Duży kaliber: Czy radną Ronin i jej syna niszczył „Raciborski Układ Zamknięty”?
W programie TVP Info radna miejska Anna Ronin zasugerowała udział raciborskiej policji oraz prezydenta miasta w szykanach wobec jej syna, który został osadzony w więzieniu. Miało to mieć związek z jej działalnością publiczną. Ronin wspomniała też „Raciborski Układ Zamknięty” i oskarżyła prezydenta o wywieranie nacisków na swego pracodawcę, czyli DFK. Sprawdziliśmy u źródła, czyli w sądzie, dlaczego jej synem interesowała się policja i w jakich okolicznościach trafił on do więzienia.
W programie TVP Info „Studio Polska” z 17 marca 2018 roku (dostępny w archiwum internetowym pod adresem https://vod.tvp.pl/video/studio–polska,17032018,36159524) wystąpiła obecna radna miejska i była kandydatka na prezydenta Raciborza Anna Ronin. Przez współprowadzącą program Magdalenę Ogórek została przedstawiona jako osoba, która po przegranych wyborach była niszczona przez prezydenta. Ronin mówiła w TVP m.in. o „naszym (raciborskim – red.) układzie zamkniętym” i naciskach prezydenta Mirosława Lenka na swojego pracodawcę – szefa DFK, które prowadzi rozgłośnię Radio Mittendrin, by „coś zrobił ze swoją koleżanką z pracy, bo ona mu dokucza i trzeba z tym coś zrobić”.
W programie nadawanym na żywo Anna Ronin opowiedziała o tym, co przydarzyło się jej synowi, po tym jak przegrała wybory. Zrobiła to dopytana przez drugiego dziennikarza prowadzącego „Studio...”, choć wcześniej oznajmiła, że „to sprawa osobista, bardzo ciężka”, a po wyborach były „szykany i groźby pod adresem jej najstarszego syna przede wszystkim, które utkwiły w pamięci naszego układu zamkniętego w Raciborzu. Oni wiedzą co zrobili – oznajmiła. Podała, że śledzono ją przez dwa tygodnie.
Ronin mówiła, że jej syn został aresztowany będąc w klasie maturalnej. – Miał odrobić jakieś godziny. Sąd wysyłał... (urwana wypowiedź – red.). Pewnego dnia w styczniu przyszli policjanci do naszego domu i zabrali go ze sobą, w związku z tym, że był osobą poszukiwaną. Byłam osobą publiczną, wszyscy wiedzieli gdzie mieszkam, jaki mam numer telefonu, można było się ze mną skontaktować. Uważam, że było to celowe i przygotowane działanie po to, żeby mnie złamać w jakiś sposób, że się wycofam z polityki, ale się nie wycofałam – stwierdziła w TVP Info A. Ronin.
Dodała, że „syn wyjechał, ale niesmak pozostał”. Kontynuowała opowieść o tym co działo się po aresztowaniu syna. – Próbowaliśmy się odwoływać, ale wiadomo, że układ zamknięty blokował te wszystkie nasze zarzuty, nasze zażalenia, zawsze była taka ściana gdy próbowaliśmy coś zrobić – zaznaczyła.
Z wypowiedzi Anny Ronin widzowie dowiedzieli się, że jej syn był w więzieniu przez miesiąc i wyszedł na wolność. – Oczywiście musieliśmy się starać o to, zapłaciliśmy adwokata, żeby to się wydarzyło – dodała. Syn radnej napisał egzaminy maturalne w obroży elektronicznej, pod dozorem. W domu musiał stawiać się o godz. 17.00. – Dla niego to było straszne przeżycie, dla mnie też i dla rodziny – przyznała Anna Ronin. Syn wyjechał z kraju, bo „nie widział tu dla siebie przyszłości i widział co się dzieje ze mną (A. Ronin – przyp. red.) i nie mógł na to patrzeć”. – Mam nadzieję, że już nic więcej mu się nie przytrafi – podsumowała radna.
Trzy sądy w jednej sprawie
Postanowiliśmy sprawdzić czy tak poważne zarzuty, które wybrzmiały w publicznej telewizji, w programie cieszącym się dużą oglądalnością, polegają na prawdzie i czy raciborski wymiar sprawiedliwości i policja rzeczywiście skrzywdziły wówczas 17-letniego Roberta Ł. Udało nam się dotrzeć do przechowywanych w archiwum akt sprawy karnej młodego raciborzanina. Jak się okazuje, w ciągu całego postępowania, poza Sądem Rejonowym w Raciborzu, sprawie Roberta Ł. przyglądały się także sądy w Rybniku i Gliwicach. Wszystkie stały na stanowisku, że za posiadanie i częstowanie nieletniego narkotykami Robert Ł. powinien ponieść karę.
Czerwone oczy, nerwowe ruchy
Sprawa ma początek 22 grudnia 2015 roku. Tego dnia policjanci z raciborskiej policji w ramach patrolu zmotoryzowanego pełnili służbę w centrum miasta. Około godziny 15.00 oznakowany radiowóz skierował się w stronę parku Zamkowego. Około godziny 15.10, w okolicach przystani policjanci zauważyli czterech młodych mężczyzn, z których trzech siedziało na ławce, a jeden stał. Na widok radiowozu zaczęli się nerwowo zachowywać. Okazało się, że to Szymon S., Kacper P., Robert Ł. i Michał M.. – W związku z zachowaniem mężczyzn, postanowiliśmy sprawdzić dlaczego tak się zachowują. Poprosiliśmy wszystkich po kolei, aby pokazali, co mają w kieszeniach. Kacper P. miał w kieszeni pusty worek z zapięciem strunowym, a jego wygląd wskazywał, że mógł zażyć jakąś substancję niedozwoloną. W kieszeniach Robert Ł. miał opaloną lufkę szklaną. W trakcie kontroli w kieszeniach Michała M. ujawniono pięć woreczków z zawartością suszu roślinnego koloru zielono-brązowego – pisał 22 grudnia w notatce służbowej sierżant sztabowy Artur R., który razem z partnerem sprawdzał wtedy młodych ludzi.
Przeszukanie bez zastrzeżeń
Szymon D. został zwolniony, bo ustalono, że tylko przechodził przez park. Cała pozostała trójka została przewieziona do Komendy Powiatowej Policji w Raciborzu, gdzie zapadła decyzja o ich zatrzymaniu do wyjaśnienia. Michał M. przyznał się, że woreczki z suszem roślinnym zakupił u Kacpra P. który miał przywieźć z Jastrzębia dwanaście takich woreczków. Mężczyźni podzielili towar w szatni basenu. Policjanci przeprowadzili rozmowę z Robertem Ł., który przyznał, że ze znalezionej przy nim lufki wypalił marihuanę. Kiedy policjanci dokonywali przeszukania w parku wyrzucił swój woreczek. Było w nim 0,69 grama marihuany, co potwierdziło badanie testerem. Jeszcze tego samego dnia w obecności ojca Roberta Ł., policjanci z wydziału kryminalnego przeszukali mieszkanie przy ulicy Eichendorffa, gdzie miał mieszkać siedemnastolatek. W mieszkaniu nic nie znaleziono. „Nie było utrudnień podczas przeszukania” zapisał protokołujący przeszukanie policjant.
Częstowanie narkotykami
Jeszcze podczas przeszukania Robert Ł. oświadczał: „nie posiadam żadnych środków odurzających. Paliłem marihuanę razem z zatrzymanymi ze mną kolegami”. 23 grudnia 2015 roku o godzinie 14.30 w obecności adwokata Marka Gruszki Robertowi Ł. przedstawiono zarzuty posiadania narkotyków. Siedemnastolatek przyznał się do zarzutów w całości. – Faktycznie posiadałem w dniu wczorajszym marihuanę.
Po szkole szliśmy parkiem i w pewnym momencie sobie przysiedliśmy. Wyjąłem marihuanę i zapaliłem ją z razem z Kacprem. Wtedy nadjechali policjanci oznakowanym radiowozem. Wiedziałem, że Kacper był małoletni i nie ma skończonych 18 lat. Razem chodzimy do tej samej szkoły, do równoległej klasy. Dodatkowo wyjaśniam, że po szkole, idąc do parku najpierw zatrzymaliśmy się obok pomnika poległych żołnierzy i tam wypaliliśmy jeden gram marihuany. Potem poszliśmy do paru Zamkowego. Dodatkowo wyjaśniam, że posiadana przeze mnie marihuana wystarczyłaby na trzykrotne nabicie lufki – wyjaśniał Robert Ł.
Zasłużyłem na karę
30 grudnia 2015 roku prokurator Prokuratury Rejonowej w Raciborzu Marcin Darmochwał wydał postanowienie o wszczęciu śledztwa, które w całości powierzono do prowadzenia Komendzie Powiatowej Policji w Raciborzu. 28 stycznia 2016 roku o godzinie 10.00 w raciborskiej komendzie nastąpiło ponowne przesłuchanie Roberta Ł. i ogłoszenie mu nowych zarzutów – udzielania narkotyków osobie małoletniej – Kacprowi P. Na tym samym przesłuchaniu podejrzanemu zaproponowano uzgodnioną z prokuratorem karę.
Kara za posiadanie: 5 miesięcy ograniczenia wolności, kara za udzielanie narkotyków: 8 miesięcy ograniczenia wolności. Karę łączną ustalono na 10 miesięcy z obowiązkiem wykonywania nieodpłatnej, kontrolowanej pracy na cele społeczne w wymiarze 20 godzin miesięcznie. – Akceptuję w pełni zaproponowaną mi karę – zeznał do protokołu Robert Ł. 8 lutego 2016 roku prokurator Marcin Darmochwał formalnie zamknął śledztwo przeciwko Robertowi Ł.. 11 kwietnia 2016 roku na posiedzeniu niejawnym Sąd Rejonowy w Raciborzu uwzględnił wniosek złożony przez oskarżyciela publicznego o wydanie wyroku bez przeprowadzania rozprawy. – Okoliczności faktyczne sprawy nie budzą wątpliwości, a postawa oskarżonych wskazuje, że cele postępowania zostaną osiągnięte, mimo nie przeprowadzenia rozprawy – napisała w uzasadnieniu sędzia Monika Mańka. Na sali nie było ani Roberta Ł., ani jego obrońcy, choć inni podejrzani przyszli do sądu. 8 czerwca sąd powiadomił o wyroku Zespół Kuratorskiej Służby Sądowej celem określenia miejsca wykonywania orzeczonej kary ograniczenia wolności oraz nadzorowania jej wykonywania. Od tego momentu zaczynają się sądowe problemy Roberta Ł.
Lekceważenie sądu
25 lipca starszy kurator sądowy Małgorzata Romańczuk pisze do Sekcji Wykonywania Orzeczeń przy SR w Raciborzu. „Skazany nie stawia się na wezwanie kuratora przez co nie wskazano mu miejsca wykonywania kary, a tym samym nie podjął się wykonywania orzeczonej kary ograniczenia wolności. Z informacji policji wynika, że skazany nie przebywa pod wskazanym adresem przy ulicy Eichendorffa – pisze kurator i wnosi o zamianę kary ograniczenia wolności na karę zastępczą pozbawienia wolności. Kierownik sekcji wykonawczej w SR Racibórz wydaje zarządzenie zawiadomienia prokuratury rejonowej. 19 września sędzia Anna Harupa–Zięba po rozpoznaniu sprawy postanawia zarządzić wobec skazanego wykonanie zastępczej kary pozbawienia wolności w wymiarze 149 dni za niewykonaną karę 298 dni ograniczenia wolności. Sąd przyjął, że jeden dzień zastępczej kary jest równoważny dwom dniom ograniczenia wolności.
– Należy stwierdzić, że skazany umyślnie i uporczywie uchyla się od odbywania reszty kary ograniczenia wolności – uzasadnia swą decyzję sędzia. Powiadomiona zostaje WKU w Rybniku i dyrektor Zakładu Karnego w Raciborzu, do którego ma trafić Robert Ł. 26 października 2016 sąd wydaje nakaz przymusowego doprowadzenia Roberta Ł. do Zakładu Karnego w Raciborzu. Policjanci szukają mężczyzny od 28 października do 26 listopada. W końcu piszą do sądu: „Policjanci w rozmowie z sąsiadami ustalili, że nie przebywa pod podanym adresem przy Eichendorffa. To mieszkanie jego ojca, który widywany jest tu rzadko. Sąsiedzi nie wiedzą gdzie jest Robert Ł. i nie mają z nim żadnego kontaktu”. 12 stycznia 2017 policjanci wydziału kryminalnego zatrzymują Roberta Ł. i piszą do sądu, że kończą sprawę poszukiwawczą o Sp–139/16. Tego samego dnia o godzinie 16.50 za Robertem Ł. zamyka się brama Zakładu Karnego w Raciborzu.
Szukaliście mnie?
Zgodnie z postanowieniem sądu, Robert Ł. miał siedzieć za kratkami do 10 czerwca 2017 roku. – Zupełnie nie rozumiem zaistniałej sytuacji, ani tego, że znajduję się w najcięższym zakładzie karnym w Polsce z przestępcami różnego typu, często tymi bardziej niebezpiecznymi. Przecież ja nie stwarzałem żadnego zagrożenia dla społeczeństwa. Dlaczego nikt nie zadał sobie trudu, aby się ze mną skontaktować? Mieszkałem z mamą przy ulicy Polnej – pisze do sądu Robert Ł. Równolegle rodzina skazanego bierze nowego adwokata i próbuje przywrócić terminy w sądzie. Bezskutecznie. Nowa mecenas składa zażalenie do okręgówki, ta podtrzymuje decyzję raciborskiego sądu jako oczywistą wobec lekceważenia wymiaru sprawiedliwości przez Roberta Ł. 18 stycznia 2017 roku więzień składa wniosek o odbywanie kary w ramach dozoru elektronicznego – w specjalnej opasce, w domu. 23 lutego Wydział Penitencjarny i Nadzoru nad Wykonywaniem Orzeczeń Karnych Sądu Okręgowego w Gliwicach wyraża zgodę na dozór elektroniczny. W mieszkaniu matki skazanego sąd montuje stacjonarny sprzęt namierzający, a Robert Ł. otrzymuje na nogę opaskę. Nie może jej zdejmować, a mieszkanie może opuszczać jedynie w godzinach nauki od poniedziałku do soboty od 7.00 do 17.00 i w sprawach osobistych w niedzielę w godzinach od 9.00 do 13.00. W pozostałych godzinach ma przebywać w domu. 12 czerwca 2017 r. o godzinie 5.35 rano Robert Ł. kończy odbywanie kary w ramach dozoru elektronicznego.
Policja odpuszcza
Raciborska policja posądzona we wspomnianym programie telewizyjnym o bezprawne działanie nie chce ścigania Anny Ronin. – W związku z publiczną wypowiedzą radnej Anny R. w TVP Info Studio Polska z dnia 17 marca 2018 roku opisującą działania raciborskiej Policji w dniu 12 stycznia 2017 roku na terenie Raciborza i przynależności policji do tzw. „raciborskiego układu zamkniętego” nie będą podejmowane żadne czynności, gdyż działania raciborskich stróży prawa były prowadzone zgodnie z prawem. Ponadto podkreślam, iż tego dnia policjanci realizowali czynności związane z nakazem doprowadzenia wydanym przez Sąd Rejonowy w Raciborzu – wyjaśnia komisarz Mirosław Szymański z KPP w Raciborzu.
Prezydentowi opadła szczęka
Prezydent Lenk mówi, że dowiedział się o telewizyjnych zarzutach od radnego Marka Rapnickiego. Ten zadzwonił doń w sobotnią noc, gdy emitowano audycję. Nie krył oburzenia, mówił, że widzowie usłyszeli nieprawdę. Lenk obejrzał program następnego dnia rano. – Szczęka mi opadła, a już wiele widziałem i słyszałem. Jak słuchałem tej wypowiedzi to byłem w szoku. O przypadku syna pani radnej dowiedziałem się dopiero z jej występu w TVP Info. Dziwię się, że poruszyła prywatne, rodzinne tematy w programie telewizyjnym. Rozmawiałem ze znajomymi czy o tym wiedzieli wcześniej, ale i oni nie mieli tej wiedzy przed programem – przyznał włodarz miasta. Zaprzecza jakoby mógł mieć jakikolwiek wpływ na postępowanie policji w sprawie syna radnej. Na określenie „raciborski układ zamknięty” reaguje z oburzeniem. Pamięta z kampanii wyborczej jak Anna Ronin posługiwała się określeniem „układ z Wileńskiej”. – Polityczne porozumienia to coś naturalnego. Mam swoje zaplecze. To współdziałanie grupy ludzi, która realizuje cele publiczne, bo do tego została powołana przez swoich wyborców. Sugerowanie widzom TVP powiązań przestępczych w rzekomym układzie zamkniętym w naszym mieście bardzo szkodzi Raciborzowi, jego wizerunkowi w Polsce. Ten przekaz poszedł w Polskę. Nieprzypadkowe było skojarzenie mnie z Platformą Obywatelską, jakby już sama przynależność do tej partii oznaczała, że ktoś jest zły i nieuczciwy. W moim otoczeniu pytano mnie czy chcę komentować wypowiedź radnej, ale nie zamierzałem wtedy dawać „paliwa” do dalszych działań Annie Ronin, bo odebrałem to jako próbę prowokacji. Źle się czuję z tym co usłyszałem, bo ta pani znowu mnie pomawia – powiedział nam Mirosław Lenk.
Niesmak w DFK
O komentarz spytaliśmy również wymienionego w wypowiedzi A. Ronin przewodniczącego raciborskiego DFK Waldemara Świerczka. Nie pojawił się tam z nazwiska, tylko z funkcji, ale zorientowani wiedzieli o kogo chodzi. – Oglądałem to na żywo. Takie wypowiedzi o Raciborzu budzą niesmak w mieście i budują Raciborzowi nieprawdziwy, zły wizerunek. Pani Ronin powinna bardziej ważyć słowa – przyznał Świerczek. Przypuszcza, że występ i wypowiedź radnej może mieć związek z jej planami wyborczymi, o których czytał w internecie. W DFK zastanawiano się nad reakcją w sprawie tego telewizyjnego wystąpienia. – Przyjmujemy to z pokorą. My jesteśmy poważnymi ludźmi i nie zejdziemy na ten poziom dyskusji – komentuje W. Świerczek. Z Anną Ronin spotykał się ostatnio w sądach. Dodał, że w sprawach pracowniczych wcześniej próbowano się z nią trzy razy porozumieć, więc zarzut o jakikolwiek udział w rzekomym niszczeniu jej uważa za nieprawdziwy. – Wszystkie decyzje w jej sprawach zapadały w sposób kolegialny – podkreślił.
Przypomnijmy, że na zwolnienie radnej z pracy w radiu, gdzie kierowała redakcją, musiała się zgodzić Rada Miasta Racibórz. Nad sprawą pracowała specjalna komisja, przesłuchiwano pracowników rozgłośni. Rada wydała zgodę, Ronin zaskarżyła ją do Naczelnego Sądu Administracyjnego, który zakwestionował postanowienia samorządu. A. Ronin krytykowała wówczas głosujących za pozwoleniem na jej zwolnienie z pracy mówiąc, że podjęto decyzję polityczną.
Adrian Czarnota i Mariusz Weidner
Oświadczenie radnej miejskiej Anny Ronin
Ze względu na wagę tematu poruszonego w artykule „Czy radną i jej syna niszczył rzekomy Raciborski Układ Zamknięty” postanowiliśmy zapytać radną miejską Annę Ronin o aktualny komentarz. Tezy, jakie postawiła wypowiadając się w TVP Info są mocne i formułując je trzeba mieć podparcie dla ich udowodnienia. Kontaktowaliśmy się z radną w poniedziałek i ta poinformowała, że w tej sprawie zdecydowała się na wydanie oświadczenia. Publikujemy je poniżej w pełnej wersji.
Szanowni Państwo,
w związku z moim wystąpieniem w programie TVP „Studio Polska” w dniu 17 marca 2018 i coraz liczniejszymi pytaniami różnych osób o szczegóły działalności tzw. „układu zamkniętego” w Raciborzu postanowiłam podzielić się niektórymi moimi osobistymi doświadczeniami i przemyśleniami.
W tych kilku akapitach postaram się wyjaśnić sprawy, dotyczące z jednej strony haniebnego uwięzienia mojego syna (wówczas osiemnastoletniego maturzysty), z drugiej zaś istnienia w naszym mieście tzw. „układu zamkniętego”, który brutalnie mnie sponiewierał w każdej możliwej sferze ludzkiego życia.
Za swoją działalność polityczno-społeczną na rzecz Raciborza, w tym kandydowaniu na urząd prezydenta miasta spotkała mnie „zasłużona” kara. Mój syn został osadzony w więzieniu (4 tygodnie), straciłam pracę, próbowano odebrać mi godność, zohydzić mnie ludziom, poprzez najbardziej plugawe i nikczemne kłamstwa na mój temat. Nie sposób w tym miejscu nie dodać, że robiono to, między innymi, z domu Pana Mirosława Lenka, na co posiadam niezbite dowody (hejt internetowy). Straszono i wywierano presję na mnie i moją rodzinę, m.in. grożono podpaleniem samochodu, śledzono samochód, którym się poruszałam w okresie pomiędzy pierwszą a drugą turą wyborów na urząd prezydenta miasta. Chyba nie muszę dodawać, że nikt do tej pory nie poniósł konsekwencji tych czynów („układ zamknięty” działa i nie pozwala zrobić swoim krzywdy).
Wracając do meritum, a więc tego co najbardziej przeżyłam, czyli osadzenia mojego dziecka w więzieniu. Mój syn wraz z kolegami ze szkoły, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia w 2015 r. , zostali zatrzymani przez Policję w parku, za posiadanie przez jednego z kolegów syna tzw. „trawki”. Po zatrzymaniu zostali od razu aresztowani. W czasie zatrzymania w parku mój syn nie posiadał przy sobie żadnych środków niedozwolonych, miał je natomiast jeden z chłopaków. Początkowo więc zgodnie ze stanem faktycznym nie przyznawał się do winy ale będąc pod ogromną presją, po paru godzinach przesłuchań wraz z kolegą przyznał się do winy, żeby jak najprędzej wrócić do domu (naiwne dzieciaki, które wierzyły w uczciwość tzw. wymiaru sprawiedliwości). Policja dokonała przeszukania miejsca zamieszkania syna, oczywiście niczego nielegalnego nie znajdując. I w tym miejscu należy z całą mocą podkreślić, bo to kluczowy moment dla całej sprawy, policjanci, prokurator i Sąd znali adres zamieszkania syna ten prawidłowy, pod którym była rewizja, co więcej znali mój adres zamieszkania, znali adres szkoły syna, nasze numery telefonów, itp. Następnie syn został skazany wyrokiem sądu – nigdy wcześniej nie był karany – na odpracowanie pewnej ilości godzin w formie prac społecznych. Zarówno on, jak i ja, pogodziliśmy się z takim rozstrzygnięciem, i choć sąd potraktował syna dość surowo, a to nie tylko moja opinia, to jako matka pomyślałam, że będzie to dla niego nauka na przyszłość– „dura lex sed lex” (łac. twarde prawo, ale prawo).
Przez wiele miesięcy w tej sprawie nic się nie działo, aż do dnia 12 stycznia 2017 r, gdy policjanci zapukali do naszych drzwi, zabierając syna do zakładu karnego. Myślałam, że to ponury żart. Okazało się jednak, że tak nie jest, a syn jest poszukiwany za „uporczywe uchylanie się od odbywania kary, polegające na nieodbieraniu korespondencji sądowej.
Natychmiast podjęłam, wraz z prawnikiem, szereg działań, by wyjaśnić sytuację, i co ustaliliśmy? Sąd Rejonowy w Raciborzu kierował korespondencję do syna pod nieistniejący adres. Zamiast na adres poprawny 22/5 korespondencja była kierowana na adres 23/5 a w związku z tym, że takiego adresu nie ma, korespondencja nie dochodziła do syna! Przeglądając akta sprawy stwierdziliśmy, że Policja naprzemiennie w swoich dokumentach stosuje dwa adresy, ten właściwy i ten nieistniejący (wielokrotnie). Sąd i kurator wybierają uporczywie ten nieistniejący, ponadto, co wcześniej już sygnalizowałam, do dyspozycji Sądu były inne prawidłowe adresy (syna, mój oraz szkoły) oraz numery telefonów. Efektem drugiego i ostatniego działania Sądu było skierowanie patrolu Policji pod nieistniejący adres. Patrol policyjny potwierdził fakt nieistnienia adresu 23/5. Czy na tym polega praca Sądu i kuratora sądowego, czy takie działania wyczerpały zakres ich obowiązków!? Czy w takim mieście jak Racibórz organy ścigania muszą być tak bezradne, że nie są w stanie ustalić prawidłowego adresu i nie potrafią doręczyć bardzo ważnych dokumentów? Odpowiedź jest oczywista i brzmi NIE.
Szanowni Państwo, Policja, która miała w swojej dokumentacji adres właściwy (22/5), Policja która dokonała już wcześniej przeszukania tego mieszkania właśnie w tej sprawie, nie potrafiła ustalić miejsca zamieszkania mojego syna!? Jedyne na co było ją stać to stwierdzenie, że adres 23/5 nie istnieje.
Nasuwa się pytanie dlaczego tak się stało? W zasadzie istnieją dwie możliwości: pierwsza to pomyłka wynikająca z bałaganu w dokumentacji Policji, Sądu i Kuratora. Pomyłka, która kosztowała moje dziecko pobyt w więzieniu, a całą rodzinę niewyobrażalny stres z tym związany (każdego dnia baliśmy się o bezpieczeństwo syna, czy coś złego go tam nie spotka). Mnie dodatkowo dręczyło poczucie winy, że to przeze mnie, że to moja walka z „układem” spowodowała, że syn trafił tam, gdzie trafił. Jeśli to nawet była pomyłka, to gdzie przeprosiny, to dlaczego Sąd konsekwentnie oddalał nasze tłumaczenia, zażalenia i nie chciał zwolnić syna? Powiem więcej, nie tylko przeprosin się nie doczekaliśmy, ale spotkaliśmy się z niezwykłą butą, bezdusznością, brakiem empatii sądów (kurator, sędziowie), tak jakby ta sytuacja bawiła ich. Według sądów to nie oni tylko mój syn jest winny całej sytuacji!
Możliwość druga to celowe działanie szeroko pojętego wymiaru sprawiedliwości (policji, sądów, prokuratury) motywowane potrzebą ohydnej zemsty na mojej osobie za próbę rozbicia raciborskiego „układu zamkniętego”. Moje przypuszczenia wydają się być bardzo realne, gdy przeczytamy artykuł Rafała Pasztelańskiego z TVP Info „Policjanci i desantowcy zatrzymani za udział w gangu” (artykuł tutaj: http://www.tvp.info/26153951/policjanci–i–desantowcy–zatrzymani–za–udzial–w–gangu). W artykule tym padają znamienne stwierdzenia: „policjanci z Raciborza...działali w gangu...zajmującym się hurtową dystrybucją narkotyków...można powiedzieć, że stworzyli w Raciborzu swoiste „miasto prywatne”...funkcjonariusze brali udział w obrocie narkotykami...Śledczy nie kryją, że grupa z Raciborza...była na swoim terenie niemal bezkarna...Nie było siły, która mogłaby się przeciwstawić takiemu sojuszowi: gangsterów, policji i wojska – mówi jeden ze śledczych.” W tej sprawie aresztowany został nawet naczelnik wydziału prewencji Komendy Powiatowej Policji w Raciborzu, który interesował się szczegółami mojej działalności publicznej. Osobiście nie mam wątpliwości, która z dwóch wersji wyżej opisanych jest prawdziwa. Państwu pozostawiam to pod rozwagę i ocenę.
I jeszcze jedna dygresja: zastanawia mnie, czy raciborski wymiar sprawiedliwości też tak błędnie i nieporadnie doręczałby ważne dokumenty (których nieodebranie grozi więzieniem), gdyby chodziło o syna: sędziego, prokuratora, policjanta czy kuratora?
Faktem jest, że mój syn nie musiał zostać zamknięty w więzieniu, nie jest żadnym groźnym przestępcą. Myślę, że komuś mogło bardzo zależeć na „wrobieniu syna Anny Ronin w więzienie” po to, aby ten fakt wykorzystać w hejtach przeciw mojej osobie w zbliżającej się kampanii wyborczej.
Anna Ronin