Lekcja niespełnionej miłości
Miłości nie da się tak, jak walentynkowych gadżetów ustawić na półce, a gdy się znudzą odłożyć na dno szuflady. Porywająca, nieprzewidywalna, obezwładniająca, a czasem niespełniona – bezpowrotnie utracona. Pomimo tego, tak naprawdę nieszczęśliwy jest nie ten, kto przeżył miłosny zawód, ale ten kto nie poczuł „motyli w brzuchu”.
O wielkim uczuciu, bez happy endu, po którym zostały wspaniałe wspomnienia, marzenia oraz pożółkłe listy skrupulatnie przechowywane przez 46 lat – opowiada Elżbieta Michalska z Babic.
– Poznaliśmy się kiedy miałam 15, a Włodek niespełna 18 lat. Chodziłam do ósmej klasy, a on do liceum. Podobnie, jak jego rodzina, przeprowadziliśmy się do bloków w Zawierciu. Należeliśmy do jednej paczki młodych ludzi z osiedla, spędzających wspólnie czas. Maj 1968 r. był najszczęśliwszym okresem mojego życia – wzrusza się pani Elżbieta. Lokatorzy doskonale się znali, ponieważ tylko w jednej klatce czteropiętrowego bloku mieszkało 46 dzieci i zupełnie normalne było, że w deszczowe dni wszystkie przesiadywały na schodach.
Zakochała się zanim otarła zły
Po raz pierwszy spotkała wybrańca swego serca na ławeczce przed domem. Właśnie tam, późnym majowym wieczorem pani Elżbieta ocierała łzy po kłótni z wujostwem, którzy przyjechali do rodziców, aby pomóc w organizacji komunii jej brata. Włodek trafił tam za nią, aby ją pocieszyć. Nie mogąc oderwać się od rozmówcy, razem przesiedzieli przed domem do trzeciej w nocy.
– Mama była przekonana, że śpię, ale gdy policzyła liczbę głów, zorientowała się, że nie ma mnie w domu. Ponieważ nie było kogo zapytać, wyjrzała przez okno i słysząc nasze szepty, zawołała „w ciemność”, że w bojlerze jest gorąca woda do kąpieli – śmieje się z kobiecej dyplomacji pani Elżbieta. Dopiero dwa tygodnie po spotkaniu na ławeczce był pierwszy pocałunek.
Po ukończeniu szkoły podstawowej trafiła do tego samego liceum, co jej przyjaciel. – Kiedy chłopak chodził z dziewczyną, a oboje uczęszczali do tej samej szkoły, nie wolno było pokazywać się im razem w mieście i nie daj Boże trzymać za ręce. Nawet na korytarzu liceum nie mówiliśmy sobie „cześć” – wspomina przesadną moralność ówczesnego ciała pedagogicznego. Kiedyś na rozmowie przyuważyła ich matematyczka. – Jak ja mogłam jako pierwszoklasistka rozmawiać z mężczyzną z czwartej, maturalnej klasy? – opowiada o oburzeniu w oczach nauczycielki. Już następnego dnia musiała stanąć do odpowiedzi przy tablicy. Imienniczka pani Elżbiety potraktowała ją jednak łagodnie. Zresztą „zakochana” uczennica, jako jedna z 13 na 42 uczniów nie miała żadnej oceny niedostatecznej na półrocze.
Dawne listy, jak współczesne mejle
Pierwsze listy pani Elżbieta otrzymała, gdy pan Włodek trafił na dwa lata do wojska. Rozpoczął też naukę w podoficerskiej szkole lotniczej w Dęblinie, a następnie podjął pracę na lotnisku w Krakowie Balicach. Długie rozstanie rekompensowali sobie korespondencją, w której dzielili się swoją codziennością, samotnością, drobnymi radościami i smutkami. Listów było wiele. Potrafili pisać do siebie każdego dnia. – Bardzo to lubiłam, to były takie współczesne mejle. Choć nie wiem, czy ktoś mógłby taką pocztę elektroniczną przechować przez ponad 40 lat – zastanawia się. Dziś córka pani Elżbiety dziwi się, że im się chciało: – A myśmy tak bardzo czekali na swoje spotkania. W ciągu tych dwóch lat nie wiem czy Włodek był 10 razy na przepustce – wspomina.
Koperty były zdobione pięknymi rysunkami, a w środku dyskretne wyznania, tak aby w żaden sposób nie urazić nimi swej wybranki. Nie brakowało też intymności, o którą w wojsku szczególnie trudno: „… i tutaj jeszcze bardziej niż może gdziekolwiek indziej odczuwa się brak bliskich osób, w pełni tego słowa znaczeniu, gdyż tutaj człowiek toczy walkę wewnętrzną ze sobą, tutaj zdaje sobie całkowicie sprawę czym jest kontakt z drugą osobą, mam na myśli – z kobietą”.
Nie pisał też wprost, choć pomiędzy wierszami odnaleźć można gorące uczucie: „A czy miłość oparta jest jedynie na słowach, czy słowa wymawiane po stokroć będą na tyle silne, aby tę miłość utrzymać, aby zasilać. Jestem w wojsku odizolowany od ludzi, ludzi żyjących życiem na co dzień i tutaj jeszcze bardziej niż gdziekolwiek odczuwa się brak bliskich osób”.
Strach przed rodziną silniejszy od uczucia
Związek dwojga młodych ludzi nie przetrwał próby czasu, a przede wszystkim odległości. Pan Włodek po zakończeniu służby wojskowej zapragnął mieć panią Elżbietę u swego boku. Ona jednak tyle co rozpoczęła studia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Bardzo chciała przenieść się na Uniwersytet Jagielloński do Krakowa, ale odwiedli ją od tego rodzice: – Dziewczyno, będziesz tam obca, kto ci pomoże? Jak sobie dasz radę na UJ? Jesteś za młoda, masz dopiero 20 lat. Z rozżaleniem przyznaje: – Ludziom nie wolno niczego zabraniać, muszą sami podejmować decyzje.
Rozstali się po pięciu latach znajomości. Odchodząc wiedziała, że traci swą wielką miłość. Pani Elżbieta wini za to rodziców, przed którymi strach był silniejszy od uczucia: – W tamtych latach były inne relacje między rodzicami i dziećmi. Kiedy coś powiedzieli to się ich słuchało. Potem umarła mama i została sama, przepełniona żalem, że nie „zawalczyła” o swoje życie.
Uczucie, jakim darzyła swą pierwszą miłość – pomimo upływu lat – trwa do dziś. – To nie mija – zapewnia. Nie spotkali się już więcej. Kiedyś zobaczyła go na dworcu, ale nie podeszła. – Później, kiedy stawałam w tym miejscu żałowałam, że nie zawołałam, być może bylibyśmy znów razem? – mówi zła, że nie podjęła spontanicznej decyzji. Wyobrażenia oraz marzenia o tym, jak mogło potoczyć się ich wspólne życie potęgowały smutek po stracie ukochanej osoby.
Sama stara się nie powielać własnych błędów. Nie ukrywa też, że jest szczęśliwa: – Człowiek, który coś przeżył i wie trochę więcej, powinien pokazywać ludziom wokół siebie, że życie daje wiele zadowolenia. Gdyby potoczyło się inaczej nie miałabym dobrego syna, wspanialej córki i wnuczki, która jest w drodze. Wiem też, że swoim dzieciom nigdy nie będę niczego narzucać. Muszą sami podejmować decyzje – zastrzega z determinacją.
Pani Elżbieta od 10 lat przewodniczy kołu emerytów i rencistów w Babicach, gdzie mieszka już 35 lat. Zaliczyła kurs terapeuty ds. uzależnień, zapisała się na Uniwersytet Trzeciego Wieku w Nędzy, a teraz wybiera się na kurs terapeuty zajęciowego. – Po 40 latach przestałam palić. Każdego 10 stycznia idę na kawę do „Piotrusia”, aby uczcić kolejny rok bez papierosa – opowiada o prezencie, który zafundowała sobie na 60. urodziny. Zaczęła też malować i chodzi na zajęcia rysunku.
Korespondencję – wspomnienie swej pierwszej niespełnionej miłości przechowuje, jak cenną pamiątkę. Wie, że nie można wrócić do młodości, ale listami można ją przedłużyć.
(ewa)