Stolarz i dziewczyna z młyna
O samborowiczanach można powiedzieć, że są zaczytani w książkach, a przynajmniej byli przez 33 lata, kiedy tutejszą bibliotekę prowadziła Helga Tunk. Dziś razem z mężem Alfredem jest już na emeryturze, ale książkom wciąż pozostali wierni, tak jak swojej wsi, w której się urodzili i mieszkają całe życie.
Choć byli sąsiadami z tej samej wsi i chodzili do tej samej szkoły, to dzieliła ich różnica wieku. Kiedy Helga Ludwig jeszcze się uczyła, Alfred Tunk, mając zaledwie 17 lat, rozpoczynał swoją pierwszą pracę. – Zatrudniłem się w spółdzielni „Stolarz”, która mieściła się przy ul. Ludwika w Raciborzu. Potem pracowałem w Ramecie. W sumie 50 lat. Wyposażaliśmy w meble sklepy, restaurację w Oborze, „Raciborską”, szkołę muzyczną, teatr w Opolu a nawet AWF w Katowicach – mówi pan Alfred, którego największą pasją są dziś pszczoły.
Pobrali się w październiku 1962 roku. Ona miała wtedy 21 lat, a on 26. W Pietrowicach Wielkich odbył się ślub cywilny, a w Samborowicach kościelny, którego udzielił młodym ks. Edmund Marek. W domu panny młodej był obiad i kawa, a potem cały orszak ruszył do domu pana młodego na kolację. – Popularne były kołacze, które piekło się przed ślubem i obdarowywano nimi całą wieś. Suknię uszyła mi samborowicka krawcowa i jednocześnie moja koleżanka z klasy Elfryda. Była krótka, bo w latach 60. właśnie takie były najmodniejsze. Nie mieliśmy wesela z tańcami, ale była taka tradycja, że na salę taneczną chodziło się tańczyć, a jedzenie było w domu pani lub pana młodego – tłumaczy pani Helga, której rodzice jeszcze przed wojną mieli we wsi młyn.
Po ślubie młodzi zamieszkali w domu naprzeciw przedszkola u wujka pana Alfreda, gdzie spędzili cztery lata. Wtedy pojawiła się propozycja poprowadzenia mieszczącej się w pobliskiej szkole biblioteki. – Wcześniej zajmowała się tym emerytowana nauczycielka Leokadia Barancewicz i to ona namówiła mnie, żebym spróbowała. Miałam wtedy małe dziecko, ale pomyślałam, że to tylko cztery godziny dziennie, więc powinnam dać radę – tłumaczy pani Tunk. Biblioteka wiele razy zmieniała siedzibę, a pani Helga musiała pracować często w trudnych warunkach. Częste przeprowadzki nie sprzyjały książkom, ale nie przeszkadzały czytelnikom. –
O tych naszych książkach nie mówiło się, że są zniszczone, tylko zaczytane, bo wciąż były wypożyczane – chwali mieszkańców Samborowic Helga Tunk, która lekturom pozostała wierna do tej pory – Czytam bardzo dużo, ale wybieram tylko te książki, które mają dobre zakończenie – podsumowuje.
Katarzyna Gruchot