Małe jest piękne: Ciechowice
Ciechowice (niem. Schichowitz) – wieś w Polsce położona w województwie śląskim, w powiecie raciborskim, w gminie Nędza, na prawym brzegu Odry. Po raz pierwszy występuje w dokumentach w 1292 r. We wsi znajduje się kilka budynków z końca XIX wieku, murowana kapliczka z początku XX w. i kamienny krzyż z 1876 r. Są też ruiny mostu na Odrze wysadzonego w 1945 przez niemieckie wojsko. Dziś pomiędzy leżącymi w gminie Rudnik Grzegorzowicami, a Ciechowicami działa przeprawa promowa.
O moście, któremu zabrakło szczęścia
Ci, którzy urodzili się przed wojną, mieli szansę, by zostawić na nim swoje ślady. Inni mogą go już tylko oglądać na starych fotografiach i widokówkach. Most łączący Ciechowice z Grzegorzowicami jest już historią, o której wciąż opowiadają tutejsi mieszkańcy, bo taki most dziś rozwiązałby wiele ich problemów.
Pochodzący z Zawady Książęcej Leon Wolnik z zawodu jest odlewnikiem, a z zamiłowania lokalnym historykiem. Na 33 lata związał się zawodowo z kopalnią „Ignacy” w Rybniku Niewiadomiu, ale dopiero na emeryturze znalazł czas, by zająć się przeszłością okolicy, w której spędził całe życie.
Na spotkanie, które zorganizowała nam sołtys Regina Pieruszka przyniósł teczkę pełną notatek i archiwalnych zdjęć dotyczących Ciechowic. Wśród pokaźnych zbiorów jest też książka „Geschichte der Stadt Ratibor” ks. Augustyna Weltzla oraz słownik polsko-niemiecki z 1860 roku. – W domu mam sporo notatek po ojcu, pisanych gotykiem i około 1500 książek z dziedziny historii, większość w języku niemieckim. Jak ktoś robi w domu porządki to wie, że do mnie może je przynieść. Zdarza się, że gdy mój wnuk Robert nie może znaleźć jakiejś książki ani w bibliotekach, ani w księgarniach Katowic, gdzie studiuje, to zazwyczaj się okazuje, że ja ją mam w piwnicy – tłumaczy ze śmiechem i pokazuje nam przedwojenne fotografie najbardziej znanej w Ciechowicach budowli. Jest nią drewniany most łączący wieś z leżącymi po drugiej stronie Odry Grzegorzowicami. Wybudowany został przez pochodzącego z Lubomi Franza Segetha w 1884 roku. Prace trwały czternaście miesięcy, a uroczyste otwarcie odbyło się 16 września 1885 roku. Z notatek pana Leona wynika, że miał on 173 metry długości, 8,4 metra szerokości, opierał się na 10 drewnianych filarach a kosztował 111 000 ówczesnych marek niemieckich. – W uroczystym otwarciu mostu brali udział najważniejsi przedstawiciele władz z księciem raciborskim i jego rodziną na czele. Podczas trzeciego powstania śląskiego, gdy Niemcy naciskali ze strony Grzegorzowic, śląscy powstańcy 14 maja 1921 roku most spalili. Podobno poszli potem do karczmy u Brzózki, ale nie mieli czym zapłacić za wódkę, więc ich właściciel przegonił. W odwecie za niegościnne potraktowanie powstańcy spalili mu stodołę – opowiada pan Wolnik.
W 1924 roku oddano do użytku odbudowany most betonowy, który składał się z siedmiu łukowych przęseł, z których cztery były na lewym, a dwa na prawym brzegu Odry. Na zdjęciach, które pokazuje nam pan Wolnik, jest most widziany od strony Grzegorzowic i przedszkolaki z Zawady Książęcej, na tle mostu od strony Ciechowic. Budowla przetrwała 21 lat. – 29 stycznia 1945 roku wycofujące się wojska niemieckie przyczaiły się od strony Grzegorzowic, przygotowując wcześniej materiały wybuchowe. Gdy na most wjechał pierwszy radziecki czołg, wysadzili go. Główne przęsło zostało zniszczone, ale filary zostały – tłumaczy pan Leon.
Mieszkańcy pamiętają, że zaraz po wojnie na drugą stronę, oczywiście za opłatą, można się było dostać łódką. Potem przez rzekę przeprawiał ludzi Franciszek Komor, który pierwszy prom sprowadził spod Koźla. Mieszkał w Ciechowicach, niedaleko starego mostu i wcześniej z rzeką nie miał nic wspólnego, ale ludzie po obu stronach mieli pola, dojeżdżali do pracy, więc trzeba im było jakoś pomóc. Pan Franciszek zajmował się przeprawą promową ponad trzydzieści lat. W 1981 roku, po wypadku na ciągniku, musiał zrezygnować z pracy i na kolejnych 9 lat przeprawę zawieszono, a ludzie, żeby dostać się na drugą stronę rzeki, musieli pokonywać 50 kilometrów w obie strony.
W 1990 roku Zarząd Dróg Wojewódzkich zaproponował pracę na promie Józefowi Komorowi, który od dziecka pomagał wujkowi w jego pracy. Jego rodzice mieszkali w Ciechowicach, a po drugiej stronie rzeki mieli pole, więc problemy rolników znajdujących się po dwóch stronach rzeki wsi, znał bardzo dobrze. Po zdaniu oficjalnego egzaminu, przeprowadzonego na promie przez komisję z Urzędu Żeglugi Śródlądowej, pan Józef przez 25 lat służył mieszkańcom i stał się żywą legendą przeprawy promowej. Wszyscy wiedzą, że nigdy nie był na chorobowym i nikogo na brzegu nie zostawił.
Dziś prom stanowi atrakcję turystyczną, ale kursuje tak rzadko, że dla mieszkańców nie jest on już od dawna niezawodnym środkiem transportu. Czekają więc na decyzję, która sprawi, że Ciechowice i Grzegorzowice znów połączy most, który będzie miał więcej szczęścia niż jego poprzednicy.
Katarzyna Gruchot