Samborowicka szczęśliwa „Siódemka”
Do Samborowic przyjeżdżałam w dzieciństwie na wakacje, które spędzałam u cioci mieszkającej w budynku przedszkola przy ul. Długiej. Pamiętam kwitnący w ogrodzie bez, plac zabaw i salę, w której były zabawki, o jakich nawet nie śniłam. Bez nadal kwitnie, a budynek wciąż stoi, tylko nie ma już w nim przedszkolaków. Są za to wspomnienia, które pozostały w pamięci wielu pokoleń samborowiczan.
Klaudia Kiełkowska pamięta, że zaraz po wojnie w budynku przedszkola mieszkała rodzina organisty Franciszka Kotali, która wyprowadziła się potem do Gamowa. – Mieszkali na piętrze, a na parterze było przedszkole, w którym pracowała żona pierwszego kierownika szkoły, pani Sitek – tłumaczy. Przypomina sobie też wiele innych przedszkolanek, które przewinęły się przez placówkę. Były wśród nich Gerda Otlik, Urszula Cebula (po mężu Sadowska), która również mieszkała w przedszkolu, Magdalena Chmiela i panie Nowak, Lazar, Czerny, a potem Wanda Wójcik, która prowadziła jej dzieci.
Wanda Biel w samborowickim przedszkolu spędziła swoje dzieciństwo. – Mój tatuś Franciszek Kotala był przedwojennym kierownikiem szkoły i nauczycielem, który razem z rodziną mieszkał pod Częstochową. Ponieważ pochodził z Samborowic, po wojnie przenieśliśmy się tutaj i dostaliśmy mieszkanie w budynku przedszkola, do którego chodziłam jako dziecko. Nie pamiętam przedszkolanki, ale kierownik szkoły, pan Sitek, utkwił mi w pamięci, bo był podobny do Bieruta. Przyjechało kiedyś do Samborowic kino i w kronice filmowej zobaczyliśmy właśnie Bieruta. Wszystkie dzieci zaczęły krzyczeć: pan Sitek w filmie! – wspomina po latach pani Wanda, której rodzice wyprowadzili się z Samborowic pod koniec lat 50. do Gamowa.
Helga Tunk pamięta, że chodziła do przedszkola przed rozpoczęciem szkoły, do której poszła we wrześniu 1948 roku. – Miałam daleko, bo od ulicy Opawskiej do Długiej trzeba było pokonać spory kawałek. Najgorzej było zimą. Przychodziłam tak zmarznięta, że przedszkolanka ściągała mi buty, sadzała na kolanach i zakładała na moje zmarznięte nogi swoje wełniane rękawice – wspomina.
W 1967 roku zaczęła tu swoją przygodę z pracą pedagogiczną Janina Śliwka, późniejsza dyrektorka Przedszkola nr 14 w Raciborzu. – Objęłam przedszkole po Urszuli Sadowskiej, która przeszła do pracy w tutejszej szkole podstawowej. Gdy była kierowniczką, mieszkała wraz z rodziną na górze budynku, a jej córeczka Danusia uczęszczała do naszego przedszkola. Ja nigdy nie przeprowadziłam się do Samborowic i przez trzy lata dojeżdżałam tu z Raciborza. Naszą kucharką była niezastąpiona 65-letnia Zofia Niewiera, która mówiła po morawsku i wszyscy we wsi bardzo ją szanowali. Pomocą do dzieci była piękna dziewczyna, na którą mówiliśmy Traudka, a po niej Krystyna Szuba – opowiada pani Janka.
Kolejną kierowniczką przedszkola, która zamieszkała wraz z rodziną na pierwszym piętrze budynku, była Czesława Kulej. – Mieszkanie na poddaszu zajmował wtedy szkolny matematyk pan Korpalski. Za moich czasów ubikacje były na zewnątrz, wodę trzeba było przynosić ze studni, a pomieszczenia opalać kaflowymi piecami. Największym wyzwaniem było zrobienie toalet w budynku i doprowadzenie do przedszkola wody, co udało się w ciągu kilku lat zrealizować. Wszystko co robiliśmy wtedy w przedszkolu można by nazwać jednym wielkim czynem społecznym. Ogrodzenie wykonywał mój mąż Stefan i nasz przyjaciel Staszek Korzekwa. Jak dzieci potrzebowały stroje do tańców to same je szyłyśmy, a potem robiłyśmy papierowe wianki i kapelusze. W trakcie roku szkolnego przedszkole było czynne do godziny 13.00, a podczas żniw organizowało się tzw. dziecińce. Przychodziły do nas wtedy dzieci, które po obiedzie spały na rozkładanych w dużej sali leżakach – wspomina Czesława Kulej.
Ogromną pomocą służyła przedszkolankom babcia Niewiera, bo tak wszyscy nazywali panią Zosię, która oprócz gotowania robiła zakupy, uprawiała warzywa w ogródku i robiła zaprawy na zimę. Pani Zofia pochodziła z Hulczyna i wcześniej nazywała się Muszalik. Mieszkała w domu nieopodal przedszkola, nosiła śląskie mazelonki i chustki na głowie, nie miała własnych dzieci, więc te przedszkolne kochała jak własne. Najpierw pełniła funkcję pomocy przedszkolnej, potem była kucharką, ale wszyscy zapamiętali ją jako dobrą duszę tej placówki. – Mówiliśmy o niej oma, bo była trzecią mamą mojej mamy. Wyszła za mąż za mojego dziadka Maksymiliana Niewierę. Ona była bezdzietną wdową a on wdowcem z dziećmi, którymi się opiekowała po jego śmierci. To była wspaniała kobieta, zmarła mając 90 lat – opowiada Klaudia Kiełkowska.
Pochodząca z Cyprzanowa Maria Otlik przez piętnaście lat była w samborowickim przedszkolu kucharką. – W każdej sali stał piec, w którym trzeba było napalić. Wstawałam o piątej rano i jechałam na rowerze do przedszkola, żeby zdążyło się nagrzać zanim dzieci przyjdą. Potem na rower i do domu obudzić trójkę własnych synów, którzy też chodzili do przedszkola. Na ósmą rano musiałam przygotować śniadanie dla dzieci, a potem obrać ziemniaki na obiad. Do dziś mówią mi „pani kucharka”, bo tak mnie zapamiętały dzieci – podsumowuje pani Maria.
Adela Krzyżok pamięta, gdy pierwszy raz prowadziła na ul. Długą swoją czteroletnią wówczas córeczkę Ilonkę. – Cały czas płakała i bałam się ją tam samą zostawić, ale przedszkolanka zapewniła mnie, że gdy tylko wyjdę uspokoi się i zacznie bawić z innymi dziećmi. I rzeczywiście, gdy przyszłam o 13.00 żeby odebrać Ilonkę, była tak zachwycona przedszkolem, że powiedziała: ja też będę kiedyś „Panią” – opowiada pani Adela, a jej córka wspomina tamten okres z sentymentem. – To były piękne czasy. W mojej grupie była m.in. Elwira Kurka, dziś Kajzer, Bernard Błaszczok, Bernard Mrowiec, Rajmund Małek, Paweł Nieborowski, Lidka Parys i Wioletka Nieborowska. Między nami była ogromna więź. Pamiętam moją panią Czesię Kulej, która była dla mnie wzorem wychowawczyni. Bardzo lubiłam, gdy siadaliśmy w sali zabaw, a ona czytała nam bajki. Miała taki spokojny, ciepły głos, a książka była tak kolorowa, że mogłabym jej okładkę odtworzyć nawet dzisiaj – wspomina Ilona Krzyżok, dziś Gawlica, której udało się zrealizować marzenie z dzieciństwa. Po skończonym Studium Wychowania Przedszkolnego w Prudniku, wróciła do przedszkola w Samborowicach w 1987 roku jako jego dyrektorka. – Pracowałam z Haliną Wójcik, która mieszkała na piętrze, a po jej przeprowadzce do Raciborza, zamieszkała tam nauczycielka Jolanta Burdzy. Budynek wymagał remontu. Udało mi się wykafelkować toalety, choć nawet to nie było łatwe, bo wszystko, od cementu i kleju, aż po kafelki, trzeba było jakoś zdobyć. Pracami zajął się mój znajomy Józek Nieborowski, który przyjeżdżał do przedszkola po pracy i zostawał tu do późnych godzin wieczornych. Towarzyszyłam mu zawsze do samego końca i zdarzało się, że po dwunastej w nocy wracałam przez cmentarz do domu. Najfajniejsze było to, że w życie przedszkola angażowali się mocno rodzice. Z okazji Dnia Dziecka w sali zabaw robiliśmy przedstawienia dla dzieci, które mogły zobaczyć nas w bajkach „Czerwony Kapturek” albo „Śpiąca Królewna”. Tak się to wszystkim podobało, że pojechaliśmy z tymi przedstawieniami do Domu Samotnej Matki z Dzieckiem do Raciborza – wspomina.
Pierwszymi dużymi zakupami nowej kierowniczki były wózki dla lalek, których było zawsze za mało i z tego powodu wciąż trzeba było łagodzić spory wśród maluchów. Dzieci od razu pokochały swoją roześmianą panią, która zabierała je autokarem na wycieczki. Kiedy w kwietniu 1989 roku pani Ilona wychodziła za mąż, przedszkolaki z „Siódemki” wyrecytowały jej pod kościołem wierszyk, a pamiątkowe zdjęcie z tej uroczystości znalazło się w prowadzonej przez panią Ilonę kronice. Jest w niej dużo zdjęć i informacja o tym, że we wrześniu 1990 roku z urlopu wychowawczego wróciły przedszkolanki Barbara Walenko i Ilona Gawlica. Obowiązki pomocy przedszkolnej objęła Regina Nowak, kucharką była Berta Błaszczok, sprzątaczką Zofia Zając, a dyrektorem Halina Wójcik. Pani Halina pracowała w Samborowicach aż do emerytury.
Przedszkole w 2000 roku przeniesiono do budynku przy ul. Szkolnej i stanowi ono dziś część Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Samborowicach, którym kieruje Alfreda Staniek.
Katarzyna Gruchot