Małe jest piękne: Wszyscy zazdroszczą nam takiej wsi
Kręta droga do Strzybnika wije między zielonymi pagórkami pól, przecina lasy i prowadzi ulicą Długą wśród starych i nowych zabudowań. Od strony Raciborza zamiast witacza stoi ufundowany przez Józefa i Johannę Szkowronek krzyż. Pamięta jeszcze czasy, gdy proboszczem Parafii pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Rudniku, do której należy wieś, był ks. Otto Pfleger. – Matka opowiadała mi, że w dawnych czasach w Strzybniku był kościół pod wezwaniem św. Jadwigi, który rozebrano, by zrobić na jego miejscu stajnie dla koni. Podobno wszystkie konie zaczęły potem zdychać. Została tam teraz kapliczka z kolumną – opowiada urodzony w 1940 roku w Strzybniku Nikodem Musioł.
Nieopodal krzyża, na górce po prawej stronie ulicy znajduje się budynek dawnej szkoły, która wznowiła działalność w 1946 roku. – Tuż po wojnie nauczycielką była tam Maria Karszewska, która przyjechała z Warszawy i mieszkała w budynku szkoły. Po dziesięciu latach wyjechała, a po niej przyszedł Karol Heczko, który przyjechał z Rybnika razem z żoną. Pamiętam, że przez pewien czas ona pracowała w sklepie GS-u. Jak ja byłem uczniem, to szkoła była pięcioletnia, a od szóstej klasy zaczynało się naukę w Rudniku – wspomina pan Nikodem. Mirosław Golijasz pamięta ostatniego nauczyciela, pana Tomaszka, który pracował tu najprawdopodobniej do połowy lat 70. – Jak zaczęliśmy naukę w szkole w Rudniku, dzieci wożono tam ciągnikiem z PGR-u, do którego była przytwierdzona drewniana, zabudowana przyczepa – podsumowuje. Dziś budynek jest własnością prywatną.
Jednym z najciekawszych miejsc we wsi są ogrody Gawliny. Powstały w miejscu, gdzie stały kiedyś zabudowania należące do rodziny późniejszego biskupa polowego Wojska Polskiego – Józefa Gawliny. Jest tu tablica upamiętniająca arcybiskupa oraz roślinność, o którą na co dzień dbają mieszkańcy Strzybnika. – Była tu kiedyś sala taneczna, należąca do rodziny Gawlinów. Siostra arcybiskupa – Helena prowadziła ją z pochodzącym z Pawłowa mężem Kuroczikiem. Odbywały się tam po wojnie zabawy karnawałowe, wesela, sylwestry, a nawet seanse objazdowego kina, na które raz w miesiącu przyjeżdżali do Strzybnika mieszkańcy Rudnika, którzy nie mieli u siebie tak dużej sali. Najlepsze były zabawy pod kapelą. Do domu szło się na kolację, a potem na salę, żeby potańczyć. Muzycy przyjeżdżali ze Starej Wsi. Mówiliśmy o nich Lokocze, bo kapelmistrz nazywał się Lokocz – opowiada pan Musioł.
W jednym z najstarszych domów we wsi mieszka Maria Szramek, która od 30 lat jest tu sołtysem. Pan Musioł pamięta, że pierwszym sołtysem po wojnie był Józef Mucha, a po nim Lidia Krupa. Pani Maria nie jest rodowitą strzybniczanką, ale pokochała wioskę jak swoją. Pochodzi z Ciska w opolskim a do Strzybnika przeprowadziła się razem z mężem w marcu 1977 roku. – Ciotka męża wyjechała z rodziną do Niemiec, a my zamieszkaliśmy w ich domu. W1988 roku pierwszy raz wybrano mnie na sołtysa. Dwadzieścia lat temu większość prac robiło się w czynie społecznym, teraz czasy są inne, ale w Strzybniku zawsze możemy liczyć na chłopców z OSP, choćby wtedy, gdy trzeba skosić trawę. Integrują społeczność wsi i są już jedyną organizacją, która tu jeszcze działa. Na ludzi też nie mogę narzekać, bo zawsze jak trzeba coś zrobić to znajdą się chętni. Robimy Dzień Dziecka, Dzień Kobiet i mikołajki i na tych imprezach wszyscy fajnie się bawią. Najbardziej dumna jestem z tego, że udało nam się wybudować nową świetlicę, remizę i plac zabaw – podsumowuje pani sołtys, a my oglądamy obiekty, które uroczyście otwarto 9 września 2012 roku. Stojący w garażu wóz bojowy to prezent dla miejscowych strażaków od państwowej jednostki gaśniczej w Mysłowicach. Kolejną dumą jest jedyna w gminie Rudnik sikawka konna pochodząca z 1912 roku.
Żywą legendą OSP w Strzybniku jest jej wieloletni naczelnik Nikodem Musioł, który najmilej wspomina organizowane przez strażaków festyny. – Prawda jest taka, że jak na imprezie nie ma wódki i piwa, to nikt nie przyjdzie. Pamiętam, że sam jeździłem kiedyś po okolicznych GS-ach i kupowałem w każdym skrzynkę piwa. Przywiozłem całą przyczepę i za żadne nie zapłaciłem. Wszystkie sprzedawczynie uwierzyły mi na słowo, że rozliczę się po imprezie – opowiada pan Nikodem, którego słowo było droższe od pieniądza. – Wie pani, nam wszyscy zazdroszczą takiej wsi – podsumowuje jeden z najstarszych mieszkańców Strzybnika.
Katarzyna Gruchot