Leczenie dżumy cholerą
Arkadiusz Gruchot, Wydawnictwo Nowiny
Obniżono pensje wójtom, burmistrzom, prezydentom i starostom. Czy słusznie i w sensowny sposób?
Najpierw cytat z wicepremiera Gowina, bo kontekst jest co najmniej równie ważny:
„Ze względu na głęboki kryzys zaufania Polaków do klasy politycznej zdecydowaliśmy się na obniżenie pensji posłów i senatorów, a tym samym trzeba było też obniżyć wynagrodzenia w samorządach”.
Prawdziwy sens tej wypowiedzi, według mnie, brzmi mniej więcej tak:
Daliśmy ciała z tymi potajemnymi, wysokimi nagrodami dla ministrów. Samo oddanie kasy Caritasowi nie zatrze smrodu. Trzeba było rzucić coś wkurzonym ludziom na pożarcie, żeby się udobruchali i zaczęli gadać o czymś innym. Więcej kasy już się im rozdać nie da, bo budżet trzeszczy, więc najlepiej zabrać forsę bogatym. To się ludowi spodoba. A lud jest przecież liczny, wielokrotnie liczniejszy niż ta garstka samorządowców, którzy się wściekną. Wobec tego bilans w sondażach i przy urnach powinien być pozytywny.
No dobra, kontekst kontekstem, a teraz przejdźmy do pierwszego pytania:
Czy zarządzający samorządami zarabiają za dużo?
Żeby odpowiedź miała przynajmniej minimalny sens, trzeba odrzucić (niestety dominujące w internetowych komentarzach), porównywanie pensji wójtów i prezydentów z wynagrodzeniami za pracę w Biedronce, w szpitalu, szkole, itp. Nikt bowiem nie ustalił dotąd obiektywnych kryteriów do wyceny pracy w tak różnych zawodach, nie mówiąc już o tym, że ważne jest też z czyich pieniędzy pochodzą pieniądze na wypłaty. Pozostaje nam sfera publiczna, ale i tu problem jest poważny. Bo na przykład z jednej strony jest sobie minister, który zarządza (przynajmniej teoretycznie) jakąś dziedziną w całym kraju, a z drugiej prezydent bardzo dużego miasta, które ma budżet większy niż to ministerstwo. Kto powinien więcej zarabiać? Albo jest poseł czy senator, uczestniczący w uchwalaniu prawa, które będzie dotyczyć każdego Polaka. Ale on odpowiada tylko „przed Bogiem i historią”, nikt go praktycznie nie kontroluje, a na dodatek wiele różnych udogodnień ma za darmo. I jest wójt, który rocznie wydaje kilkadziesiąt milionów złotych publicznych pieniędzy, jego mądre lub głupie decyzje wpływają bezpośrednio na codzienne życie tysięcy mieszkańców, a na dodatek każdy mieszkaniec może mu nawrzucać ile chce na zebraniu wiejskim. Kto z tej dwójki powinien więcej zarabiać? I tak dalej, porównania można by mnożyć, ale moim zdaniem jednoznacznej odpowiedzi znów nie będzie. W tej sytuacji może więc warto sobie zadać pytanie:
Czy obecny system wynagradzania jest dobry?
Ano jest zły i na dodatek nie zmieniany od wielu lat. Prezydenci, od których decyzji zależy dobro setek tysięcy mieszkańców, zarządzający nawet kilkoma miliardami złotych zarabiają niewiele więcej niż wójtowie niedużych gmin. Nie ma też praktycznie żadnego związku pomiędzy jakością pracy gminnych i powiatowych włodarzy, a ich pensją. W wielu samorządach (najczęściej w starostwach) zarządy są zbyt liczne w stosunku do zadań jednostki. Z łatwością mogę wymienić samorządowców, którzy migają się od roboty, a zarabiają tyle samo, lub więcej, co ci uwijający się jak mrówki.
Czy zatem rozporządzenie coś naprawia?
Sęk w tym, że praktycznie nic. Zmiana zrobiona jest „na kolanie”, bez jakiejkolwiek dyskusji i próby dotarcia do sedna problemu, w fatalnym okresie, czyli na kilka miesięcy przed wyborami. Najważniejszych zasad wynagradzania nie zmieniono, a obniżka wszystkim po równo jest jak „kara zbiorowa”, czyli wymierzona na oślep, utrwala złe rozwiązania, wprowadza kolejne absurdy i zagrożenia. Nie mówiąc już o tych 20 procentach. Czemu akurat 20, a nie 16 lub 27? Wyliczył to ktoś, że tak będzie dobrze? Nie. Uznano, że tyle będzie wystarczająco, żeby się było czym pochwalić. W tej sytuacji nowy przepis, zamiast coś naprawdę poprawić, przynosi kolejne anomalie, a nawet realne niebezpieczeństwa.
Jakie?
Na przykład takie, że w niektórych przypadkach prezydent dużego miasta będzie teraz zarabiał mniej niż jego podwładny – skarbnik, a nawet skarbnik w kilka razy mniejszej gminie. Ale najważniejsze jest to, że w dłuższej perspektywie „obniżka” może spowodować, iż do zarządzania w samorządzie trudno będzie przyciągnąć fachowców, co w konsekwencji przyniesie szkodę mieszkańcom. Oczywiście do samorządu nie powinno się iść „dla kasy”, ale to miejscowi wyborcy powinni odsiewać fachowców od karierowiczów, a nie politycy w Warszawie, którzy głoszą (przynajmniej oficjalnie), że zarządzanie gminą powinno być traktowana jako „służba”. W świecie idealnym może i taka norma jest wyobrażalna. W realnym, to bardzo szkodliwa mrzonka i trzeba być bardzo oderwanym od codziennego życia, by w nią wierzyć. Praca to praca i powinna być uczciwie wynagradzana. Zresztą, pomysłodawcy obecnej obniżki już wiele razy przekonali się, że zasada „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera” przynosi często katastrofalne skutki. Niestety, ich koszty ponosimy my wszyscy, a nie promotorzy tych rozwiązań.
Mam oczywiście świadomość, że 49 proc. obywateli naszego kraju powiedziało w badaniach społecznych (CBOS), że władza kradnie, oszukuje i zawsze da sobie radę. Wierzę, że wielu respondentów miało nawet powody, aby tak uważać. Ale leczenie dżumy cholerą i pod publiczkę nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem problemu. vw