, bo nie było wtedy komputerów ani odpowiednich programów do obróbki zdjęć, więc je reprodukowałem i dopiero po reprodukcji robiłem powiększenia.
– Może pan zdradzić swój warsztat pracy?
– W latach 70. prowadziłem w Raciborzu Towarzystwo Fotograficzne i dla Wojewódzkiego Domu Kultury w Opolu organizowałem pokazowe zajęcia z kolażu. Oni moje metody pracy określali raciborską szkołą montażu. Robiliśmy wycinanki ze zdjęć, publikacji, gazet i rysunków tworząc kompozycje obrazowe, które potem fotografowaliśmy. W 1973 roku miałem z tych prac dużą wystawę w Raciborzu, na którą przyjechał znany wtedy historyk sztuki Alfred Ligocki. Napisał o mnie artykuł do czasopisma „Fotografia”, a po roku przyjęto mnie do Związku Polskich Artystów Fotografików. Potem zająłem się zdjęciami do albumów fotograficznych. W tamtych czasach taniej było wydawać albumy, niż robić wystawy. W 2002 roku kupiłem aparat cyfrowy Sony, który nagrywał bezpośrednio zdjęcia na małą płytkę CD, a po roku miałem już pierwszy składany komputer, na którym mogłem zainstalować oprogramowanie do aparatu. Nie musiałem już wycinać nożyczkami i kleić, bo mogłem te czynności robić w komputerze. Po raz kolejny zdjęcia stały się tworzywem. Nieraz wychodził mi kicz, ale z czasem potrafiłem uchwycić ten moment, w którym trzeba się było zatrzymać, albo cofnąć, by nie zabrnąć za daleko.
– Czy Racibórz jest wdzięcznym miastem dla oka obiektywu?
– Jest ciekawy. Nie ma tu takiej zwartej zabudowy, jak w innych miastach, które nie doświadczyły tylu zniszczeń, ale ta przestrzeń jest potrzebna do uzyskania odpowiedniej perspektywy. Lubię budynek sądu, który fotografowałem wielokrotnie w różnych porach roku i przy różnym świetle i za każdym razem udaje mi się wyciągnąć z niego coś nowego. Wracam też często do zamku, szczególnie jesienią, bo gdy opadną już liście widać go od strony Odry w całej okazałości. Mam kolegów, którzy mieszkają po dwóch stronach Odrzańskiej i dzięki temu mogę go fotografować z ich okien. Udało mi się zrobić ciekawe zdjęcie podczas tegorocznych obchodów 11 Listopada przy pomniku Matki Polki, którą również bardzo lubię fotografować. Ciemne chmury, które spowiły wtedy niebo, nadały dramaturgii i powagi tej uroczystości. Takiego klimatu nigdy wcześniej nie udało mi się uzyskać.
– Jaki jest portret naszego miasta według Bolesława Stachowa?
– Racibórz to miasto ciekawe, ładnie usytuowane w dolinie Odry, fotografowane ze wschodu i zachodu, z interesującą historią. Ma 800 lat, podczas gdy Katowice mają tylko 200, więc jest się czym pochwalić. Projekcja moich zdjęć to zbiór krajobrazów, architektury i ludzi, który w umyśle człowieka ma zbudować w miarę pełny portret miasta w roku jego jubileuszu. Oprócz niej będzie też wystawa składająca się z pięćdziesięciu prac w formie kompozycji obrazowych przypominających postacie i epizody z historii miasta. Jest wśród nich m.in. Mieszko IV Laskonogi, Jan III Sobieski, Juliusz Roger i powstańcy śląscy, których pamiętam jeszcze z lat 70. Jedną z ważnych postaci, o których się nie mówi, a którą chciałbym raciborzanom pokazać, jest Wawrzyniec Mikołaj z Raciborza, który żył w latach 1381 – 1450 i był profesorem oraz rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
– Jakiego zdjęcia Pan jeszcze nie zrobił, choć o nim marzył?
– Trzykrotnie latałem nad Raciborzem samolotem wynajętym z Aeroklubu w Gotartowicach. Chciałem zrobić zdjęcie naszego miasta, wyłaniającego się spod chmur, tak by okalały go ze wszystkich stron, ale nigdy mi się nie udało. Albo nie było chmur, albo były za wysoko. Musiałbym w tym samolocie spędzić przynajmniej miesiąc, ale na takie eksperymenty nie miałem pieniędzy. Wiedziałem dokładnie jak to zdjęcie ma wyglądać, więc w końcu je sobie zmontowałem i będzie je można zobaczyć na wystawie, której wernisaż odbędzie się 29 listopada o godzinie 17.00 w Raciborskim Centrum Kultury.